– No dobrze, dobrze. Dość tych głupich żartów. Niech pan powtórzy jeszcze raz pytania – odparła surowo.
– Wątpię, żeby moje odpowiedzi na coś się przydały, ale zawsze coś. No niech pan pyta!
– Dlaczego Bresler zmienił nazwisko? – zapytał Mock.
– Matka mi opowiadała, że Hans nienawidził Żydów. Miał obsesję na ich punkcie. Może dlatego, że kiedyś go wzięli za Żyda. Pewnego razu gościł w Kanthen jakiś generał. Byłam wtedy bardzo mała. Miałam może pięć lat. Jest to jedno z najwcześniejszych moich wspomnień. Wie pan, ciekawe, jak mało pamiętamy z dzieciństwa.
– No dobrze – przerwał jej Mock. – I co z tym generałem? Co się stało?
– Generał podczas wizyty okazywał Hansowi wielkie zainteresowanie. Nocą wymknęłam się do pokoju Hansa, mając nadzieję na kilka cukierków. W pokoju była wielka awantura. Pijany generał w samej bieliźnie biegał za Hansem i usiłował go złapać. No wie pan, za co. Krzyczał przy tym: „Pokaż mi, Żydku Breslauer, swoje obrzezanie”. Hans, wściekły, uciekł przed nim na korytarz i obudził cały dom. Na drugi dzień generał wyjechał, a Hans postanowił zmienić nazwisko.
– Bresler był Żydem?
– Nie, nie był – Elsa zarumieniła się nieoczekiwanie i gwałtownie umilkła.
– Ale był obrzezany, co? – Mock nie ustępował.
– A skąd mogę niby wiedzieć, co? – Elsa podniosła głos. – Już mam dość tej rozmowy! Wynoś się pan!
– Wyrzuca mnie pani, a ja i tak wrócę. – Mock uśmiechnął się nienaturalnie. – Po sztuczną szczękę. Muszę czymś gryźć moje cztery młode kochanki. One to lubią.
– Nudne są te pańskie dowcipy – mruknęła i powoli się uspokajała.
– Nie interesuje mnie, skąd pani wie o obrzezaniu Breslera – powiedział Mock bardzo łagodnie. – Pewnie widziała go pani w kąpieli w Sadkow, prawda? Bawiła się pani latem na brzegu stawu, a on się kąpał nago, myśląc, że nikt go nie widzi. Tak było, prawda, panno Potempa?
– Tak było – odpowiedziała Elsa bez uśmiechu.
– Czy Bresler kiedykolwiek mówił o swoim obrzezaniu? Czy je wyjaśniał? Na przykład wtedy w Sadkow, gdy go pani ujrzała. Czy jakoś to tłumaczył?
– Tak. Wytłumaczył to operacją stulejki, jaką przeszedł w dzieciństwie.
– Dziękuję pani za to wyjaśnienie. – Mock położył na stole jeszcze jedną parę pończoch. – Wiem, jak trudno było pani to wyznać. A teraz jeszcze jedno pytanie. Dlaczego pani matka nienawidziła Breslera?
– To jest bardzo dziwne, wie pan. – Elsa w zamyśleniu wsuwała do szuflady prezent. – Kiedy pytałam o to mamę, zawsze reagowała gniewem i nigdy nie odpowiadała jasno. Tylko raz powiedziała coś głupiego.
– Co powiedziała? – W głosie Mocka było napięcie. – To bardzo ważne, nawet jeśli jest to coś głupiego.
– Wie pan co? Moja mama często mi czegoś zabraniała. Tak głupio zabraniała. Na przykład nie pozwalała mi się kąpać w Sadkow, straszyła mnie, że tam pływają gryzące karpie. Albo kiedy chciałam się bawić w stodole, zabraniała, mówiąc, że tam jest wielkolud, który mnie połknie. Albo.
– I coś podobnego powiedziała, gdy ją pani zapytała, dlaczego nienawidzi Breslera? Czy tak?
– Tak. – Elsa przewracała w pamięci kartki swojego dziennika, który zginął podczas pożaru hotelu pielęgniarskiego przy szpitalu św. Agnieszki, w którym mieszkała.
– Tak właśnie było. Zapytałam ją, dlaczego tak bardzo nienawidzi Hansa. A ona mi odpowiedziała, że Hans jest zły, bo bije panią.
– Jaką panią? – Przez zakrytą twarz Mocka przebiegły dreszcze.
– Jak to jaką? – Elsa znów była zdenerwowana całą tą rozmową.
– Naszą panią. Hrabinę Gertrudę von Mogmitz. Taka była jej odpowiedź. Uznałam, że jest równie prawdziwa, jak opowieść o mięsożernych karpiach i wielkoludzie w stodole. Nie sądzi pan, że tak jest?
– Raczej tak. – Mock wstał od stołu i położył dłoń na dłoni młodej kobiety o ciemnych, przetłuszczonych włosach i trądzikowatej cerze. Jej ręka drgnęła z obrzydzenia.
– Dziękuję pani za wszystko. Do widzenia.
Panna Elsa Potempa nie odpowiedziała. W jej głowie otwierały się teraz widokówki z Kanthen: czyste stawy, wilgotne lasy i pola, nad którymi nieruchomo stały dymy ognisk i pajęczyny mgły. Poczuła łzy pod powiekami. Kuchenne drzwi trzasnęły mocno.
Wyszedł, pomyślała, i uniosła wzrok. Pomyliła się. Mock nie wyszedł. Stał w drzwiach i obracał swój kapelusz, przesuwając jednostajnie palcami po rondzie. Wydawało się jej, że dostrzega w jego oczach jakiś nieokreślony smutek.
– Ostatnie pytanie, panno Potempa – powiedział. – Naprawdę ostatnie. Mogę?
– Tak, proszę – odrzekła machinalnie.
– Przed wejściem do pokoju chorej pani Potempy powiedziałem pani, że Berta Flogner została zgwałcona i zamordowana. Przyjęła to pani obojętnie. Podobnie zachowała się pani matka. Żadna z pań się nie zmartwiła ani nie zapytała o okoliczności śmierci panny Flogner. Zadajemy często tylko kurtuazyjne pytania, gdy ktoś nas poinformuje o czyjejś śmierci: jak to się stało, kiedy to się stało i tak dalej. Przecież panie ją znały! Ani pani, ani pani matka nie miały ani słowa ubolewania. Dlaczego? To jest moje pytanie.
Elsa Potempa wstała tak gwałtownie, że krzesło zakołysało się i runęło z hukiem na podłogę, wywołując niewielką wibrację brudnych naczyń na kuchni. Podeszła do Mocka i owionęła go swym zgniłym i przesyconym tytoniem oddechem.
– To była mała dziwka, rozumiesz? Dlatego. A teraz spierdalaj stąd w końcu!
Mock bez słowa wykonał polecenie.
BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
DRUGA PO POŁUDNIU
Zastępca Oberbefehlshabera der SS und Polizei in Breslau, generał von Rodewald, siedział w swojej kwaterze, w bunkrze na czwartym poziomie pod ziemią na Wzgórzu Liebicha, i rozpamiętywał noc z panną Junggebauer. Rozsadzało go poczucie pewności siebie, syte przekonanie, że pieniądze wydane na prezenty i na korumpowanie ordynatora szpitala, by przeniósł śliczną siostrę na inne stanowisko, przyniosły słodki owoc spełnienia. Panna Junggebauer nie była łatwym łupem; dopiero po dłuższym czasie przełamała zawstydzenie i pozwoliła von Rodewaldowi na zdobywanie kolejnych bastionów swojego ciała. W końcu generał, poczynając sobie nader dzielnie, zdobył ostatnią twierdzę, prawdziwą Festung Breslau jej wstydu.
Kiedy rozpamiętywał swoje nocne wyczyny, przyszła mu do głowy zasłyszana gdzieś myśl o świetnym seksualnym dopasowaniu mężczyzny w średnim wieku i młodej kobiety. Różnica wieku w takim związku, myślał, skręcając papierosa, jest czymś wspaniałym. Mężczyzna taki jak ja, pięćdziesięcioparolatek, przekonywał sam siebie, nie jest już krótkodystansowcem i może dać młodej kobiecie wiele radości. Przy takiej na przykład nienasyconej trzydziestolatce dostałbym chyba zawału, a to przemiłe dziewczę Junggebauer szybko i grzecznie usnęło, umożliwiając wojownikowi zasłużony odpoczynek.
Von Rodewald przeciągnął się, aż trzasnęły stawy, i zagwizdał początek Lili Marlene. Ta melodia, śpiewana przez zdrajczynię Dietrich, niespecjalnie się spodobała SS – Sturmbahnführerowi Erichowi Krausowi, który siedział na fotelu pod palmą, palił papierosa w bursztynowej cygarniczce i przeglądał po raz setny raport o Mocku, sporządzony przez ludzi von Rodewalda.
Do pokoju wszedł adiutant generała, porucznik Heine Mürting, którego szara twarz i podkrążone oczy mogły wskazywać, że w nocy oddawał się podobnym rozrywkom jak jego szef.
Wyrzucił prawe ramię ku górze i zameldował, że oto punktualnie się stawił kapitan Eberhard Mock, przywieziony bezpiecznie, choć nie bez trudności, przez motocyklistę Jirgla.
Читать дальше