– Podobno zginaj na polowaniu – ponuro odparł Martin Craig. – Detektywie Cross, musi pan wiedzieć, że na co dzień Blake był rozsądnym i skrupulatnym chłopcem. Niemal tak skrupulatnym jak Kyle. Na pewno sam się nie postrzelił. Jestem głęboko przekonany, że Kyle miał z tym coś wspólnego. Dlatego zresztą od dziesięciu lat nie utrzymuję z nim żadnych kontaktów. Mój brat jest Kainem. Jest mordercą, i chcę, byście go złapali. Chcę go zobaczyć na krześle elektrycznym. Zasłużył na to.
Nic nie zaczyna się tam, gdzie powinno. Przypomniałem sobie, że to Kyle udzielił niemal wszystkich wywiadów w prasie i telewizji po tym, jak schwytaliśmy Petera Westina na wzgórzach pod Santa Gruz. Lubił błyszczeć w światłach reflektorów. Chciał być jedyną gwiazdą. I w pewien sposób dopiął swego. Świecił zabójczo dokuczliwym blaskiem.
Wpadłem na pewien znośny pomysł, na tyle dobry, że mógł wprawić Kyle’a w lekkie zakłopotanie. Skontaktowałem się z FBI i przegadałem to z dyrektorem Burnsem. Był zadowolony.
Na szesnastą zwołano konferencję prasową w centrali FBI. Burns wygłosił krótkie oświadczenie i przedstawił mnie dziennikarzom. Wspomniał oględnie, że wezmę udział w polowaniu na Kyle’a Craiga i że na pewno uda się go schwytać i postawić przed obliczem sprawiedliwości.
Miałem na sobie czarną skórzaną kurtkę, zapiętą pod samą szyję. Niespiesznym krokiem zbliżyłem się do mikrofonów. Celebrowałem tę całą scenę. Chciałem wyglądać na ważniaka. To ja – nie Kyle – byłem teraz gwiazdą. To były moje łowy. Jemu zaś wyznaczono rolę zgonionej ofiary.
Usłyszałem monotonne buczenie kamer, błysnęło kilka fleszy – i to wszystko. Czułem na sobie cyniczne, taksujące spojrzenia dziennikarskiej braci. Czekali, że odpowiem im na te pytania, na które sam nie znałem odpowiedzi. Nerwy miałem napięte jak postronki.
Przemówiłem grobowym i tak autorytatywnym tonem, na jaki tylko mogłem się zdobyć:
– Nazywam się Alex Cross. Pracuję w wydziale zabójstw policji w Waszyngtonie. Przez ostatnie pięć lat prowadziłem wspólne dochodzenia z agentem specjalnym, Kyle’em Craigiem. Znam go bardzo dobrze. – Podałem kilka szczegółów z naszych poprzednich akcji. Starałem się, żeby wypadło to nadzwyczaj wiarygodnie. Grałem rolę wszechwiedzącego psychiatry-detektywa.
– Kyle pomógł mi rozwiązać kilka trudnych zagadek. Był moim kompetentnym zastępcą i świetnym pomocnikiem. Czasami zbytnio się zapalał, ale pracował bez wytchnienia. Wierzę, że wkrótce go złapiemy, ale… Kyle – zwróciłem się wprost do kamery – jeśli mnie teraz widzisz, to postaraj się słuchać do końca. Poddaj się, a ja ci pomogę. Zawsze mogłeś zwrócić się do mnie o poradę. Przyjdź do mnie. To twoja jedyna szansa.
Przerwałem, powiodłem wzrokiem po sali i pomału zszedłem ze sceny. Flesze błyskały raz po raz. Naprawdę stałem się gwiazdorem. Tego właśnie oczekiwałem.
Dyrektor Burns wspomniał jeszcze o tym, że ma na względzie publiczne bezpieczeństwo i że do akcji skierowano setki wyszkolonych agentów. Na koniec podziękował mi za wystąpienie.
Stałem tuż obok niego i gapiłem się prosto w kamery. Dobrze wiedziałem, że Kyle będzie na mnie patrzył. Miałem nadzieję, że mój występ doprowadzi go do wściekłości.
Przesłanie było czyste i jasne. Rzuciłem mu wyzwanie.
Przyjdź, zabij mnie, jeśli zdołasz – bo już nie jesteś Super-mózgiem. To ja nim jestem.
Czekałem.
Następnego dnia pojechałem odwiedzić Nanę i dzieci.
Ciotka Tia mieszkała w małym drewnianym żółtym domku, z białymi aluminiowymi okiennicami. Domek stał przy cichej uliczce w Chapel Gate, czyli – mówiąc słowami ciotki – „na wsi”. W okolicy nie zauważyłem żadnych znaków, że ten teren strzeżony jest przez FBI. To bardzo dobrze. Fachowa robota.
Dowódcą grupy był Peter Schweitzer. Miał znakomitą reputację. Przywitał mnie w drzwiach i przedstawił sześciu innym agentom, ukrytym w domu.
Po sprawdzeniu wszystkich zabezpieczeń, poszedłem przywitać się z Naną i dziećmi. „Cześć, tato”, „Tatuś!”, „Dzień dobry, Alex”. Wszyscy cieszyli się na mój widok. Nawet Nana. Zjedliśmy w kuchni ogromne śniadanie. Tia upiekła kiełbaski i usmażyła naleśniki. Uściskała mnie z całego serca, a potem wszyscy mnie tulili i nie chcieli puścić. Przyznaję, że mi się to podobało. Potrzebowałem odrobiny rodzinnego ciepła. – Nie mogą się tobą nacieszyć, Alex! – zawołała Tia i klasnęła w ręce, jak to zawsze miała w zwyczaju.
– To dlatego, że bardzo rzadko mamy okazję go widywać – dociął mi Damon.
– Sprawa dobiega końca – powiedziałem, mając nadzieję, że to prawda. Sam jeszcze w to nie wierzyłem. – Tu przynajmniej trzy razy dziennie macie prawdziwą ucztę. – Roześmiałem się i podziękowałem Tii dodatkowym uściskiem.
Po śniadaniu posiedziałem z nimi jeszcze ponad godzinę. Gadaliśmy niemal bez przerwy, lecz tylko raz ktoś wspomniał o kłopotach i o tym, co nas spotkało.
– Kiedy wrócimy do domu? – spytał Damon. Wszyscy spojrzeli na mnie, czekając na odpowiedź. Nawet mały Alex obrócił główkę w moją stronę.
– Nie chcę was oszukiwać – odparłem. – Najpierw musimy znaleźć Kyle’a. Dopiero potem pomyślimy o powrocie.
– I wszystko będzie tak jak przedtem? – zapytała Jannie. Przejrzałem jej podstęp.
– Nawet lepiej – odpowiedziałem. – Wkrótce nastąpią wielkie zmiany. To wam obiecuję.
O dziesiątej rano wyleciałem z lotniska w Waszyngtonie do Charlotte w Karolinie Północnej. Chciałem się spotkać z rodziną Craigów. A może Kyle też tam gdzieś krążył? Wcale by mnie to nie zdziwiło.
William Craig z premedytacją wyjechał na czas mojej wizyty. Miejsce, w którym wychowywali się Kyle i jego bracia, było typowym majątkiem ziemskim, z kamiennym domem górującym nad posiadłością o obszarze ponad szesnastu hektarów. Ktoś ze służby wspomniał mi przy okazji, że samo pomalowanie wszystkich płotów na biało kosztowało ponad piętnaście dolarów od metra.
Miriam Craig oczekiwała mnie na tylnej werandzie, wychodzącej na ogród pełen polnych kwiatów, z kamienistym strumykiem szemrzącym wśród krzewów. Wprost znakomicie panowała nad swymi uczuciami, co mnie trochę zdziwiło, choć chyba nie powinno. Wiele się od niej dowiedziałem na temat jej rodziny.
– Jeśli zarzuty, o których słyszę, w pełni odpowiadają prawdzie, to chcę podkreślić, że żadne z nas nie miało najmniejszego pojęcia, co naprawdę dzieje się w sercu Kyle’a – oznajmiła. – Wydawał mi się nieco odległy, zamknięty w sobie, introwertyczny, jak to by pan powiedział. Nic jednak nie wskazywało na to, że mógłby sprawiać jakieś kłopoty. Uczył się dobrze i był niezłym sportowcem. Bardzo pięknie grał na pianinie.
– O tym akurat nie wiedziałem – przyznałem, chociaż przypomniało mi się, że parę razy, kiedy siadałem do pianina, nie mógł powstrzymać się od uwag. – Czy chwalili go państwo za postępy w szkole? Za sukcesy sportowe? Chłopcom na ogół trzeba takich pochwał, choć sami tego na głos nie przyznają.
Pani Craig poczuła się lekko urażona.
– Zupełnie nie chciał o tym słyszeć. Stwierdzał jedynie „wiem” i odchodził. Tak jakby miał nam za złe, że mówimy o rzeczach oczywistych.
– Braciom szło nieco lepiej?
– Jeśli chodzi o stopnie, to tak. Lecz wszyscy trzej należeli do grona świetnych uczniów. Nauczyciele obdarzyli Kyle’a mianem „myśliciela”. Miał chyba najwyższy iloraz inteligencji, jeśli pamiętam, to sto czterdzieści dziewięć. Od dziecka przejawiał bardzo silną wolę.
Читать дальше