– Co to? – Kaśka wystawiła głowę z włazu i uśmiechała się niepewnie, mrużąc oczy. – Wojna się skończyła?
– Tydzień – uświadomił ją Szamocki. – Mamy weekend. Chłopcy muszą się wyszumieć.
Bez obaw: to nadal wojsko. Imprezują tylko ci, których i tak miało nie być.
Sławek zatrzymał wóz przed Piątką, by wypuścić nasz trzyosobowy desant. Wyłowiłem błysk butelki między udami jednego z siedzących pod ścianą chłopaków. Obaj mieli cywilne, kolorowe ubrania. Rzucali się w oczy. Chociaż nie aż tak jak para, która zaraz potem wyszła bocznymi drzwiami z baraku numer 1. To było dokładnie po drugiej stronie i na dobrą sprawę powinniśmy ich przegapić. Tyle że kobiecy wzrok ma swoją specyfikę.
– Przyjmujecie tu gości?
Głos Kaśki był lekko zdziwiony, ale już wtedy także lekko schłodzony. Odwróciłem się i jęknąłem w duchu.
Sukienki nie dało się przegapić. To była ta żółta w grochy, jedwabna lub jedwab udająca.
Grochów oczywiście nie dało się dostrzec z tej odległości i przy takim oświetleniu, podobnie jak twarzy właścicielki. Sukienkę – jak najbardziej. Zwłaszcza że krój był staroświecki, z długim do pół łydki, obszernym dołem typu „wczesna zimna wojna”.
– To plutonowa Górska – mruknąłem. – Jedliśmy razem…
Nie dokończyłem, bo towarzysz plutonowej zamknął drzwi i zajął się swoim rozporkiem. Był po cywilnemu, jak ci pod barakiem żołnierskim, i chyba zaciął mu się suwak. Podobnie jak tamci, był wyraźnie wstawiony, więc zamiast załatwić sprawę szybko albo chociaż dyskretnie, ruszył w naszą stronę ni to kaczym, ni marynarskim krokiem, szarpiąc się z zapięciem, podrzucając obscenicznie biodrami i nic sobie nie robiąc z damskiego, w dodatku podoficerskiego towarzystwa.
– Nie wysiadacie?
Głos Sławka uzmysłowił mi, że z pasażerów pozostała mu jedynie nasza dwójka.
Gapiliśmy się na Patrycję dłużej, niż wypada.
Rozmawiali, chyba nawet podśmiewała się z jego rozporkowych kłopotów, ale w końcu nas dostrzegła. I zamiast śladem swego towarzysza skręcić w lewo, ku huczącej muzyką Szóstce, skierowała się w naszą stronę. Sekunda wahania – i już sunęła w poprzek drogi-placu, wyciągając energicznie długie nogi, które osłaniająca je zwiewna spódnica, paradoksalnie, czyniła jeszcze atrakcyjniejszymi.
Powinienem podążyć ku drzwiom. Niestety, na drodze stała Kaśka, i to stała tak zdecydowanie, że wszelkie aluzje subtelniejsze od popychania nic by nie dały. Ciut za późno spostrzegłem, że jest jakby zahipnotyzowana zaobserwowaną scenką. Co miało tę dobrą stronę, że przynajmniej wyzbyłem się złudzeń: odczytała wszystko równie jednoznacznie jak ja. Różnica sprowadzała się do tego, że nie znała Patrycji i panujących w bazie układów, więc ciut nią wstrząsnęło.
– Cali i zdrowi? – Patrycja na wstrząśniętą nie wyglądała. – Fajnie, że jesteś. Zaraz poleci nasz kawałek. – Lekki ruch głowy w stronę przerobionej na dyskotekę stołówki. – Już się bałam, że nie zdążysz.
– Nasz kawałek? – powtórzyłem tępo.
– No wiesz – zakręciła biodrami. – Taniec.
Cholera. Jeśli już, powinna nimi zakołysać. Na boki. Zerknąłem na profil Kaśki. Był nieruchomy, z zalążkami twardości. Jasnowłosa ani na ułamek sekundy nie zahaczyła o nią wzrokiem, chociaż stanęła tuż przy burcie bewupa i siłą rzeczy tworzyliśmy dość ciasny trójkąt.
Cynicy twierdzą, że każdy ludzki trójkąt to układ „dwoje przeciw jednemu”. Nadszedł moment podziału na strony. Patrycja, choć w zasadzie bez słów, postawiła to w sposób otwarty, a jej konkurentka natychmiast odebrała niemy sygnał. Powinienem czuć się zaszczycony.
– Urządzacie potańcówkę? – uśmiechnęła się uprzejmie i przeraźliwie nieszczerze brunetka. – Chętnie zajrzę.
– Chyba nie da rady. – Blondynka nawet na nieszczerość się nie siliła. – To zamknięta impreza. Tylko dla swoich.
Nigdy nie widziałem Kaśki skonfliktowanej z kimkolwiek. Nie, żeby była jakimś aniołem: po prostu słabo ją znałem, głównie ze spotkań towarzyskich, a te kojarzą się z uśmiechami i życzliwością. Nie potrafiłem wyobrazić jej sobie w roli wojowniczki.
Okazało się, że umie walczyć.
– Ja jestem swoja – rzuciła wyzywająco.
– Nie tu – posłała jej krzywy uśmiech Patrycja. Nie wiem, czy to natura takim go stworzyła, czy dopiero cięcie przez prawy policzek. Tak czy inaczej, niektóre z jej grymasów potrafiły być paskudnie cyniczne. Niełatwo było wygrać z nią pojedynek wzrokowy, kiedy spuszczała ze smyczy gorszą część niebrzydkiej skądinąd twarzy.
– Tutaj może nie. – Kaśka wprawdzie nie wygrała, lecz i nie poniosła klęski. Patrzyła z góry, co w tego typu starciu nie jest bez znaczenia. – Ale znamy się z Adamem od dziecka. Nie przeskoczysz tego.
Nie wiedziałem, że zdążyły przejść na „ty”. Pewnie dlatego, że nie zdążyły.
– Nigdy nie wiadomo – zmrużyła oczy Patrycja. – Nie mam nadwagi, skoczna jestem.
Dobry cios. Mocno poniżej pasa, ale właśnie dlatego dobry. Umiarkowana dieta nie zaszkodziłaby Kaśce. Co znaczyło, że słowa Patrycji trafiły jak w otwartą ranę. Kobiety, patrząc w lustro, widzą to, co reszta świata, tyle że każdą nadwyżkę mnożą co najmniej przez trzy.
– Lekka nie znaczy od razu skoczna – wycedziła Kaśka.
Stwierdziłem ze zdziwieniem, że i jej nieźle wyszedł cios. Zanim blondynka pozbierała myśli, ciemnowłosa zanurkowała pod klapę tylnego włazu i wyskoczyła miękko z wozu.
– Idziesz? – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę baraku numer 6. W tym samym budynku mieściła się stołówka, ale ktoś jej widocznie pokazał niewidoczne stąd wejście do pomieszczeń służbowych. Albo po prostu ruszyła śladem Szamockiego. Miłego przystojniaka, który próbował załatwić jej niepowtarzalną sesję zdjęciową. I który – cholera jasna – może nawet specjalnie dla niej zabił człowieka.
Pomyślałem, że jeżeli zostanę tu z Patrycją, to Kaśka wyląduje w pokoju Watmana. Nie od razu w łóżku – na pustyni piwo wywietrzało ze mnie i potrafiłem myśleć realnie – ale w pokoju niemal na pewno. Niby co ma ze sobą począć kobieta, rzucona zrządzeniem losu w środek ni to śpiących, ni biesiadujących koszar? Jakkolwiek by była zaradna i niezależna, potrzebowała kogoś, kto weźmie ją za rękę i pokieruje jej krokami w tym egzotycznym środowisku. Było to zadaniem Bruszczaka albo chorążego Grzywacza, ale Grzywacz rozpoczął weekend już przed południem i balował teraz pewnie w jakiejś knajpie, nie mając pojęcia o istnieniu redaktor Sosnowskiej, a Bruszczak miał inne zmartwienia.
– No chodź – usłyszałem weselszy głos Patrycji. – Muzyka stygnie, wódka się grzeje.
Nie wspomniała o amatorach kobiecego towarzystwa. A powinna, bo właśnie jeden wyszedł przed stołówkę, machając ku nam, rozkładając ręce i całą sylwetką krzycząc: „no co jest, dziewczyno?!”. Widok przechodzącej obok Kaśki na chwilę odwrócił jego uwagę, ale wiedziałem, że przypomni sobie o Patrycji, ledwie tamta zniknie za rogiem.
– Masz pewnie kupę zaklepanych tańców – domyśliłem się, przełażąc przez burtę.
Zeskoczyłem, a choć BWP do najwyższych nie należy, zarzuciło mną i omal nie nadziałem się nosem na mostek Patrycji. Nie na którąś z piersi, lecz właśnie jedyny twardy kawałek, który nosiła z przodu. Do żółtej w grochy tradycyjnie nie wkładała stanika, a jej biust, choć duży i masywny, korzystał z tego i prowokacyjnie umykał na boki, by falowaniem w rytmie kroków doprowadzać męskich obserwatorów na skraj gorączki. Nie da się ukryć: potrafiła podkreślić opakowaniem klasę zawartości.
Читать дальше