Przejechała trzy kilometry na zachód, zwolniła, skręciła w lewo do centrum handlowego. Przepuściła jadącą z naprzeciwka powolną ciężarówkę, zjechała na parking. Ciasny zakręt skierował ją za zajmujące prawe skrzydło sklepy. Zatrzymała się; samotny samochód na rezerwowym parkingu. Wyłączyła silnik, wyjęła kluczyki ze stacyjki, wrzuciła je do torebki. Wysiadła. Przeszła kawałek, marznąc, i znalazła się w supermarkecie.
W środku było cieplej. Wzięła wózek. Chodziła wzdłuż półek po całym sklepie, zabijając czas. W jej zakupach nie było metody. Po prostu oglądała wszystko i brała to, czego jej zdaniem akurat zabrakło. Niewiele brała, bo ten sklep nie sprzedawał tego, czym akurat najbardziej się interesowała, ani nut, ani roślin ogrodowych. W końcu okazało się, że może podjechać wózkiem do kasy ekspresowej.
Dziewczyna siedząca za kasą załadowała jej zakupy do papierowej torby. Zapłaciła gotówką i wyszła. Skręciła w prawo na wąski chodnik. Po drodze oglądała wystawy kolejnych sklepów, w powietrzu skraplał się jej oddech. Po drodze zatrzymała się przy sklepie z narzędziami. Staroświeckim sklepiku, w którym można dostać po trochu wszystkiego. Kiedyś robiła już w nim zakupy. Mączka kostna i nawóz dla roślin wrzosowatych, mający pomoc jej różanecznikom.
Przełożyła torbę pod pachę. Wolną ręką otworzyła drzwi.
Brzęknął dzwonek. Przy kasie siedział starszy mężczyzna w brązowej marynarce. Kiwnął głową na powitanie. Weszła w wąski korytarzyk między półkami. Nie interesowały jej narzędzia i gwoździe, lecz artykuły dekoracyjne. Były tu tanie tapety, opakowania kleju, pędzle i wałki malarskie. Oraz puszki farby na regale wyższym od niej. Do półek przypięte były oprawione karty barw. Postawiła torbę na podłodze, wyjęła kartę z oprawy, rozłożyła ją. Pokryta kolorami wyglądała jak ogromna tęcza. Było w czym wybierać.
– Może pomóc? – spytał starszy mężczyzna. Podszedł do niej cicho, jakby się skradał. Bardzo chciał coś sprzedać
– Czy ta farba miesza się z wodą? – spytała. Skinął głową.
– Nazywają ją farbą lateksową – powiedział. – Co oznacza tyle, że jest produkowana na bazie wody. Można ją wodą rozcieńczyć, można wodą umyć wałek.
– Potrzebuję ciemnozielonej. – Pokazała właściwy odcień na karcie. – Może taki, oliwkowy.
– Awokado wygląda bardzo atrakcyjnie.
– Za jasne.
– Będzie pani rozcieńczać wodą? Skinęła głową.
– Chyba tak.
– To ją jeszcze rozjaśni.
– Chyba jednak wezmę oliwkową – zdecydowała. – Chcę uzyskać taki wojskowy kolor.
Starszy mężczyzna skinął głową.
– Ile?
– Jedną puszkę. To prawie cztery litry.
– Nie tak wiele. Chociaż rozcieńczonej będzie więcej.
Osobiście zaniósł puszkę do kasy. Wbił cenę. Zapłaciła gotówką. Dostała jeszcze patyczek do mieszania. Na patyczku była nadrukowana krzywo nazwa sklepu.
– Dziękuję – powiedziała.
Wzięła torbę z zakupami w jedną rękę, torbę z puszką w drugą. Przeszła wzdłuż rzędu sklepów. Było zimno. Podniosła głowę, spojrzała w niebo. Niebo zasnuwało się chmurami. Nadciągały z zachodu. Skręciła za ostatnim z rzędu. Przyspieszyła kroku. Rzuciła torby na tylne siedzenie, wsiadła, zatrzasnęła drzwi. Włączyła silnik.
*
Gliniarzowi było zimno i dzięki temu cały czas pozostawał skupiony. W lecie, gdyby tak siedział, nie mając nic do roboty, pewnie zachciałoby mu się spać, ale przy temperaturze tak niskiej jak teraz na sen nie było szans. Dzięki temu zauważył zbliżającą się postać z odległości dobrych stu metrów. Szła z dołu i przekraczała właśnie grzbiet wzgórza, co sprawiło, że najpierw pojawiła się głowa, potem ramiona, a później pierś. Postać zmierzała ku niemu energicznym krokiem, wznosząc się ponad pozornie bliskim horyzontem, coraz wyraźniejsza, coraz bliższa. Ten człowiek był siwy, gęste włosy miał porządnie przystrzyżone i przyczesane. Jego ramiona ozdabiała wojskowa kurtka mundurowa. Orły na pagonach, orły na wyłogach. Pułkownik. W miejscu kołnierzyka koszuli i krawata znajdowała się koloratka. Ksiądz. Kapelan wojskowy. Szedł po chodniku szybkim krokiem. Przy każdym kroku głowa mu podskakiwała i w tym samym rytmie poruszała się koloratka. Gość rzeczywiście szedł szybko. Praktycznie maszerował.
Zatrzymał się nagle, metr od prawego reflektora radiowozu. I po prostu stał z podniesioną głową, przyglądając się domowi Scimeki. Gliniarz otworzył okno od strony pasażera. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Gdyby był to któryś z miejscowych obywateli powiedziałby: „Pan będzie uprzejmy podejść”, tak by nie pozostawić żadnych wątpliwości co do tego „uprzejmy”. Ale miał przecież do czynienia z duchownym i w dodatku pułkownikiem! Pod każdym praktycznym względem dżentelmenem.
– Przepraszam bardzo! – zawołał.
Pułkownik się obrócił, Przeszedł wzdłuż błotnika. Zgiął się wpół. Był wysoki. Jedną rękę oparł o dach, drugą o otwarte okno. Patrzył wprost w oczy gliniarza.
– Tak, panie władzo?
– W czym mogę pomóc? – spytał gliniarz.
– Przyjechałem odwiedzić panią tego domu – wyjaśnił ksiądz.
– W tej chwili jej nie ma. Poza tym mamy pewien problem.
– Problem?
– Pilnujemy jej. Więcej nie mogę powiedzieć. Muszę jednak prosić pana o zajęcie miejsca w samochodzie i okazanie mi dowodu tożsamości.
Kapelan wahał się przez chwilę, jakby ta prośba wytrąciła go z równowagi, po czym się wyprostował. Otworzył drzwi od strony pasażera. Złożył się jak scyzoryk, wsiadł, sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wyjął portfel. Otworzył go, wyciągnął zniszczoną legitymację wojskową. Gliniarz sprawdził ją dokładnie, porównał twarz siedzącego obok mężczyzny z twarzą na fotografii. Oddał legitymację z lekkim ukłonem.
– W porządku, pułkowniku – powiedział. – Jeśli pan chce, może pan zaczekać ze mną. Na dworze jest chyba zimno.
– Nawet bardzo – przyznał pułkownik, chociaż gliniarz zauważył warstewkę potu na jego twarzy. Pomyślał, że to pewnie skutek szybkiego marszu pod górę.
*
– Niczego nie wymyśliłam – przyznała Harper. Samolot obniżał lot, Reacher czuł to w uszach. Wyczuwał także gwałtowne skręty. Za sterami siedział pilot wojskowy, który swobodnie używał steru kierunku. Cywilni piloci niechętnie z niego korzystają. Użycie steru kierunku sprawia, że samolot skręca podobnie do wpadającego w poślizg samochodu. Pasażerowie zdecydowanie nie lubią tego uczucia, więc cywilni piloci skręcają, zwiększając ciąg silników po jednej stronie, a zmniejszając po drugiej. Wówczas zwrot jest gładki. Ale piloci wojskowi nie przejmują się uczuciami pasażerów. W końcu ich pasażerowie nie płacili za bilety.
– Pamiętasz raport Poultona ze Spokane? – spytał Reacher.
– Co z tym raportem?
– On jest kluczem. Do czegoś wielkiego i oczywistego.
Skręciła w lewo, zjeżdżając z głównej drogi, a potem w prawo, w swojąuliczkę. Gliniarz znowu zagrodził jej wjazd. Ktoś siedział obok niego na przednim siedzeniu. Zatrzymała się na grzbiecie wzgórza, czekała, żeby ją zauważył, przesunął samochód, ale on otworzył drzwi i wysiadł, jakby chciał z nią porozmawiać. Podszedł do niej; szedł sztywno, widocznie zdrętwiał od długiego siedzenia. Położył dłoń na dachu jej wozu, pochylił się. Otworzyła okno. Zajrzał do środka, zerknął na leżące na tylnym siedzeniu torby.
– Dostała pani wszystko? – spytał. Skinęła głową.
Читать дальше