– Co masz na myśli, Rudi? – spytał Sandecker.
– Metody, tryb działania. Przyjmijmy, że nasza zasadnicza przesłanka jest słuszna i że za tymi wszystkimi morderstwami stoi Gokstad. Joe twierdzi, że działali skrycie. Ludzie po prostu znikali albo ginęli w rzekomych wypadkach. Wraz z morderstwami tego Meksykanina i sprzedajnego prawnika to się zmieniło. Admirał nazwał je, “widowiskowymi”.
Austin zaśmiał się.
– W porównaniu z atakiem na Alasce były to pieszczoty – powiedział. – Musieliśmy tam we dwóch stawić czoło regularnemu szturmowi.
– W ataku na mój dom też nie przebierano w środkach – wtrącił Paul.
– Chyba wiem, do czego zmierzasz, Rudi – rzekł Sandecker. – Paul, jak szybko rozeszła się wieść, że doktor Cabral żyje?
– Prawie natychmiast. Doktor Ramirez zadzwonił do Caracas z helikoptera, który nas uratował. Wenezuelski rząd nie zwlekał z ogłoszeniem tej wiadomości. Podejrzewam, że CNN zdążyła roztrąbić o tym na cały świat, zanim opuściliśmy dżunglę.
– Wkrótce potem wypadki nabrały tempa – stwierdził Sandecker. – Dla mnie sytuacja jest jasna. Iskrą zapłonową stała się wiadomość, że Francesa Cabral żyje. Jej zmartwychwstanie oznaczało, że proces odsalania wody znów jest realny. Potrzebna była tylko substancja, która go umożliwi. Doktor Cabral nie zrezygnowała z zamiaru udostępnienia swojego odkrycia światu. Przeciwni temu ludzie po prostu wznowili plany zarzucone przed dziesięciu laty.
– I tym razem udało im się – dodał Austin.
– Dobrze, to wyjaśnia porwanie Franceski. Ale czemu porwali Gamay? – spytał Paul.
– Oni nie działają na chybił trafił – odparł Austin. – Dlatego myślę, że Gamay miała szczęście. Gdyby nie była im potrzebna, to by ją zabili. Czy przypominasz sobie coś więcej w związku z porwaniem?
– Ich przywódca, facet w czarnej skórze, mówił z nieznanym mi obcym akcentem. Jego kompani mieli jeszcze silniejszy akcent.
Zagłębiony w fotelu Sandecker nagle się wyprostował.
– Te bandziory to płotki – oznajmił. – Musimy uderzyć w sam wierzchołek. Znaleźć tę babę z wagnerowskim imieniem, która rządzi Gokstad.
– Jest nieuchwytna. Nie wiemy nawet, gdzie mieszka – powiedział Austin.
– Ona i Gokstad stanowią klucz – oświadczył Sandecker. – Czy wiadomo, gdzie jest ich siedziba?
– Mają biura w Nowym Jorku, Waszyngtonie i na Wybrzeżu Zachodnim. A poza tym na pewno w Azji i Europie.
– Są jak hydra.
– Nawet gdybyśmy wiedzieli, gdzie jest ich centrala, niewiele by nam to dało. Z pozoru Gokstad jest legalnym przedsięwzięciem. Zaprzeczą wszelkim naszym oskarżeniom.
Do sali wsunął się dyskretnie Hiram Yaeger i usiadł na krześle.
– Przepraszam – powiedział. – Musiałem skopiować na to zebranie trochę materiałów.
Widząc jego wyczekujące spojrzenie, Austin przejął inicjatywę.
– Przyszło mi na myśl coś, co Hiram pokazał mi wcześniej – hologram statku wikingów – wyjaśnił. – Tego samego, który jest znakiem firmowym Gokstad. Doszedłem do wniosku, że takie wyeksponowanie go coś znaczy. Dlatego poprosiłem Hirama, żeby zajął się Gokstad, zajrzał pod podszewkę skąpych biznesowych informacji, które znalazła Max.
Yaeger skinął głową.
– Zgodnie z sugestią Kurta zleciłem Max przejrzenie historycznych materiałów, związanych z tym tematem. A składają się nań, jak z pewnością wiecie, tony materiałów. Kurt podsunął mi, by poszukać związków z Kalifornią, być może z Mulholland Group. Max wyłowiła ciekawy artykuł gazetowy. O norweskim projektancie antycznych statków, który przyjechał do Kalifornii, żeby zbudować dla bogatego klienta kopię okrętu z Gokstad.
– Kim był ten klient? – spytał Austin.
– W artykule nie podano jego nazwiska. Ale z dotarciem do norweskiego projektanta nie było kłopotu. Kilka minut temu zadzwoniłem do niego i spytałem o to zlecenie. Wprawdzie zobowiązano go do dyskrecji, ale ponieważ upłynęło wiele lat, bez skrupułów wyjawił, że zbudował tę kopię dla dużej kobiety mieszkającej w dużym domu.
– Dużej kobiety?
– To znaczy wysokiej. Olbrzymki.
– Jak ze staroskandynawskiej sagi? A co z tym domem?
– Twierdzi, że przypomina nowoczesną sadybę wikingów, a stoi nad brzegiem dużego jeziora w Kalifornii, otoczonego górami.
– Tahoe?
– Tak właśnie pomyślałem.
– Duży dom w stylu wikingów nad jeziorem Tahoe? Łatwo będzie go znaleźć.
– Już to zrobiłem. Max ma łączność z prywatnym satelitą. – Yaeger rozdał zebranym odbitki zdjęć satelitarnych. – Wokół tego jeziora są wspaniałe budowle – domy mieszkalne, kąpieliska i hotele. Ale ten się wyróżnia.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało niebieskie wody jeziora Tahoe, które z wielkiej wysokości wyglądało jak sadzawka. Na drugim kamera najechała na kropkę na jego brzegu, tak powiększając szczegóły, że pokazała rozłożysty budynek i lądowisko helikopterów w jego sąsiedztwie.
– Czy ta chata ma właściciela? – spytał Austin.
– Wszedłem do bazy danych miejscowego urzędu podatkowego – odparł z uśmiechem Yaeger. – Dom należy do firmy handlu nieruchomościami.
– Niewiele nam to daje.
– Co w takim razie powiecie na to, że firma ta wchodzi w skład korporacji Gokstad?
Sandecker podniósł wzrok znad zdjęć. Cały czas starał się nad sobą panować, lecz był wściekły, że porwano jego ulubioną pracowniczkę, a drugiego cenionego pracownika raniono. W dodatku uprowadzono śliczną doktor Cabral po tym wszystkim, co przeszła. Ponownie pozbawiono świat wynalazku, który mógł ocalić wiele istnień.
– Dziękuję, Hiramie – powiedział i zimnymi, władczymi niebieskimi oczami powiódł po siedzących przy stole. – A więc, panowie – oznajmił głosem ostrym jak brzytwa – wiemy, co należy zrobić.
Obserwujący Franceskę osobnicy byli albo bliźniakami, albo produktem jakiegoś nieudanego szalonego eksperymentu z klonowaniem. Siedzieli kilka kroków od niej, z rękami wspartymi na oparciach odwróconych krzeseł. Budzili odrazę, lecz nie to było najgorsze. Najbardziej przerażało ich milczenie. Byli pod każdym względem identyczni, od szpetnych twarzy po zamiłowanie do czarnych skór.
Starała się nie patrzeć w ich ciemne oczy, nie widzieć zaczerwienionych powiek, wypukłych czół, metalowych zębów i bladych psychopatycznych gąb. Łypali na nią łakomie, ale w ich pożądliwych spojrzeniach nie było erotyzmu, nieuświadomionej dzikości, do której przywykła u Chulo. Była tylko i wyłącznie żądza krwi. Rozejrzała się po dziwnym okrągłym pokoju z nagimi ścianami, w którym panowało przenikliwe zimno. Na środku stała konsola komputerowa. Zaskoczona jej niedorzeczną wielkością zastanawiała się, czy niezwykle duże meble, podobnie jak niska temperatura, nie są chwytem psychologicznym, który ma wywołać u trafiających tu ludzi poczucie, że są bezsilni i mali. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.
Nie wiedziała, jak trafiła do tej sterylnej komnaty. Jak przez mgłę docierało do niej, że przewożą ją z miejsca na miejsce. W pewnej chwili wydało się jej, że słyszy silniki odrzutowca, lecz ponownie zrobiono jej zastrzyk i straciła przytomność. Martwiła się też, że nie wie, co się stało z Gamay. A potem poczuła ukłucie w rękę i oprzytomniała tak prędko, jakby wstrzyknięto jej środek pobudzający. Kiedy rozwarła oczy, ujrzała bliźniaków. Przez kilka minut żaden nie powiedział słowa. Z ulgą powitała więc syk otwieranych drzwi. Do komnaty weszła kobieta i odprawiła karykaturalnych braci ruchem ręki.
Читать дальше