Wrota hangaru na chwilę zamarły, lecz po chwili ożyły. Po zwolnieniu hamulców samolot zachwiał się do przodu. Zavala gładko przesunął dźwignie przepustnic i wydał z siebie triumfalny okrzyk bojowy, gdy tysiące koni mechanicznych wypchnęło maszynę z hangaru. Ale jego radość trwała krótko.
Wprost na linii startu, niespełna kilometr od nich, stał wielki zielony helikopter, który po wybiciu drugiej dziury w hangarze wylądował w tundrze. W chwili gdy latające skrzydło wyłoniło się z hangaru niczym świeżo wykluty z jaja monstrualny czarny ptak, napastnicy w ciemnozielonych mundurach szykowali się do ataku. Zaskoczeni i przerażeni rozpierzchli się jak liście na wietrze.
Pilot helikoptera dostrzegł sunącego w jego stronę czarnego olbrzyma w momencie, gdy oparty o swoją maszynę palił papierosa. Natychmiast do niej wskoczył i stanął przed wyborem – zostać w miejscu i dać się staranować, zasypać skrzydło rakietami lub kulami w nadziei, że pośpiesznie oddane strzały trafią w jego płaski kadłub, albo wzbić się w niebo.
Austina zaniepokoiło stukotanie w poszycie maszyny, jakby walił w nie olbrzymi dzięcioł.
– Strzelają do nas! – oznajmił, co nieco uspokoiło Zavalę, który sądził już, że rozpada się jeden z silników. – Wzbijesz się czy zajedziemy tą bryką do samego Nome?
Ponieważ z powodu nietypowego umiejscowienia tablicy przyrządów Zavala nie widział wszystkich wskaźników, krzyknął do Austina, by podawał mu prędkość.
– Sześćdziesiąt pięć! – odkrzyknął Austin.
Zavala był zaskoczony, że mimo tak wielkiej masy i nie dopompowanych opon samolot tak prędko przyśpieszył. Musiał bardzo pilnować sterów, by nie unieść dziobu.
– Sto!
Podwozie zderzyło się z wodą płytkiego jeziora, ale prędkość skrzydła wciąż wzrastała.
– Sto trzydzieści!
W tej samej chwili Zavala wyczuł w sterach lekkość, wskazującą, że samolot zbliża się do prędkości startu.
– Sto sześćdziesiąt!
Zavala policzył do dziesięciu i cofnął sterownicę. Nogami obaj o mało co nie przebili podłogi, naciskając wyimaginowane pedały gazu. Mieli wrażenie, że potężny samolot wyskoczył w powietrze. Zavala ocenił, że bez trudu wyminą helikopter, ale kiedy maszyna zaczęła wzbijać się w niebieskie niebo, stracił go z oczu.
Pilot śmigłowca wreszcie podjął decyzję. Błędnie założył, że sunący ociężale po wiecznej zmarzlinie samolot-nietoperz uderzy w helikopter na ziemi. Poderwał go więc w górę niemal w tej samej chwili, co Zavala latające skrzydło.
Z fotela drugiego pilota Austin świetnie widział, że śmigłowiec przetnie tor ich lotu. Zavala, nie zdając sobie sprawy z kolizji, był bez reszty pochłonięty startem. Ze wskazań przyrządów wynikało, że gwałtowne przyspieszenie grozi oderwaniem osłon wolno chowającego się podwozia, zaprojektowanego dla wolniejszych samolotów o napędzie śmigłowym. Piloci radzili z tym sobie, chowając je na wysokości zaledwie kilkudziesięciu metrów nad ziemią i wzlatując pod stromym kątem.
Gdyby nie ten niezwykły manewr, doszłoby do zderzenia. Uniknęli go o metry, ale i tak podwozie ze straszliwym metalicznym zgrzytem otarło się o wirnik śmigłowca. Jego łopaty rozpadły się, na chwilę zawisł w powietrzu, a potem runął w dół jak kamień i na ziemi wyrosła kula ognia. Latające skrzydło zachwiało się, ale Zavala odzyskał nad nim kontrolę. Na wysokości półtora kilometra skończył się wzbijać i wyrównał lot.
I wówczas zdał sobie sprawę, że dłuższy czas nie oddychał. Natychmiast nabrał do płuc tak dużo powietrza, że aż zakręciło mu się w głowie. A potem na prośbę Austina przyjrzał się ze swojej grzędy samolotowi, szukając śladów uszkodzeń. Od podziurawionego kulami kadłuba nadal odpadały skrawki aluminium, a drugi silnik dymił.
– Wygląda jak szwajcarski ser, ale twarda z niej sztuka – powiedział i obrał kurs w stronę Nome.
Utrzymał samolot na wysokości tysiąca metrów. Po jakimś czasie roześmiał się.
– Co cię tak śmieszy, compadre ? – spytał ze swojego fotela Austin, który manipulował przy radiu.
– Zastanawiałem się, co powiedzą, kiedy pojawimy się tam znienacka pięćdziesięcioletnim bombowcem stealth.
– Powiemy, że wylecieliśmy na akcję i porwało nas UFO.
– To prawie tak samo niewiarygodne jak to, co nam się rzeczywiście przytrafiło – odparł Zavala, kręcąc głową.
Przylot podziurawionego kulami latającego skrzydła był największym wydarzeniem w Nome od czasu pierwszego wyścigu psich zaprzęgów szlakiem Iditarod. Wieść o wylądowaniu bez podwozia, na warstwie piany, czarnego samolotu o dziwnym kształcie rozeszła się po mieście lotem błyskawicy i niebawem otoczyli go zaciekawieni mieszkańcy. Z lotniska Austin zadzwonił do Sandeckera, informując go o tym, co odkryli, i poprosił o przysłanie posiłków. Admirał skontaktował się z Pentagonem i dowiedział się, że w bazie lotniczej Elendorf pod Anchorage przebywa na manewrach jednostka do zadań specjalnych. Skierowano ją do Nome. Na naradzie strategicznej, jaką Austin odbył z dowódcami oddziału, postanowiono, że najpierw sytuację w bazie zbada helikopter, za którym w krótkim odstępie czasu podąży główna siła uderzeniowa.
Los sprawił, że Austin i Zavala powrócili do tajnej bazy sterowców helikopterem pave hawk. Takim samym, jak blisko dwudziestometrowa maszyna patrolująca Rejon 51, ściśle tajny teren, w Roswell w Nowym Meksyku, gdzie według miłośników UFO znajdują się szczątki kosmitów i ich statku. Z szybkością dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę śmigłowiec pofrunął nisko nad tundrą, żeby uniknąć wykrycia. Po przybyciu nad bazę przeleciał nad zatopionym pasem startowym, przeszukując ziemię czujnikami drgań. Nie wykrywszy znaków życia, zaczął krążyć. Na jego pokładzie oprócz trzech członków załogi było ośmiu uzbrojonych po zęby żołnierzy Sił Specjalnych i dwóch pasażerów – Austin i Zavala.
Wkrótce znad morza pojawił się samolot i przeleciał nad bazą. Czterosilnikowy turbośmigłowy combat talon zaprojektowano tak, by służył komandosom z jednostki do zadań specjalnych do desantu w każdych warunkach. Od jego kadłuba oderwały się ciemne przedmioty i po kilku sekundach na niebie rozkwitło dwadzieścia sześć spadochronów. Spadochroniarze opadli na niskie wzgórza za hangarem latającego skrzydła.
Helikopter wciąż krążył nad bazą. Plan zakładał, że jeśli pierwsza grupa uderzeniowa znajdzie się w kłopotach, śmigłowiec ostrzela przeciwników z powietrza z dwóch karabinów maszynowych i wysadzi oddział wspierający tam, gdzie najbardziej się przyda.
Minęło kilka nerwowych minut. A potem w radiu śmigłowca zatrzeszczał głos dowódcy grupy przebywającej na ziemi:
– Wszystko w porządku. Lądujcie.
Pave hawk przemknął nad porozrzucanymi szczątkami hydroplanu i poczerniałym kadłubem helikoptera, który unicestwiło latające skrzydło, i wylądował przed samym hangarem. Jego potężne wrota były rozdziawione jak usta pacjenta na fotelu dentystycznym. Strzegący wejścia, odziani w panterki i uzbrojeni w karabiny M-16A1 oraz granatniki komandosi z oddziału specjalnego byli jak śmiertelnie groźne maszyny do zabijania. Druga ich grupa badała wielkie jak jaskinia wnętrze budynku. Ledwie koła helikoptera dotknęły ziemi, komandosi, których przywiózł, wypadli przez boczne drzwi i dołączyli do towarzyszy.
Po nich wysiedli dwaj agenci NUMA i weszli do hangaru. Bez latającego skrzydła w środku wyglądał na jeszcze większy. Wszędzie walały się porozrzucane, poczerniałe i zwęglone resztki przedmiotów. Tylną ścianę, podpaloną żarem spalin z silników odrzutowych, pokrywały pęcherze farby. Austin i Zavala ominęli tlące się szczątki i skierowali wprost do magazynu. Drzwi do niego były otwarte. Pojemniki zniknęły.
Читать дальше