Czerwień przypomniała jej o fontannie krwi, która trysnęła z ciała Jerry’ego Banksa, lecz mimo to drapała jeszcze mocniej.
– Naprawdę nie zamartwiałbym się tym na twoim miejscu.
Jak mogła mu to wytłumaczyć? To, co ją gnębiło, było bardziej skomplikowane, niż sądził detektyw. Rhyme był najlepszym specjalistą od kryminalistyki w Nowym Jorku, może nawet w całym kraju. Sachs, mimo swoich ambicji, nigdy nie będzie się z nim mogła równać. Lecz strzelanie i szybka jazda samochodem należały do jej atutów. Strzelała lewą i prawą ręką lepiej niż większość ludzi z policji. Ustawiała dziesięciocentówki na pięćdziesięciojardowej strzelnicy i trafiała w ich błyszczące środki, a potem dawała w prezencie pogięte monety swojej chrześnicy i jej koleżankom. Mogła uratować Jerry’ego. Do diabła, mogła nawet stuknąć tego skurwysyna Trumniarza.
Była wściekła na siebie, wściekła na Percey za to, że postawiła ją w takiej sytuacji.
I wściekła na Rhyme’a.
Otworzyły się drzwi, w których stanęła Percey. Rzuciwszy chłodnym okiem na Sachs, poprosiła do środka Hale’a. Zniknął w laboratorium, a po kilku minutach otworzył drzwi i powiedział:
– Pan Rhyme prosi wszystkich z powrotem.
Sachs zobaczył Percey siedzącą obok Rhyme’a na starym sfatygowanym fotelu. Nie mogła się oprzeć niedorzecznemu wrażeniu, że wyglądają jak małżeństwo.
– Osiągnęliśmy kompromis – oświadczył Rhyme. – Brit i Percey pojadą do bezpiecznego domu Dellraya. Znajdą kogoś innego do naprawy samolotu. Natomiast bez względu na to, czy odnajdziemy Trumniarza, czy nie, zgodziłem się, żeby Percey leciała jutro wieczorem.
– A jeżeli ją zatrzymam? – powiedziała rozdrażniona Sachs. – I zabiorę do aresztu?
Wydawało się jej, że Rhyme wybuchnie – była na to przygotowana – lecz on spokojnym głosem odparł:
– Myślałem o tym, Sachs. Nie sądzę jednak, żeby to był dobry pomysł. Wtedy narazilibyśmy oboje na większe niebezpieczeństwo. Sąd, areszt, transport – Trumniarz miałby więcej okazji.
Po krótkim wahaniu Amelia Sachs poddała się. Miał rację, jak zwykle. Zresztą gdyby nawet nie miał, i tak stawiał na swoim. Ona była tylko jego asystentką. Pracownikiem. Nikim więcej.
– Powiem wam, co mi przyszło do głowy – ciągnął Rhyme. – Urządzimy zasadzkę. Będę potrzebował twojej pomocy, Lon.
– Słucham.
– Percey i Hale pojadą do bezpiecznego domu. Chcę jednak, żeby wyglądało na to, że wybierają się zupełnie gdzie indziej. Zrobimy wokół tego szum. Wybierzemy jakiś posterunek i będziemy udawać, że ze względów bezpieczeństwa chcemy zamknąć ich w tamtejszym areszcie. Damy komunikat na całe miasto, niekodowany, że zamykamy ulicę przed posterunkiem, a wszystkich zatrzymanych podejrzanych przewozimy do głównego aresztu, żeby posterunek był czysty. Przy odrobinie szczęścia Trumniarz nas podsłucha. A jeśli nie, dowiedzą się media i tą drogą wiadomość do niego trafi.
– Może dwudziesty? – zaproponował Sellitto.
Dwudziesty posterunek, w West Side, znajdował się kilka przecznic od domu Rhyme’a. Lincoln znał tam wielu policjantów.
– W porządku, może być.
Sachs nagle ujrzała cień niepokoju w oczach Sellitta. Nachylił się nad wózkiem Rhyme’a, po jego szerokim zmarszczonym czole płynęła kropla potu. Kiedy się odezwał, usłyszeli go tylko Rhyme i Sachs:
– Jesteś pewien, Lincoln? Dobrze się nad tym zastanowiłeś?
Rhyme popatrzył na Percey. Wymienili krótkie spojrzenie. Sachs nie wiedziała, co ono znaczy, ale bardzo się jej nie spodobało.
– Tak – odrzekł Rhyme. – Jestem pewien.
Jednak Sachs wydawało się, że wcale nie jest taki pewien.
45 godzin – godzina szósta
– Sporo śladów, jak widzę.
Rhyme przyglądał się z zadowoleniem plastykowym torebkom, które Sachs przywiozła z lotniska.
Mikroślady były ulubionym materiałem Rhyme’a – drobiny i kawałeczki, czasem mikroskopijnej wielkości, pozostawiane przez sprawców w miejscach zbrodni albo bezwiednie stamtąd zabierane. Właśnie tych dowodów nawet najinteligentniejsi sprawcy nie mogli zamienić ani podrzucić, a najbardziej zapobiegliwi nie mogli się pozbyć.
– Najpierw pierwsza torebka, Sachs. Skąd pochodzi?
Przerzuciła ze złością swoje notatki.
Zastanawiał się, co ją gryzło. Rhyme wyraźnie widział, że coś jest nie tak. Może to echo złości na Percey Clay, może niepokój o Jerry’ego Banksa, może jeszcze coś innego. Z jej chłodnych spojrzeń wyczytał, że nie ma ochoty o tym mówić. W porządku. Przede wszystkim trzeba złapać Trumniarza. W tym momencie nie mieli ważniejszego zadania.
– Z hangaru, gdzie Trumniarz czekał na samolot. – Podniosła dwie torebki, wskazując głową trzy pozostałe. – Ta z gniazda snajpera, ta z furgonetki malarza, a ta z wozu cateringowego.
– Thom… Thom! – krzyknął Rhyme, a wszyscy w laboratorium drgnęli.
W drzwiach stanął asystent. Zapytał zrzędliwie:
– Tak? Właśnie usiłuję zrobić coś do jedzenia, Lincoln.
– Jedzenia? – powtórzył zirytowany Rhyme. – Nie musimy jeść. Musimy mieć więcej rzeczy na tablicy. Pisz: „MZ dwa, hangar”. Tak, „MZ dwa, hangar”. Dobrze. Teraz „MZ trzy”. Stamtąd strzelał. Z trawiastego pagórka.
– Tak mam napisać? „Trawiasty pagórek”?
– Oczywiście, że nie. To żart. Czasem przejawiam poczucie humoru. Pisz: „MZ trzy, gniazdo snajpera”. Dobra, przyjrzyjmy się najpierw hangarowi. Co tam masz?
– Kawałki szkła – powiedział Cooper, wysypując zawartość torebki na porcelanową płytkę gestem sprzedawcy brylantów.
– I trochę śladów zebranych odkurzaczem, włókna z parapetu okna. Brak odcisków palców czy dłoni.
– Za bardzo uważa z tymi odciskami – rzekł przygnębiony Sellitto.
– Ależ to dobrze – powiedział Rhyme. Był zirytowany, jak zawsze, gdy nikt nie potrafił wyciągać wniosków tak szybko jak on.
– Jak to? – zdziwił się detektyw.
– Jest ostrożny, czyli musi być w jakiejś kartotece! Gdybyśmy więc znaleźli odcisk, mielibyśmy szansę go zidentyfikować. No tak, odcisk bawełnianej rękawiczki, to nic nie da… Odcisku buta też nie ma, bo rozsypał żwir na podłodze hangaru. Spryciarz. Ale gdyby był głupi, nie bylibyśmy potrzebni, prawda? Co nam powie szkło?
– A co nam może powiedzieć? – rzekła Sachs. – Poza tym, że stłukł okno, żeby wejść do hangaru?
– Ciekawe – odezwała się Rhyme. – Popatrzmy.
Mel Cooper umieścił parę szklanych odprysków między płytkami i wsunął pod obiektyw mikroskopu, ustawiając niewielkie powiększenie. Włączył kamerę wideo, aby Rhyme mógł oglądać obraz na ekranie monitora.
Rhyme podjechał na wózku do komputera.
– Tryb poleceń – nakazał. Usłyszawszy jego głos, maszyna posłusznie wyświetliła na ekranie menu poleceń. Rhyme nie mógł sterować samym mikroskopem, lecz mógł swobodnie manipulować obrazem, powiększając go i zmniejszając. – Kursor w lewo. Kliknij dwa razy.
Rhyme wyciągnął szyję, wpatrując się w tęczowe kręgi refrakcji.
– Wygląda na standardowe, niezbrojone szkło okienne.
– Zgadza się – rzekł Cooper, po czym zauważył: – Nie ma szczerb. Zostało rozbite tępym narzędziem, może łokciem.
– Hm, hm, hm. Popatrz na te linie muszlowe, Mel.
Kiedy ktoś tłucze okno, na szkle powstają zakrzywione linie pęknięć – przypominające rysunkiem wnętrze muszli. Z zakrzywień tych linii można się dowiedzieć, z której strony rozbito szybę.
– Widzę – rzekł technik. – Standardowe pęknięcia.
Читать дальше