Oczy Bonda poczęły się męczyć. Przekręcił delikatnie rękojeści i na tyle, na ile pozwalały przyćmione, nierówne krawędzie mysiej nory, rozejrzał się po biurze. Nie dostrzegł niczego interesującego – dwie oliwkowozielone szafki z segregatorami, wieszak przy drzwiach, na którym naliczył sześć plus minus identycznych filcowych kapeluszy, a wreszcie bufet z masywną karafką i kilkoma szklankami. Trąc oczy odstąpił od okularu.
– Gdybyśmy tylko mogli słyszeć – powiedział Kerim, ze smutkiem potrząsając głową. – Byłoby to warte diamentów.
– Rozstrzygnęłoby wiele problemów – zgodził się Bond. Po chwili zapytał: – A tak nawiasem mówiąc, Darko, jak trafiłeś na ten tunel? Po co go zbudowano?
Kerim pochylił głowę, zerknął w okular i wyprostował się.
– To zapomniany dren z Cysterny Bazylikowej – powiedział. _- Cysterna stanowi teraz atrakcję turystyczną. Jest na wzgórzach Istambułu, w pobliżu świętej Zofii. Zbudowano ją tysiąc lat temu jako zbiornik wodny na wypadek oblężenia. To olbrzymi podziemny pałac, mniej więcej sto na pięćdziesiąt jardów. Może pomieścić miliony galonów wody. Odkrył ją czterysta lat temu człowiek o imieniu Gyllius. Pewnego dnia czytałem jego relację z tego wydarzenia. Pisał, że napełniono cysternę zimą „z wielkiej rury, czyniącej okrutny zgiełk". Przyszło mi do głowy, że może istnieć jeszcze jedna „wielka rura", aby móc szybko opróżnić zbiornik, gdyby miasto wpadło w ręce nieprzyjaciela. Poszedłem więc do Cysterny Bazylikowej, przekupiłem stróża i razem z jednym z moich chłopców całą noc pływałem gumowym pontonem pomiędzy kolumnami. Zbadaliśmy ściany z pomocą młotka i echosondy. Na koniec, w najbardziej prawdopodobnym miejscu, rozległ się głuchy dźwięk. Wręczyłem większe pieniądze Ministrowi Robót Publicznych i ów zamknął interes na tydzień – „z powodu czyszczenia". Moja mała ekipa wzięła się do roboty. – Kerim ponownie pochylił się, aby zerknąć w peryskop, a potem podjął: – Przebiliśmy ścianę nad poziomem wody i znaleźliśmy się na łukowym sklepieniu. Był to początek tunelu. Dostaliśmy się do środka i ruszyliśmy w dół. Podniecająca sprawa, bo nie było wiadomo, gdzie wyjdziemy. Biegł, oczywiście, wprost w dół wzgórza – pod Ulicą Ksiąg, gdzie Rosjanie mają swój lokal, do Złotego Rogu przy moście Galata, dwadzieścia jardów od mojego składu. Zamurowaliśmy zatem otwór w Cysternie i przystąpiliśmy do rycia z mojej strony. Było to dwa lata temu. Trafienie dokładnie pod Rosjan zajęło nam rok i mnóstwo roboty mierniczej. – Kerim zaśmiał się. – I teraz, jak przypuszczam, pewnego dnia Rosjanie postanowią zmienić biuro. Ale mam nadzieję, że wtedy szefem T będzie ktoś inny.
Kerim pochylił się do gumowych podkładek okularów i Bond spostrzegł, że sztywnieje. Po chwili powiedział przynaglająco:
– Otwierają się drzwi. Szybko, na miejsce. Wchodzi.
CZAS ZABIJANIA
Była siódma wieczorem tego samego dnia i Bond znowu przebywał w hotelu. Wziął gorącą kąpiel i zimny prysznic. Sądził, że zdołał na koniec zmyć ze swej skóry ten zwierzęcy odór.
Ubrany tylko w slipy siedział przy oknie pokoju i sącząc wódkę z tonikiem patrzył nad Złotym Rogiem w samo serce wspaniałego, tragicznego zachodu słońca. Lecz jego oczy zdawały się nie dostrzegać postrzępionego i splamionego krwią złotogłowiu, rozwieszonego w tle usianej minaretami sceny, pod którą pierwszy raz ujrzał Tatianę Romanowa.
Myślał o tej wysokiej pięknej dziewczynie, która długim krokiem tancerki weszła przez brudnozielone drzwi niosąc w ręku kartkę papieru. Zatrzymała się przy swoim szefie i podała mu kartkę. Wszyscy mężczyźni podnieśli na nią wzrok, a ona zarumieniła się i spuściła oczy. Co oznaczał wyraz twarzy tych mężczyzn? Było to coś więcej, aniżeli tylko sposób, w jaki niektórzy mężczyźni patrzą na piękną dziewczynę. Okazywali zaciekawienie. Rzecz zrozumiała. Chcieli wiedzieć, co jest w depeszy, dlaczego przerwano im naradę. Ale co jeszcze? W ich wzroku kryło się cwaniactwo i pogarda… z jaką ludzie gapią się na prostytutki.
Była to scena dziwaczna i tajemnicza. Oto wszyscy jej uczestnicy przynależeli do organizacji paramilitarnej o najsurowszej dyscyplinie. Mężczyźni byli oficerami służby czynnej, z których każdy zachowywał czujność wobec pozostałych. Dziewczyna natomiast, w randze zaledwie kaprala, wykonywała po prostu zwykłe obowiązki służbowe. Dlaczego zatem otwarcie patrzyli na nią z tą pytającą wzgardą – bez mała jak na szpiega, który został schwytany i którego czeka kaźń. Czy ją podejrzewali? Czy zdradziła się? To jednak zdało się mniej prawdopodobne w miarę rozwoju sytuacji. Rezydent przeczytał depeszę i z dziewczyny oczy pozostałych mężczyzn obróciły się na niego. Powiedział coś, prawdopodobnie powtarzając wiadomość, a oczy tamtych pochmurniały, jak gdyby sprawa ich nie zainteresowała. Potem rezydent podniósł wzrok na dziewczynę i pozostali uczynili podobnie. Powiedział coś, mając przyjazny, pytający wyraz twarzy, a ona pokręciła głową i odpowiedziała krótko. Twarze pozostałych mężczyzn zdradzały teraz tylko zaciekawienie. Rezydent wyrzekł jedno słowo zakończone znakiem zapytania. Dziewczyna oblała się głębokim rumieńcem i przytaknęła, posłusznie patrząc w oczy szefa. Uśmiechy pozostałych mężczyzn wyrażały zachętę – przewrotną może, ale życzliwą. Żadnej podejrzliwości. Żadnego potępienia. Scenę zakończyło kilka słów wypowiedzianych przez rezydenta, które dziewczyna skwitowała zapewne rosyjskim odpowiednikiem „Tak jest", po czym odwróciła się i wyszła. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, rezydent wygłosił jakiś ironiczny komentarz, który wywołał serdeczny śmiech słuchaczy; znów ich twarze przybrały łobuzerski wyraz, jak gdyby usłyszeli sprośny dowcip. Potem wrócili do roboty.
Od tego momentu – przez całą drogę w dół tunelu i potem, w biurze Kerima, kiedy dyskutowali nad podpatrzoną sceną – Bond wytężał umysł, aby rozgryźć tę obłędną pantomimiczną zgadywankę, a mimo to jeszcze teraz, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w zachód słońca, trwał w ślepym zaułku.
Dopił drinka i zapalił następnego papierosa. Odsunął od siebie problem i zaczął myśleć o dziewczynie.
Tatiana Romanowa. Z tych Romanowów. Cóż, z pewnością wyglądała na rosyjską księżniczkę, a przynajmniej była podobna do tradycyjnego wizerunku takowej. Wysoka, doskonale zbudowana sylwetka, która poruszała się i trzymała z taką gracją. Gęsta fala włosów do ramion i spokojna władczość profilu. Cudowna twarz w stylu Grety Garbo z jej osobliwie dyskretną pogodą. Kontrast pomiędzy najszczerszą niewinnością wielkich ciemnoniebieskich oczu a namiętną obietnicą szerokich ust. No i sposób, w jaki oblewała się rumieńcem, w jaki powieki o długich rzęsach zakrywały opuszczone oczy. Czy była to pruderia dziewicy? Bond sądził, że nie. Dumne piersi i wyzywająco rozkołysane biodra zdawały się mówić, że je kochano; miały w sobie tę pewność, jaką ciału kobiety daje tylko wiedza, na co zostało stworzone.
Czy na tym, co widział, może oprzeć wiarę, że jest dziewczyną z rodzaju tych, które potrafią zakochać się w zdjęciu i dossier? Taka dziewczyna musiałaby mieć naturę głęboko romantyczną. W oczach i ustach było coś marzycielskiego. W jej wieku – dwudziestu czterech lat – machina sowiecka mogła nie wyorać z niej całego sentymentalizmu. Z krwi Romanowów mogła się zapewne zrodzić tęsknota za mężczyzną innym aniżeli ci współcześni rosyjscy oficerowie, na których towarzystwo jest skazana – surowi, oziębli, mechaniczni, z zasady histeryczni, a za sprawą wychowania partyjnego bezgranicznie nudni.
Читать дальше