Krzyk Franka Autry'ego przeszedł w bełkot, potem w gulgot. Żrące ramię przecięło szyję z niesamowitą szybkością. Głowa Franka wystrzeliła w górę jak korek szampana, stuknęła o płytki podłogowe.
Jenny poczuła w ustach żółć. Przełknęła ślinę.
Sara Yamaguchi łkała.
Stwór nadal trzymał w powietrzu bezgłowe ciało Franka. Teraz w bryle niekształtnej tkanki otworzyła się wielka, bezzębna gęba. Ramiona wciągnęły ciało w rozwarte, poszarpane usta. Czarne wargi ośliniły trupa. Usta zamknęły się mocno i przestały istnieć. Frank Autry też przestał istnieć.
Zszokowany Bryce spoglądał na odciętą głowę Franka. Niewidzące oczy patrzyły w niego, poprzez niego.
Frank przepadł. Frank, który przeżył kilka wojen, życie wypełnione niebezpieczną pracą, tego nie przeżył.
Bryce pomyślał o Ruth Autry. Jego rozszalałe serce cisnęło się z żalu na myśl o samotnej Ruth. Ona i Frank tworzyli wyjątkową parę.
Ramiona wróciły do pulsującej bryły. Po kilku sekundach znikły.
Bezkształtny, falujący kadłub wypełniał jedną trzecią sali.
Bryce był teraz w stanie sobie wyobrazić, jak ono toczy się szybko przez prehistoryczne mokradła, stapia z błotem, czatuje na ofiary. Tak, dinozaury nie były dla niego równorzędnym przeciwnikiem.
Wcześniej myślał, iż zmiennokształt oszczędził życie jego i kilku innych osób, aby zwabić Flyte'a do Snowfield. Teraz wiedział, że nie w tym rzecz. Mógł ich pożreć i imitować głosy przez telefon, i Flyte zostałby ściągnięty równie łatwo. Zostawiło ich z jakiegoś innego powodu. Być może tylko dlatego, żeby zabijać pojedynczo przed obliczem Flyte'a. Aby ten zobaczył dokładnie, jak ono funkcjonuje.
Chryste!
Zmiennokształt górował nad nimi, dygocąc jak żelatyna. Całe wielkie groteskowe cielsko pulsowało jak od nie zsynchronizowanych uderzeń wielu serc.
– Gdyby było można w jakiś sposób dostać wycinek tkanki! – odezwała się Sara Yamaguchi drżącym głosem. – Dałabym wszystko, żeby zbadać to pod mikroskopem… zdobyć jakieś pojęcie o strukturze jego komórki. Może znaleźlibyśmy jakiś słaby punkt… sposób… żeby pokonać…
– Chciałbym to zbadać… tylko żeby móc zrozumieć… tylko wiedzieć – powiedział Flyte.
Ze środka bezkształtnej masy wypłynęła tkanka. Zaczęła przybierać ludzką postać. Przed ich oczyma formował się Gordy Brogan. Zanim fantom zrealizował się w pełni – ciało było wciąż nieforemne, w połowie zaznaczone, a twarz jeszcze nie wykończona – otwarły się usta i replika Gordy'ego przemówiła. Ale nie własnym głosem. Usłyszeli głos Stu Wargle'a, co dodatkowo dawało w najwyższym stopniu niepokojący efekt.
– Idźcie do laboratorium – powiedziało na pół ukształtowanymi ustami, ale bardzo wyraźnie. – Pokażę panu wszystko, co potrzebne, doktorze Flyte. Pan jest mym Mateuszem. Mym Łukaszem. Idźcie do laboratorium. Do laboratorium.
Nie dokończony wizerunek Gordy'ego Brogana rozpłynął się jak dym.
Wybrzuszona bryła guzowatej tkanki wielkości człowieka wpłynęła w większą bryłę.
Cała pulsująca i opadająca masa zaczęła wycofywać się poprzez pępowinę, idącą w górę ściany i przez przewód wentylacyjny.
Ile tego jeszcze spoczywa wewnątrz ścian zajazdu? -/• z niepokojem zastanawiał się Bryce. Ile czeka w kanałach? Jak wielki jest bóg Proteusz?
Kiedy stwór odpływał, otwierały się w nim dziwnie ukształtowane otwory, nie większe od ludzkich ust. Kilkanaście. Kilkadziesiąt. Zaczęły wydawać odgłosy: ćwierkanie ptaków, krzyki mew, buczenie pszczół, warczenie, syk, słodki dziecięcy śmiech, dalekie śpiewy, pohukiwanie sowy, brzmiący jak marakasy terkot grzechotnika. Te dźwięki łączyły się w nieprzyjemny, irytujący, wyraźnie złowrogi chór.
Zmiennokształt znikł w wylocie wentylacyjnym. Tylko odcięta głowa Franka i pogięta kratka na podłodze świadczyły, że było tu coś z piekła rodem.
Zegar elektryczny wskazywał czas: 3.44.
Noc prawie dobiegła końca.
Ile jeszcze do świtu? – zastanawiał się Bryce. Półtorej godziny? Godzina i czterdzieści minut? Więcej?
Podejrzewał, że jest to bez znaczenia.
I tak nie dożyje wschodu słońca.
Ego
Drzwi drugiego laboratorium stały otworem. Światła były zapalone. Monitory komputerów świeciły się. Wszystko zostało przygotowane.
Jenny do tej pory usiłowała narzucić sobie wiarę, że stać ich na opór, że jeszcze mają szansę, choć niewielką, wpłynąć na bieg wydarzeń. Obecnie ta krucha, kojąca serce wiara rozpłynęła się. Byli bezsilni. Zrobią tylko to, co ono zechce, pójdą tylko tam, gdzie ono im pozwoli.
Cała szóstka tłoczyła się w laboratorium.
– Co teraz? – spytała Lisa.
– Czekamy – powiedziała Jenny.
Flyte, Sara i Lisa siedli przy trzech jarzących się monitorach. Jenny i Bryce oparli się o ladę, Tal stał przy otwartych drzwiach, wyglądał na zewnątrz.
Mgła pieniła się za drzwiami.
Jenny powiedziała do Lisy: – Czekamy. Ale czekanie nie jest rzeczą łatwą. Każda sekunda wystawiała ich na próbę; oczekiwali groźnych i ponurych zdarzeń.
Skąd teraz przyjdzie śmierć?
W jakiej fantastycznej postaci?
I kogo tym razem zabierze?
– Doktorze Flyte – odezwał się w końcu Bryce – jeśli te prehistoryczne kreatury przeżyły miliony lat w podziemnych jeziorach i rzekach, w najgłębszych rowach oceanicznych… lub gdziekolwiek… i jeśli wynurzają się na powierzchnię, aby zdobyć pożywienie… to dlaczego zbiorowe zaginięcia nie są częstsze?
Flyte pogładził podbródek cienkimi, długimi palcami.
– Ponieważ ono rzadko natrafia na istoty ludzkie.
– Ale dlaczego rzadko?
– Wątpię, aby przeżyło więcej niż kilka tych bestii. Mogły nastąpić zmiany klimatyczne, które przyniosły śmierć większości, a pozostałą garstkę zepchnęły pod ziemię i powierzchnię oceanów.
– Tym niemniej nawet garstka…
– Nieliczna garstka – podkreślił Flyte – rozrzucona po całej Ziemi. A być może żywią się nieczęsto. Weźmy na przykład boa dusiciela. Ten wąż pobiera pokarm raz na kilka tygodni. Więc może ten stwór żywi się nieregularnie, raz na kilka miesięcy lub nawet na kilka lat. Jego metabolizm tak różni się od naszego, że prawie wszystko jest możliwe.
– Czy jego cykl życiowy nie może zawierać okresów hibernacji – spytała Sara – trwających nie przez jedną czy kilka pór roku, ale całe lata?
– Tak, tak – potwierdził Flyte, kiwając głową. – Bardzo słusznie. Doprawdy bardzo słusznie. To również wyjaśniałoby, dlaczego ten stwór tak rzadko napotyka ludzi. A pozwólcie, że wam przypomnę, iż gatunek ludzki zamieszkuje nikły jeden procent powierzchni naszej planety. Nawet jeśli odwieczny wróg żywił się często, to rzadko kiedy trafiał na nas.
– A kiedy trafiał – uzupełnił Bryce – najprawdopodobniej spotykał ludzi na morzu, ponieważ większa część Ziemi jest pokryta wodami.
– Właśnie – powiedział Flyte. – A porywając wszystkich z pokładu, nie zostawił świadków i nigdy nie mogliśmy dowiedzieć się o tych kontaktach. Morskie opowieści pełne są zaginionych statków-widm, z których zginęła załoga.
– “Mary Celeste" – powiedziała Lisa, zerkając na Jenny.
Jenny przypomniała sobie, że siostra już raz o tym wspomniała. Było to wczesnym niedzielnym wieczorem, kiedy poszły do domu sąsiadów Santinich i trafiły na stół, zastawiony do obiadu.
– “Mary Celeste" to sławny przypadek – zgodził się Flyte. – Ale nie jedyny. Archiwa morskie mówią, że dosłownie setki statków zniknęło w tajemniczych okolicznościach przy dobrej pogodzie, w czasach pokoju, bez żadnego “logicznego" wytłumaczenia. W sumie zaginione załogi muszą liczyć dziesiątki tysięcy ludzi.
Читать дальше