Blake skinął głową, opuścił ją, wytarł usta dłońmi.
– Problem w tym, że na oskarżeniu o wymuszanie wcale nie musi się skończyć. Jeden z facetów jest w stanie krytycznym, dowiedzieliśmy się o tym tuż przed wyjazdem z Bellevue. Pęknięcie kości czaszki. Jeśli umrze, będziesz miał sprawę o morderstwo.
Reacher roześmiał się wesoło.
– Nieźle, Blake, całkiem nieźle. Tyle że dziś nikomu nie pękły kości czaszki. Uwierz mi na słowo: gdybym chciał rozwalić komuś łeb, wiem, jak to zrobić. Nic nie zdarzyłoby się przez przypadek. A teraz chętnie wysłucham reszty.
– Reszty czego?
– Reszty pogróżek. Biuro robi to co, musi, nie? Wejdziesz w szarą strefę tak głęboko, jak to konieczne. Zatem posłuchajmy, jakie to straszne pogróżki przygotowaliście.
– My tylko chcemy, żebyś zagrał w naszej drużynie.
– Przecież wiem. I bardzo mnie interesuje, jak daleko gotowi jesteście się posunąć.
– Tak daleko, jak będzie trzeba. Jesteśmy z Biura, Reacher. I działamy pod presją. Nie zamierzamy marnować czasu. Nie mamy go.
Reacher wypił łyk kawy. Smakowała lepiej niż ta, którą sam zaparzył. Może Lamarr zrobiła mocniejszą? Albo słabszą?
– No to pora na złe wiadomości.
– Kontrola urzędu skarbowego.
– Myślisz, że przestraszę się kontroli urzędu skarbowego? Nie mam nic do ukrycia. Jeśli znajdą jakieś dochody, o których zapomniałem, będę im bardzo wdzięczny i tyle. Przydałoby mi się trochę gotówki.
– U twojej dziewczyny też. Reacher znów roześmiał się wesoło.
– Na litość boską, Jodie jest prawniczką z Wall Street. W wielkiej firmie, w której lada chwila może zostać wspólniczką. Załatwi urząd skarbowy jedną ręką, nawet o tym nie myśląc.
– To poważne sprawy, Reacher.
– Nie. Na razie niepoważne. Blake spuścił wzrok.
– Cozo ma na ulicy ludzi. Tajniaków. Petrosjan będzie chciał się dowiedzieć, kto załatwił wczoraj jego chłopaków. Mogą mu podpowiedzieć.
– I co?
– Mogą im zdradzić, gdzie mieszkasz.
– I to ma mnie przestraszyć? Przyjrzyj mi się, Blake. I pomyśl. Na ziemi jest może z dziesięciu ludzi, których powinienem się bać. Wydaje się raczej nieprawdopodobne, żeby twój Petrosjan należał do tej dziesiątki. Jeśli chce mnie odwiedzić, proszę bardzo. Spławię go z powrotem do miasta rzeką. W trumnie.
– Z tego, co słyszałem, facet jest twardy.
– Nie wątpię, że facet jest twardy. Ale czy wystarczająco twardy?
– Cozo twierdzi, że to zboczeniec. W jego egzekucjach zawsze jest jakiś element seksualny. Zawsze zostawia ciała ofiar na widoku, nagie i okaleczone. Dziwaczne. Mężczyźni, kobiety, jemu bez różnicy. Deerfield wszystko nam powiedział. Rozmawialiśmy z nim na ten temat.
– Zaryzykuję. Blake skinął głową.
– Tego się po tobie spodziewaliśmy. Takiej odpowiedzi. Umiemy oceniać charaktery, można powiedzieć, że to nasz zawód. Zadaliśmy więc sobie pytanie, jak zareagujesz na coś innego. Powiedzmy, że Cozo załatwi przeciek, Petrosjan dostanie nazwisko i adres, ale to nie będzie twoje nazwisko ani twój adres, tylko nazwisko i adres twojej przyjaciółki.
– Co masz zamiar zrobić? – spytała Jodie.
– Nie wiem.
– Wierzyć się nie chce, że działają w ten sposób. Siedzieli w kuchni u Jodie, cztery piętra nad dolnym Broadwayem na Manhattanie. Blake i Lamarr odjechali, pozostawiając Reachera w domu, w Garrison; odczekał niespokojne dwadzieścia minut, po czym pojechał na południe, do miasta. Jodie wróciła do domu o szóstej, w sam raz na kąpiel i śniadanie… i zastała go w salonie swego mieszkania.
– Mówili poważnie?
– Nie wiem. Prawdopodobnie tak.
– Wierzyć się nie chce, do jasnej cholery.
– Są w rozpaczliwej sytuacji – powiedział Reacher. – I są aroganccy. I kochają wygrywać. I są elitą. Złóż to wszystko razem, tak się zachowują. Nie pierwszy raz to widzę. Niektórzy z naszych ludzi postępowali identycznie. Byli gotowi na wszystko.
– Ile masz czasu?
– Mam zadzwonić przed ósmą. Oznajmić decyzję.
– I co chcesz zrobić?
– Nie wiem – powtórzył Reacher.
Płaszcz Jodie wisiał na oparciu kuchennego krzesła. Dziewczyna chodziła nerwowo tam i z powrotem, ciągle ubrana w brzoskwiniową sukienkę. Pracowała na pełnych obrotach przez dwadzieścia trzy godziny, ale nie było tego po niej widać, jeśli nie liczyć niemal niewidocznych sinych plamek w kącikach oczu.
– Przecież to im nie ujdzie na sucho, prawda? – powiedziała. – Może nie mówili serio.
– Może i nie, ale to jest gra, rozumiesz? O wysoką stawkę. Tak czy inaczej będziemy się tym przejmowali. Nigdy nie przestaniemy.
Jodie opadła na krzesło, założyła nogę na nogę. Odchyliła głowę, potrząsnęła nią energiczne, włosy rozsypały się jej na ramiona. Była wszystkim, czym Julia Lamarr nie była. Obcy z dalekiej planety sklasyfikowałby je obie jako „kobiety” złożone z tych samych elementów: włosy, oczy, usta, ręce, nogi, ale jedna z tych kobiet była marzeniem sennym, druga zaś koszmarem.
– Sprawy zaszły za daleko – powiedział Reacher. – To moja wina. Tylko i wyłącznie moja. Robiłem sobie z nich jaja, bo Lamarr nie spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Uznałem, że warto trochę sobie z nimi poigrać, a dopiero potem łaskawie się zgodzić. Ale walnęli z grubej rury, nim do tej zgody doszło.
– W takim razie zmuś ich, żeby odwołali, co powiedzieli. Zacznijcie od nowa. Pójdź na współpracę.
Reacher potrząsnął głową.
– Nie. Grożenie mi to jedna sprawa, a grożenie tobie zupełnie inna. Przekroczyli granicę. Jeśli pozwalają sobie choćby o tym myśleć, to do diabła z nimi.
– Ale… czy mówili poważnie? – powtórzyła pytanie Jodie.
– Najbezpieczniejszą strategią jest przyjąć, że tak. Że to możliwe.
Skinęła głową.
– Ja się boję. I chyba nadal będę się bała, choćby tylko trochę, nawet jeśli się wycofają.
– No właśnie. Co się stało, to się nie odstanie.
– Ale dlaczego? Dlaczego są aż tak zdesperowani? Skąd te groźby?
– Dawne czasy. Wiesz, jak to jest. Wszyscy wszystkich nienawidzą. Blake mi to powiedział. I to prawda. Żandarmeria nie nasika na Quantico, nawet gdyby się paliło. Z powodu Wietnamu. Tata mógłby powiedzieć ci o tym wszystko. Sam był doskonałym przykładem.
– O co chodzi z Wietnamem?
– Kwestia czysto praktyczna. Uchylającymi się od poboru zajmowało się Biuro, dezerterami – my. Dwie różne kategorie, rozumiesz? A my wiedzieliśmy, jak radzić sobie z dezerterami. Niektórzy szli do pudła, ale niektórych sami uczyliśmy rozumu. Dżungla to nie zabawa, nie dla piechociarza, a i punkty rekrutacyjne nie pękały w szwach; pewnie sama to pamiętasz. Tak więc żandarmeria uspokajała tych najlepszych i odsyłała do jednostki, ale w dziewięciu przypadkach na dziesięć Biuro aresztowało ich w drodze na lotnisko. Doprowadzało nas to do szału. Hoover był zwyczajnie nie do zniesienia. Toczyła się wojna o terytorium, jakiej świat nie widział. A rezultat: facet tak rozsądny jak Leon nie chciał po tym zamienić słowa z FBI. Nie przyjmował telefonów, robił wszystko, żeby nie odpowiadać na listy.
– I to ciągle trwa? Reacher skinął głową.
– Instytucje mają długą pamięć. Dla nich to działo się zaledwie wczoraj. Nie wybaczaj i nie zapomnij.
– Nawet jeśli kobiety są w niebezpieczeństwie? Wzruszył ramionami.
– Nikt nigdy nie twierdził, że instytucjonalne myślenie ma sens.
– Więc oni naprawdę kogoś potrzebują?
Читать дальше