– Ta fotografia z archiwum Instytutu Smithsoniańskiego przedstawia latające skrzydło Northropa YB-49A, ostatniego bombowca tego typu, który wzbił się w powietrze – poinformował cichy głos. – Mogę przedstawić go w trzech wymiarach, jak statki.
– To na razie wystarczy. Na moim cylindrze wyryto oznaczenie “YB-49B”.
Fotografię na ekranie zastąpił rysunek.
– To jest YB-49B – wyjaśniła Max.
– A co różni ten model od tego, który pokazałaś przed chwilą?
– Konstruktorzy uporali się z problemem drgań, które przeszkadzały przy zrzucaniu bomb. A ponadto zwiększyli prędkość i zasięg bombowca. Nie został jednak zbudowany.
Ani myśląc sprzeczać się z Max, Austin przyjrzał się przesuwającym się pod obrazem danym porównawczym i liczbom ilustrującym osiągi samolotu. Coś w nich go zaniepokoiło.
– Zaczekaj – powiedział. – Wróć. Podają tutaj, że jego prędkość przelotowa to osiemset pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Skąd ją znali, skoro nie przeprowadzono prób?
– Może są to dane szacunkowe – podsunął Yaeger.
– Może. Ale tu tego nie zaznaczono.
– Rzeczywiście. W tamtych czasach nie mogli obejść się bez testów prototypów, bo nie mieli tak inteligentnych maszyn jak Max, umożliwiających symulację warunków lotu.
– To oczywiste, ale dzięki za komplement – powiedziała Max. – Kurt ma rację, Hiramie. Kiedy rozmawialiście, sprawdziłam, że we wszystkich fazach prac nad projektem tego samolotu jego prędkość określano jako szacunkową. Ten rysunek stanowi wyjątek.
– A zatem ten samolot być może naprawdę istniał – rzekł Yaeger. – Tylko co się z nim stało?
– Na razie nic więcej nie zwojujemy – uznał Austin. – Dokumentacja Northropa i Sił Powietrznych przepadła. A co może powiedzieć nam Max o pilocie Franku Martinie?
– To ma być szybkie przeszukanie danych czy szczegółowa analiza? – spytała Max.
– A czym się one różnią?
– Szybki przegląd ogranicza się do rejestru wojskowego Pentagonu, w którym znajdują się nazwiska wszystkich osób, żyjących i nie żyjących, które służyły w siłach zbrojnych. Pełne badanie zawiera informacje z jego tajnych akt. Dla pewności zerknę również na dane Narodowej Rady Bezpieczeństwa, FBI i CIA.
– Pytanie w kwestii formalnej: czy włamanie się do tych baz danych nie jest nielegalne?
– Włamanie to takie brzydkie słowo – zaprotestowała Max. – Powiedzmy, że składam towarzyską wizytę bratnim systemom komputerowym, by z nimi poplotkować.
– No to nie odmawiaj sobie takiej rozrywki.
– Ciekawe – powiedziała po chwili. – Próbowałam otworzyć kilkoro drzwi, ale Harry pozamykał je na kłódki.
– Co za Harry, inny komputer?
– Nie, Harry Truman.
Austin podrapał się po głowie.
– Twierdzisz, że wszystkie akta tego pilota zabezpieczono z polecenia prezydenta? – spytał.
– Tak. Poza najbardziej podstawowymi informacjami o panu Martinie całą resztę utajniono. – Max zamilkła. – Dziwne. Właśnie natrafiłam na ślad. Jakby nagle otworzono drzwi zamknięte na klucz. Mam go. – Na ekranie pojawiło się zdjęcie młodego człowieka w mundurze lotniczym. – Mieszka na północy stanu Nowy Jork, koło Cooperstown.
– Żyje?!
– Co do tego istnieje sprzeczność. Według Pentagonu zginął w kraksie lotniczej w 1949 roku. A według tej nowej informacji nie.
– Zaszła pomyłka?
– Nie byłabym zdziwiona. Ludzie są omylni. Ja nie.
– Ma telefon?
– Nie. Ale mam adres.
Ze szczeliny w konsoli wysunął się wydruk. Wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć, Austin spojrzał się nazwisko i adres pilota. Złożył kartkę i schował ją do kieszeni.
– Dziękuję, Hiramie i Max. Ogromnie mi pomogliście – powiedział i ruszył do drzwi.
– Dokąd teraz? – zapytał Yaeger.
– Do Cooperstown. To może być moja jedyna szansa, aby trafić do Galerii Sław Baseballu, która znajduje się w tym mieście.
Na drugim brzegu Potomacu, w nowej siedzibie CIA w Langley, analityk Zarządu Wywiadu zastanawiał się, czy jego komputer nie dostał czkawki. J. Barrett Browning, specjalista od Europy Wschodniej, wstał i ponad przegródką zajrzał do sąsiedniego boksu.
– Jack, popatrz, dzieje się tu coś bardzo dziwnego – powiedział.
Siedzący przy zaśmieconym biurku mężczyzna z ziemistą cerą odłożył rosyjską gazetę, w której zaznaczał fragmenty tekstów, i potarł głęboko osadzone oczy.
– Seks, zbrodnia i jeszcze raz seks. Nie wiem, co może być dziwniejsze od rosyjskiej prasy – odparł John Rowland, uznany tłumacz, który wstąpił do pracy w agencji po fatalnej dla CIA epoce Nixona. – Przypomina mi amerykańskie szmatławce. Niemal tęsknię za statystykami produkcji traktorów. – Wstał od swojego warsztatu pracy i wszedł do boksu Browninga. – O co chodzi, młodzieńcze? – spytał.
– O ten zwariowany komunikat – odparł Browning, kręcąc głową. – Przesuwałem właśnie archiwalny materiał na temat Związku Radzieckiego, kiedy na ekranie wyskoczyło mi to.
Rowland pochylił się, odczytał słowa: PROCEDURA ZASTOSOWANIA SZKODY OSTATECZNEJ URUCHOMIONA. Skubnął szpakowatą bródkę.
– Szkody ostatecznej? – zdziwił się. – Nikt już nie używa takiego języka.
– Co to znaczy?
– To eufemizm. Z czasów zimnej wojny i Wietnamu. Kulturalny zwrot, oznaczający likwidację.
– Słucham?
– Czego was uczą w tym Yale? – odparł z uśmiechem Rowland. – “Szkoda ostateczna” to przeznaczenie kogoś na odstrzał, wyrok śmierci. Akcja w stylu Bonda.
– A, rozumiem – powiedział Barrett, rozglądając się po boksach. – Zgadnijmy, który z naszych szanownych kolegów zrobił mi ten kawał.
Głęboko zamyślony Rowland nie odpowiedział. Usiadł w jego fotelu i wpatrzył się w podkreślony numer akt, widniejący pod napisem. Podświetlił go, nacisnął enter i na ekranie pojawiły się szeregi cyfr.
– Jeżeli jest to kawał, to wyborny – mruknął. – Tego szyfru nie używano od czasów Allena Dullesa, dyrektora agencji po II wojnie światowej.
Włączył drukowanie i zaniósł kopię napisu do swojego boksu, a jego młodszy, nie wiedzący co o tym myśleć kolega podążył za nim. Po krótkiej rozmowie przez telefon Rowland wprowadził szyfr do komputera i zastukał w klawisze.
– Przesyłam kumplowi z sekcji deszyfracji – wyjaśnił. – To bardzo wiekowy szyfr. Przy dzisiejszych programach deszyfracyjnych odczyta się go w parę minut.
– Skąd się wziął? – spytał Browning.
– A co czytałeś, gdy pojawił się ten komunikat?
– Materiał archiwalny. Głównie raporty dyplomatyczne. Jeden z urzędników senackich potrzebował ich dla swojego szefa, który zasiada w komisji sił zbrojnych. Szukał wzorów zachowania się Sowietów, pewnie po to, żeby zwiększyć budżet obronny.
– A czego dotyczyły te raporty?
– Pochodziły od naszych agentów, adresatem był dyrektor CIA. Dotyczyły rozwoju sowieckiej broni atomowej. Znajdowały się w starych aktach, odtajnionych na polecenie Clintona.
– Ciekawe. A więc materiał ten był przeznaczony tylko do wglądu osób z najwyższych szczebli władzy.
– Bardzo możliwe. Ale o co chodzi z tą procedurą?
Rowland westchnął.
– Nie mam pojęcia, co pocznie agencja, kiedy takie stare konie jak ja pójdą na zieloną trawkę. Opowiem ci, jak działały te procedury w przypadku tajnych akcji za dawnych dobrych czasów. Przede wszystkim do ich uruchomienia potrzebna była zgoda, zwykle najwyższych czynników, sygnowana podpisami dyrektora CIA, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa i szefów połączonych sztabów. Prezydenta w to oficjalnie nie wtajemniczano, aby w razie czego mógł zaprzeczyć, że coś wiedział. W polityce takie działania podejmuje się w reakcji na konkretne zagrożenie. Temu służyła procedura. Akcję przekuwano w rozkaz. Rozkaz dzielono na pewną liczbę zadań.
Читать дальше