Mock przyjrzał się jego zagipsowanej nodze. Znał i kobietę, i mężczyznę. Byli to Waltraut Hellner i SS – Obersturmbahnführer Hans Gnerlich.
BRESLAU, PIĄTEK 6 KWIETNIA 1945 ROKU,
DRUGA W NOCY
Uczestnicy orgii układali na parkiecie swoje utrudzone ciała. Pan zalegał obok śliskiej pani, pani wsuwała głowę pod mokrą pachę pana. Gnerlich, powłócząc chorą nogą, podchodził do leżących i podawał im jakieś pastylki. Połykali je z uśmiechem. On sam nie zażył tego specyfiku.
Po chwili parkiet znów zapiszczał. Leżący ludzie zaczęli wykręcać kończyny. Najpierw cztery osoby dotknęły się czubkami głów, potem rozprostowały nogi, a ramiona przycisnęły do tułowia. Utworzyli w ten sposób krzyż, którego centrum stanowiły ich głowy. Kolejne cztery osoby tak ułożyły wyprostowane ciała, że tworzyły one z tymi już leżącymi kąty proste. Powstała swastyka. Ktoś zaintonował pieśń w nieznanym języku. Wzniosły ją ku górze fałszujące gardła. Gnerlich nie śpiewał. Jego twarz wykręcał grymas bólu. Wstał, deformując swastykę z leżących ciał, oparł się o laskę i kuśtykając wyszedł z magazynku.
Arthur Grünig był trochę przerażony i trochę zły na kapitana Mocka. To drugie negatywne uczucie brało się stąd, że kapitan swym potężnym ciałem uniemożliwił mu oglądanie osobliwego i fascynującego zarazem spektaklu. Przerażały go natomiast świece, nie słyszane nigdy wcześniej modlitwy do jakiegoś boga, którego imienia już zapomniał, dzika wściekłość, z jaką rzucili się na siebie, i ta bełkotliwa pieśń w nieznanym mu języku. Nie widział jeszcze ludzkiej rui. Nie widział samic kładących się na samice i samców gwałtownie walczących ze sobą o dostęp do ich ciał.
Kobiece ciało znał na tyle, na ile pozwalały nieprzyzwoite pocztówki i ukradkowe podglądanie matki w kąpieli. Jedynie odgłosy sapania i wycia były mu znajome. To one czasami dochodziły z bram i podwórek, gdzie służące znikały w towarzystwie feldfebli. Przypomniała mu się wizja potępieńczego wycia, jaką czasami odmalowywał przed nim ojciec, dozorca kamienicy. Najczęściej ostrzegał niesfornego potomka: „Jeśli jeszcze raz to zrobisz, to będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Te słowa chłopiec słyszał też wtedy, gdy ojciec złapał go na podglądaniu matki w kąpieli. Mimo iż ta niecna czynność nie było ostatnią w jego życiu, nie dosięgła go nigdy okrutna kara, ponieważ nie było kata – jego ojciec zginął w Warszawie podczas pacyfikacji getta.
Obecność teraz, w tym miejscu, innego dorosłego mężczyzny zaniepokoiła go zatem niezwykle.
– Dam wam jeszcze pistolet i karabin. – Szept Mocka uspokoił chłopca. – Jeśli.
Niestety, głos kapitana utonął w pozbawionych rytmu i melodii dzikich inkantacjach.
– Co? – zapytał głośniej Grünig.
Mock powtórzył cicho, lecz z takim naciskiem, że obaj jego pomocnicy wyraźnie usłyszeli. Spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami.
– No jazda, Kartofel – szepnął Grünig do kolegi. – Zasuwamy!
BRESLAU, PIĄTEK 6 KWIETNIA 1945 ROKU,
WPÓŁ DO TRZECIEJ W NOCY
Świece przygasały, pieśń zamierała, resztki swastyki traciły swoją oczywistość. Nadzy ludzie zwijali się w kłębki, kolana podsuwali pod brody, a ramiona pod ciężkie głowy. Za chwilę ożywiły się ich zmęczone usta i gardła. Pogrążali się w ramionach starogermańskiego bożka snu, pomyślał Mock, o ile takowy istniał. On sam wolał Morfeusza, należącego do znanego mu świata, zaludnionego przez łagodne bóstwa, rubaszne satyry i płoche nimfy.
Kiedy zorientował się, że w pomieszczeniu obok wszyscy zasnęli, wyjął pasek ze szlufek i otworzył na oścież drzwiczki magazynku. Z trzepoczącym ze strachu sercem i z zablokowanym gardłem wsunął się na czworakach do środka. Śmierdziało tam jak w pawilonie z gadami w zoo. Nie tylko zresztą woń przypominała mu ogród zoologiczny, w którym dzielni obrońcy twierdzy rozstrzeliwali zwierzęta. Odgłosy śpiących były również nieludzkie: warkoty, duszenie się, soczyste beknięcia. Pod powiekami leżących ludzi przesuwały się gwałtownie gałki oczne.
Mock, wycierając rękawami i nogawkami parkiet, dotarł w końcu do masywnego ciała Waltraut Hellner.
Podniósł jej powieki. Gałki oczne kobiety poruszały się z niezwykłą prędkością – jakby wokół nich kręciło się rozszalałe koło fotoplastykonu. Mock przechylił jej głowę i uczynił coś, co niegdyś przychodziło mu z wielką łatwością. Wymierzył cios nasadą dłoni i trafił w szyję. Hellner rozluźniła się, a jej oczy przestały się poruszać.
Mock włożył jej obie stopy w pętlę paska i zacisnął. Potem ciężko dysząc, wpełzł w otwór, którym tu się dostał, cały czas ciągnąc za pasek. Ciało strażniczki przesuwało się dość szybko po parkiecie. Mock, już w magazynku, ułożył się na podłodze tak, że drzwiczki były między jego nogami. Stopami zaparł się o ścianę.
Zmęczone mięśnie pracowały dzięki temu równomiernie. Po kilkunastu sekundach nogi Hellner i jej biodra znalazły się w magazynku. Nie można było tego powiedzieć o rękach. Prawa gdzieś się zaklinowała, o coś zahaczyła.
Mock z obrzydzeniem położył się obok kobiety i zgiął jej ręce, a potem obie zarzucił na jej rozlewające się na boki piersi. Wciągnął ją do magazynku i zamknął drzwiczki. Ciężko oddychał. Wspiął się na górę materaców i spojrzał za okno. Uśmiechnął się. Zobaczył to, co chciał. Chłopcy nieśli na drągu owinięty kocem pakunek.
BRESLAU, PIĄTEK 6 KWIETNIA 1945 ROKU,
TRZY KWADRANSE NA TRZECIĄ W NOCY
Mock przytaskał z toalety sąsiadującej z magazynkiem pół wiadra wody. Wymacał w ciemności twarz Waltraut Hellner. Potem wychlustał w to miejsce prawie wszystko. Latarką oświetlił twarz kobiety, a potem jej całe ciało. W jej ustach tkwiło oddarte i zgniecione rondo jego własnego kapelusza. Ten knebel był przyciśnięty pętlą paska. Kobieta leżała na stosie materaców. Sznury przywiązane do okna i do starej skrzyni gimnastycznej mocno trzymały stopy i nadgarstki. Jej ciało rozpięte było na planie litery X.
Biodra okrywała koszula Mocka z zawiązanymi w węzły rękawami i dokładnie pozapinanymi guzikami. Koszula tworzyła swoistą spódnicę.
Mock wylał na twarz Hellner resztkę wody i spojrzał w jej otwierające się powoli oczy. Kiedy zamiast zaspania dostrzegł w nich przestrach, uniósł mocno jej głowę, tak żeby mogła dokładnie widzieć to, co powinna. Trzymając ją jedną ręką za szyję, drugą oświetlił stojący koło niej przedmiot. Była to drewniana klatka, w której rzucały się zdezorientowane szczury.
– Ładną ci założyłem spódnicę? Podoba ci się? – zapytał Mock. – Ruszaj głową na „tak” i na „nie”.
Hellner skinęła głową.
– Dobrze – powiedział Mock. – A teraz posłuchaj uważnie. Widziałaś klatkę ze szczurami?
Strażniczka potwierdziła, a jej oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia.
– Jeśli będziesz nieposłuszna, wcisnę tę klatkę pod twoją spódnicę i połamię jej szczebelki. Szczury są rozdrażnione. – Uniósł klatkę i oświetlił ją. Nie kłamał. – Niektóre spróbują przegryźć koszulę, aby się wydostać, inne wbiją się w twoje ciało. W najbardziej miękkie miejsce. Wejdą dokładnie tam, gdzie przed chwilą był przystojny komendant. Tyle że nie będą tak miłe jak on.
Spod knebla zaczęła wydostawać się spieniona ślina.
– Będziesz posłuszna?
Skinięcie głową. Ślina zaczęła spływać kącikami ust.
– Będziesz krzyczeć?
Głowa przesunęła się z boku na bok. Hellner zaczęła się dusić, a jej oczy pokrywały się bielmem.
Читать дальше