– Ciekawa perspektywa.
– Trzeba mu przyznać, ma facet pomysły.
– Wspominał coś o morderstwach?
Skoro Mary Maude ma taki świetny dostęp do lokalnego obiegu plotek, czemu się nie podłączyć?
– Nie. Trochę to dziwne, co? Zachowuje się tak, że można by sądzić, że jest zbyt szurnięty, żeby rozumieć, że morderstwo to znacznie poważniejsze przestępstwo, ale upiera się, że nie widział na oczy tej rury, którą policja znalazła obok jego kartonu, no wiesz, tego, w którym sypiał.
Zauważyłam, że Mary Maude wyszła do mnie bez płaszcza i trzęsie się teraz w swojej eleganckiej białej bluzce i wełnianej kamizelce haftowanej w gałązki ostrokrzewu i inne motywy świąteczne. Nasze spotkanie po latach miało nawet oprawę muzyczną, bo z głośników wokół głównego placu nadal grzmiały kolędy.
– Jak ty to wytrzymujesz? – spytałam, kiwając głową w stronę źródła hałasu.
– Te kolędy? Och, po pewnym czasie człowiek się po prostu wyłącza – powiedziała ze znużeniem. – Tylko że zabijają we mnie ducha świąt.
– Może to właśnie dlatego złodziejowi puściły nerwy – stwierdziłam, a Mary Maude wybuchnęła śmiechem.
Zawsze dużo się śmiała, tak serdecznie, że nie sposób się było przynajmniej nie uśmiechnąć.
Uściskała mnie jeszcze raz, wymogła na mnie obietnicę, że już po ślubie Vareny zadzwonię do niej z Shakespeare, i potruchtała z powrotem do sklepu, otrząsając się z zimna. Patrzyłam za nią przez chwilę. Potem wrzuciłam do bagażnika jeszcze kilka kartonów i ostrożnie wyjechałam z uliczki.
Skręciłam w Macon Street i minęłam aptekę Dilla.
Miałam się nad czym zastanawiać.
Oddałabym prawie wszystko, żeby mieć ze sobą swój worek treningowy.
Wróciłam do domku Vareny i spakowałam wszystko, co udało mi się znaleźć. Mniej więcej co pól godziny prostowałam plecy i wyglądałam przez okno. Dom Osbornów odwiedziło mnóstwo gości, głównie kobiety przynoszące coś do jedzenia. Emory co jakiś czas pojawiał się w ogrodzie; nerwowo chodził tam i z powrotem, a kilkakrotnie widziałam, że płakał. Raz pojechał dokądś samochodem i wrócił przed upływem godziny. Ale ku mojej wielkiej uldze nie zapukał więcej do drzwi domku.
Starannie poskładałam pozostałe ubrania Vareny i włożyłam je do walizek, nie wiedząc, co zamierza zabrać ze sobą w podróż poślubną. Większość jej ubrań była już u Dilla.
W końcu przed trzecią po południu cały dobytek Vareny był spakowany. Prawie wszystkie kartony przeniosłam do samochodu, przy drzwiach został tylko jeden niewysoki stosik, który nie zdołał się już zmieścić.
Zostały oczywiście także meble, ale nimi nie miałam się zajmować.
Zabrałam się do sprzątania.
Sprzątanie sprawiło mi zaskakującą przyjemność. Varena nie jest flejtuchem, ale nie jest też kompulsywną panią domu, więc miałam się czym zająć. Poza tym szczerze się cieszyłam, że mam wolne od domowników i spędzam czas sama.
Podczas odkurzania usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Aż podskoczyłam. Wcześniej nie słyszałam, żeby pod domem zatrzymywał się samochód, pewnie zagłuszył go warkot odkurzacza.
Otworzyłam drzwi. Stał w nich Jack i był strasznie zły.
– Co jest? – zapytałam. Wepchnął się do środka.
– Ktoś się włamał do mojego pokoju. – Jack gotował się z wściekłości. – Dostał się przez okno w łazience, które wychodzi na pola. Nikt niczego nie widział.
– Coś zginęło?
– Nie. Ale włamywacz przerył dokładnie wszystko, wyłamał nawet zamek w mojej aktówce. Poczułam nieprzyjemne ściskanie w dołku.
– Znalazłeś mój liścik?
– Co takiego? – spojrzał na mnie i jego złość zaczęła ustępować miejsca innemu uczuciu.
– Zostawiłam ci liścik. – Gwałtownie usiadłam na podnóżku. – Zostawiłam ci liścik – powtórzyłam tępo. – O Kriście O'Shea.
– Podpisałaś go? – Nie.
– Co w nim było?
– Że już od dawna nie była u lekarza.
Jack analizował, co mu powiedziałam, a jego wzrok przeskakiwał od mebla do mebla w lśniącym czystością wnętrzu.
– Powiadomiłeś policję? – spytałam.
– Byli na miejscu, kiedy przyjechałem. Wezwał ich kierownik, pan Patel. Wyszedł wynieść śmieci do kubła za budynkiem i zauważył wybite okno.
– I co im powiedziałeś?
– Prawdę. Że ktoś przeszukał moje rzeczy, ale ni czego nie ukradł. Nie zostawiłem w pokoju pieniędzy. Nigdy tego nie robię. A cennych rzeczy nie zabieram w podróż.
Jack był zły i zniesmaczony, ponieważ ktoś naruszył jego przestrzeń, nieważne, że tymczasową, i grzebał w jego rzeczach. Doskonale go rozumiałam. Ale Jack nigdy by się do tego nie przyznał i nie nazwałby tego w ten sposób, ponieważ jest mężczyzną.
– Teraz ktoś wie dokładnie, czego szukam w Bartley. Poczucie, że pogwałcono jego prywatność, Jack przykrył natychmiast praktycznymi wnioskami.
– Wie także, że mam wspólnika – ciągnął. Można to nazwać i tak.
Raptownie wstałam i podeszłam do okna. Rozpierała mnie niespokojna energia. Zbliżały się kłopoty i każdy nerw mojego ciała kazał mi wsiadać do samochodu i w te pędy wracać do Shakespeare.
Ale nie mogłam tego zrobić. Trzymała mnie tutaj rodzina.
Nie, to nie była cała prawda. W przypadku skrajnego zagrożenia zdobyłabym się na to, żeby zostawić moją rodzinę. Trzymał mnie tu Jack.
Bez zastanowienia zwinęłam rękę w pięść i wyrżnęłabym nią w okno, gdyby Jack nie złapał mnie za ramię.
Natarłam na niego, oszołomiona napływem uczuć, których nie potrafiłam nazwać. Ale zamiast go uderzyć, objęłam go za szyję i gwałtownie przyciągnęłam do siebie. To napięcie było nie do zniesienia.
Jack, wyraźnie zdumiony, wydał pytające mruknięcie, a potem ucichł. Puścił moje ramię i ostrożnie mnie przytulił. Staliśmy tak w milczeniu przez dłuższy czas.
– Powiesz mi, co cię tak wyprowadziło z równowagi? – zapytał w końcu. – Skończyła ci się cierpliwość do rodziców, u których mieszkasz? Siostra cię wkurzyła? A może… dowiedziałaś się czegoś o jej narzeczonym?
Wyrwałam się z jego objęć i zaczęłam chodzić po pokoju tam i z powrotem.
– Mam kilka pomysłów – oświadczyłam. Zmarszczył ciemne brwi. Powinnam była siedzieć cicho. Nie chciałam przecież tej rozmowy: ja bym mu powiedziała, że dostanę się do domów podejrzanych, a on by mi powiedział, że to jest jego rola, i tak dalej, i tak dalej. Lepiej to sobie darować.
– Lily, czuję, że zaraz się na ciebie wścieknę – powiedział Jack z fatalistycznym przekonaniem w głosie.
– Nie masz takich możliwości, jakie mam ja. Co zamierzasz robić dalej? – wygarnęłam mu. – Co tu w ogóle mógłbyś jeszcze znaleźć?
Oczywiście już wyglądał na zdenerwowanego. Wetknął ręce do kieszeni skórzanej kurtki i rozglądał się za czymś, co mógłby kopnąć. Nic takiego nie znalazł, więc także zaczął chodzić po pokoju. Krążyliśmy po nim jak para pojedynkujących się rycerzy, w oczekiwaniu, aż przeciwnik zrobi pierwszy ruch.
– Spytaj komendanta, czy mogę przejrzeć kartotekę doktora LeMaya – powiedział wyzywająco Jack.
– To nic nie da – odparłam. Znam Chandlera, nigdy by się nie zgodził na coś takiego.
– W takim razie znajdź coś, co morderca miał na sobie, kiedy zabił lekarza, pielęgniarkę i Meredith Osborn.
A więc Jack podobnie jak ja uznał, że zabójca miał na sobie jakieś okrycie, które narzucił na ubranie.
– Tego nie będzie w żadnym domu – powiedziałam. – Tak myślisz?
Читать дальше