Łomot ucichł, a po chwili głośne uderzenie otworzyło drzwi. Rozbłysło światło. Catana zmrużył oczy. Do pokoju wpadł oddział policjantów i dwaj mężczyźni z aparatami fotograficznymi. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do jasnego światła, zobaczył, co jest wokół niego.
Wszędzie była krew. Na prześcieradłach, na poduszkach i na całym jego ciele. Ale głównie wokół nagiej, martwej dziewczyny, która leżała przy nim.
Catana wrzasnął z przerażenia i odsunął się gwałtownie od zwłok. Dwaj policjanci ściągnęli go z łóżka i założyli mu kajdanki.
– Co się stało? Kto to zrobił? – pytał oszołomiony.
Patrzył ze zgrozą, jak trzeci policjant odsłania przykryte częściowo ciało. Dziewczyna została brutalnie okaleczona. Ale ku zaskoczeniu Catany nie była to jego piękna towarzyszka, lecz nastolatka, której nie znał.
Wyprowadzono go z pokoju wśród błysków fleszy. Wkrótce cały kraj obiegła wiadomość o zgwałceniu i zamordowaniu koreańskiej trzynastolatki przez amerykańskiego żołnierza. Zapanowało ogólnonarodowe oburzenie. Do pogrzebu dziewczyny dwa dni później sprawa stała się międzynarodowym skandalem.
Było południe. Szafirowe wody wokół wyspy Bohol lśniły w słońcu. Raul Biazon popatrzył spod przymrużonych powiek na duży statek badawczy zacumowany w oddali. Przez chwilę filipiński biolog myślał, że w oślepiającym słońcu źle widzi. Żadna poważna organizacja badawcza nie pomalowałaby statku na taki jaskrawy kolor. Ale kiedy mała, stara motorówka podpłynęła bliżej, Biazon przekonał się, że wzrok go nie mylił. Statek był turkusowy, od dziobu do rufy. Barwa pasowała bardziej do jednostki podwodnej niż nawodnej. Amerykanie lubią być oryginalni, pomyślał Biazon. Sternik wysłużonej łodzi podpłynął do drabinki zwisającej z burty statku i naukowiec przeskoczył na szczebel. Zamienił kilka zdań ze sternikiem, potem odwrócił się i wspiął na górę. Niemal zderzył się z wysokim, muskularnym mężczyzną, który stał przy relingu. Potężny, łysiejący blondyn o szarych oczach przypominał wikinga. Miał na sobie nieskazitelnie biały mundur kapitana.
– Kapitan Bili Stenseth – przedstawił się z przyjaznym uśmiechem. – Witam na pokładzie „Mariany Explorera".
– Dziękuję, że tak szybko znalazł pan dla mnie czas, kapitanie – odrzekł Biazon. – Kiedy dowiedziałem się od miejscowego rybaka, że w okolicy jest statek badawczy NUMA, pomyślałem, że mógłby mi pan pomóc.
– Chodźmy na mostek – zaproponował Stenseth i ruszył przodem. – Tu jest za gorąco. Opowie nam pan o tej katastrofie ekologicznej, o której wspomniał pan przez radio.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w badaniach – powiedział Biazon, kiedy wchodzili po schodkach.
– Ależ nie – uśmiechnął się kapitan. – Właśnie skończyliśmy sporządzanie mapy sejsmicznej rejonu Mindanao i przed rejsem do Manili chcemy wypróbować nowy sprzęt. A poza tym, jeśli mój szef każe mi zatrzymać statek, zrobię to.
– Pański szef? – zdziwił się Biazon.
– Tak – odparł Stenseth, gdy dotarli na skrzydło mostka i otworzył boczne drzwi. – Podróżuje z nami.
Biazon przestąpił próg i wzdrygnął się, czując na spoconym ciele podmuch zimnego powietrza. W głębi sterowni zobaczył wysokiego mężczyznę w szortach i koszulce polo, który pochylał się nad stołem nawigacyjnym.
Stenseth dokonał prezentacji.
– Doktorze Biazon, przedstawiam panu dyrektora NUMA Dirka Pitta. Dirk, to doktor Raul Biazon, biolog morski z filipińskiego Urzędu Ochrony Środowiska.
Biazon był zaskoczony, że szef wielkiej agencji rządowej pracuje na morzu, tak daleko od Waszyngtonu. Ale jeden rzut oka na Pitta wystarczył, żeby się zorientować, że nie ma do czynienia z typowym administratorem. Szczupły, muskularny i opalony dyrektor NUMA miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i nie wyglądał na człowieka spędzającego dużo czasu za biurkiem. Biazon nie mógł wiedzieć, że Pitt jest niemal lustrzanym odbiciem swojego syna o tym samym imieniu i nazwisku.
Szef NUMA miał wysmaganą wiatrem twarz i siwiał na skroniach, a jego zielone opalizujące oczy błyszczały inteligencją, humorem i wytrwałością.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Witamy na pokładzie – powiedział Pitt i wskazał kciukiem róg sterowni za sobą. – To mój dyrektor do spraw techniki podwodnej Al Giordino.
Na ławce spał, cicho pochrapując, krępy mężczyzna z ciemnymi kręconymi włosami. Jego beczkowata klatka piersiowa i potężne ciało przypominało Biazonowi nosorożca.
– Al, przyłącz się do nas – zawołał przez mostek Pitt.
Giordino otworzył oczy i natychmiast oprzytomniał. Wstał szybko i podszedł do mężczyzn przy stole nawigacyjnym. Nie wyglądał na zaspanego.
– Jak mówiłem kapitanowi, jestem wdzięczny za pomoc – rzekł Biazon.
– Rząd filipiński zawsze nam pomaga w pracach badawczych na waszych wodach terytorialnych – odparł Pitt. – Kiedy poprosił nas pan przez radio o pomoc w zidentyfikowaniu toksycznego zanieczyszczenia morza, chętnie się zgodziliśmy. Niech pan nam opowie o tej pladze.
– Kilka tygodni temu z naszym urzędem skontaktowała się dyrekcja hotelu na wyspie Panglao. Byli zdenerwowani, bo morze wyrzucało na plażę dla gości mnóstwo martwych ryb.
Giordino wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Nie dziwię się. Ich interes zaczął śmierdzieć.
– Owszem – przytaknął z powagą Biazon. – Zaczęliśmy monitorować wybrzeże i okazało się, że ryby wymierają w alarmującym tempie. Teraz morze wyrzuca je na brzeg na odcinku dziesięciu kilometrów i z każdym dniem ich przybywa. Właściciele ośrodków wypoczynkowych są wściekli, a my boimy się o rafy koralowe.
– Udało się wam ustalić, co zabija ryby? – spytał Stenseth.
– Jeszcze nie. Wiemy tylko, że to jakaś toksyna. Wysłaliśmy próbki do naszego laboratorium w Cebu i ciągle czekamy na wyniki analiz. – Mina Biazona wskazywała, że jest zniecierpliwiony ślimaczym tempem pracy laboratorium.
– Sąjakieś domysły co do źródła? – zapytał Pitt.
Biazon pokręcił głową.
– Początkowo podejrzewaliśmy, że to zanieczyszczenia przemysłowe, co niestety zdarza się u nas zbyt często. Razem z moim zespołem terenowym zbadaliśmy skażony rejon wybrzeża i nie znaleźliśmy tam żadnych zakładów przemysłu ciężkiego. Sprawdziliśmy też, czy ktoś nie wypuszcza do wody ścieków lub nielegalnie nie wyrzuca odpadów, ale nie natrafiliśmy na nic takiego. Osobiście uważam, że źródło skażenia jest w morzu.
– Może to „czerwony przypływ"? – podsunął Giordino.
– Na Filipinach zdarzają się plagi toksycznego fitoplanktonu, ale zwykle w cieplejszych miesiącach – odrzekł Biazon.
– Ktoś może wyrzucać odpady przemysłowe na morzu – zauważył Pitt. – Gdzie dokładnie jest ten skażony rejon, doktorze Biazon?
Biolog zerknął na mapę.
– W pobliżu Bohol – odparł, wskazując dużą, okrągłą wyspę na północ od Mindanao. – Panglao to mała wyspa z ośrodkami wypoczynkowymi. Leży tu, niedaleko południowo-zachodniego wybrzeża Bohol. To około dwudziestu siedmiu mil morskich stąd.
– Możemy tam być za niecałe dwie godziny – rzucił Stenseth.
– Mamy na statku naukowców, którzy mogą pomóc rozwiązać zagadkę – powiedział Pitt. – Bili, weź kurs na Panglao i przyjrzyjmy się temu.
– Dziękuję – rzekł Biazon z wyraźną ulgą.
– Może chciałby pan zwiedzić statek, kiedy będziemy w drodze? – zapytał Pitt.
– Z przyjemnością.
– Al, pójdziesz z nami?
Читать дальше