– Wybrała ciebie, Melanie, bo twój mąż był podobny. On też kontrolował cię na każdym kroku. A ona…? – Wróciła do przeżyć Anioła.
– Kupił jej pistolet. Znęcał się i pytał, kiedy wreszcie go zabije. Zaczęła podejrzewać, że ma romans. Zagroziła mu, że pójdzie do swojego wszechmocnego ojca i zażąda, by pozbawił Daniela stanowiska, przestał płacić mu pensję. Daniel padł na kolana, zapewniał, że zerwał z kochanką, prosił, by dała mu jeszcze jedną szansę. Obiecywał, że się zmieni. Uwierzyła po raz kolejny, że jednak ją kocha i że naprawdę się zmieni.
– Ale się nie zmienił, prawda? – szepnęła Melanie.
Weronika zacisnęła usta.
– Nie. Jedyne co kochał w swojej żonie, to pieniądze jej ojca, który z dnia na dzień uczynił go milionerem. Pewnego dnia wybierał się na spotkanie w Chicago. Miał wrócić późnym wieczorem. Odwiozła go na lotnisko, odprowadziła do bramy, pocałowała na do widzenia, patrzyła, jak wchodzi do rękawa z innymi pasażerami pierwszej klasy, i wróciła do domu. Samolot eksplodował w powietrzu. Nikt nie przeżył.
– Jej męża nie było w samolocie? – domyśliła się Melanie.
– Przez wiele godzin nie wiedziała o tym, aż nagle późnym wieczorem pojawił się w domu. Cały i zdrowy. Najpierw oszalała z radości, potem się zdumiała. Żył. Nie wiedział o katastrofie. Ledwie odeszła, wysiadł z samolotu i spędził dzień z kochanką.
– Wtedy ostatecznie coś w niej pękło – mruknęła Melanie.
– Wpadła w furię, zaczęła rzucać mu w twarz oskarżenia. Wyśmiewał się z niej. Pytał, czy popełni samobójstwo, jak zrobiła to jej żałosna matka. No dalej, mówił. Skończ ze sobą. Po co masz się męczyć. Wreszcie zostawił mnie i poszedł wziąć prysznic. Patrzyłam na pistolet – ciągnęła Weronika, pewnie nie zdając sobie nawet sprawy, że zaczęła mówić w pierwszej osobie – i zastanawiałam się, czy nie posłuchać jego rady. Wzięłam broń do ręki, odbezpieczyłam i nagle wszystko się zmieniło. Poczułam przypływ niezwykłej, czystej siły. Poszłam do łazienki, odgarnęłam zasłonę i strzeliłam mu prosto w pierś.
– Wielki Boże – szepnęła Melanie, ale Weronika chyba tego nie słyszała.
– Był nagi, woda pod prysznicem zmyła krew. Poszłam do garażu, wyszukałam duży worek na śmieci i zawinęłam go w ten worek. Czułam się wreszcie wolna. I niepokonana. Zamierzałam zawieźć go nad Lake Alexander, mieliśmy tam letni domek, i wrzucić do jeziora.
– Zbrodnia doskonała – wtrąciła Mia. – Wszyscy przecież uważali, że zginął w katastrofie. – Poza kochanką – poprawiła ją Melanie. – Ale ty wiedziałaś, jak ona się nazywa i gdzie mieszka – zwróciła się do Weroniki.
– Zawinęłam ją w ten sam worek, razem z Danielem. Taki pełen poezji gest: kochankowie na zawsze razem. Od tamtej chwili moje życie odmieniło się całkowicie. Skończyłam prawo i poprzysięgłam sobie, że nigdy już nie dam zrobić z siebie ofiary. Wreszcie było mi dobrze. Bardzo dobrze. – Uśmiech zadowolonego kota, błąkający się dotąd na twarzy Weroniki, nagle znikł. – Aż pojawiłaś się ty, Melanie. Ty i te twoje marzenia, by zostać supergliną. Zaczęłaś węszyć i wszystko zniszczyłaś.
– Nie wiń mnie za własne błędy – powiedziała Melanie. – Przestałaś uważać. To ja przecież podsunęłam ci Thomasa Weissa. Mogłam skojarzyć jedno z drugim. Nie pomyślałaś o tym?
– Tak, popełniłam błąd – przyznała gniewnie Weronika. – Ty byłaś moim błędem, Melanie. Zwróciłam na ciebie uwagę u Starbuck’sa. Słyszałam, jak rozmawiasz z siostrami. Zwierzałaś się z kłopotów ze Stanem, a Mia mówiła o Boydzie. Od razu mi się spodobałyście. Postanowiłam zaprzyjaźnić się z wami. Chciałam wam pomóc.
Widząc zdumienie na twarzy Melanie, podniosła oczy do nieba.
– Myślisz, że przypadkiem spotkałyśmy się w tym samym dodzio? Że tak szybko nawiązałyśmy kontakt? Nie, bo to ja cię wybrałam. Chciałam ci pomóc.
Jakie to dla niej proste, myślała wstrząśnięta Melanie. Wkroczyć w czyjeś życie i zniszczyć je.
– Teraz też próbujesz mi pomóc? – zapytała, patrząc na pistolet w dłoni Weroniki. – Robiąc ze mnie morderczynię? Mając takie przyjaciółki jak ty, Weroniko, nie potrzebuję wrogów. – To twoja wina. – Weronika podniosła głos.
– Nie moja. Ja tylko próbowałam pomagać kobietom w opresji, niszczonym przez mężczyzn istotom, które zasługiwały na szczęście, na lepszy los. I ja im to dawałam.
– Łatwe usprawiedliwienie. Jesteś pospolitą kryminalistką. Taką, jak ci dranie, których zabijałaś. – Melanie zrobiła kolejny krok. Gdyby udało się jej podejść wystarczająco blisko i zaskoczyć Weronikę, być może wytrąciłaby jej broń z ręki.
– Nie sądzisz, że każdy jest odpowiedzialny za własne życie?
– Nie. Spróbuj powiedzieć to kobiecie tkwiącej w potrzasku, bitej i wiecznie poniewieranej, która nie doświadcza niczego poza przemocą, która…
– Tylko Bóg i ława przysięgłych mogą decydować, kto powinien żyć, a kto umrzeć. – Była już na tyle blisko, że mogła spróbować zaatakować Weronikę. – Nie przypadkiem wymiar sprawiedliwości nazywa się tak, jak się nazywa. To sąd ocenia nasze czyny i tylko sąd może wymierzać karę za przewinienia.
– Bzdura! – Weronika wykonała porywczy gest. – Wymiar sprawiedliwości się rozpada! Wszystko się rozpada w gruz!
Melasie skoncentrowała się, wyrzuciła nogę w górę i uderzeniem stopy wytrąciła Weronice broń z dłoni. Pistolet poszybował przez cały pokój i z łoskotem upadł na podłogę.
Krzyknęła do Mii, żeby go podniosła, sama zaś zadała dwa kolejne precyzyjne uderzenia taekwondo.
Weronika zachwiała się i zatoczyła do tyłu. Melanie kątem oka widziała, że Mia rzuca się po pistolet.
Ten moment nieuwagi drogo ją kosztował, bo Weronika z głośnym okrzykiem zaatakowała i w jednej chwili Melanie znalazła się na podłodze.
– Nie pokonasz mnie, Melanie. Jestem lepsza od ciebie.
Melanie wiedziała, że tamta chce ją zabić, ale mogła tylko osłaniać się przed kolejnymi uderzeniami. W pewnym momencie przetoczyła się jednak po podłodze i skoczyła na równe nogi, czego jej przeciwniczka zupełnie się nie spodziewała.
Melanie kopnęła ją w bok głowy i sytuacja się odwróciła: teraz Weronika leżała na ziemi, a Melanie na niej, gotowa do zadania ostatniego, morderczego uderzenia.
– I kto teraz jest górą? – zapytała dysząc. – Kto kogo pokonał?
Weronika uśmiechnęła się, ukazując zakrwawione zęby.
– Nie byłabym taka pewna.
– Pozwól jej wstać, Mellie. – Usłyszała trzask odbezpieczanego pistoletu. – Już.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI
Helikopter leciał w kierunku Charlotte. Za dwanaście minut miał dotrzeć do miasta, według Connora zbyt późno. Powiedział to pilotowi, po czym połączył się z FBI.
Na prośbę Connora Rice skontaktował się z szefem FBI, Lyonsem. Mieli już w ręku nakaz aresztowania Weroniki Ford. Dwóch policjantów wysłano do jej domu, dwóch innych do biura prokuratora okręgowego. Liczono, że tu albo tu uda się ją zatrzymać.
– Gdzie jest porucznik May? – nerwowo dopytywał się Connor. – Od kilku godzin usiłuję bezskutecznie się z nią skontaktować.
– Miała bardzo wypełniony dzień. Nasz ogon pojechał za nią do Rosemont, gdzie odwiedziła zakład psychiatryczny.
Connor zachmurzył się.
– Czy wasz człowiek dowiedział się, co tam robiła?
– Nie. Nie chciał się demaskować.
– Gdzie jest teraz?
Читать дальше