Wtedy on podszedł bliżej i ujął jej dłoń. Zrobił to tak delikatnie, jakby lękał się, że ją uszkodzi.
– Wszystko będzie dobrze – szepnął, przyciskając ją do ust. – Dzięki Bogu, że żyjesz…
– Nic nie pamiętam.
– Miałaś operację. – Próbował się uśmiechnąć, lecz nie wypadło to przekonująco. – Trwała trzy godziny. Myślałem, że już nigdy się nie skończy.
Nagle wszystko sobie przypomniała. Wiatr. Grzbiet skały. I Susan znikającą jej z oczu. Jak zjawa.
– Ona nie żyje?
– Niestety. Zginęła na miejscu.
– A Guy?
– Przez jakiś czas nie będzie mógł chodzić. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mu się dojść do telefonu i wezwać pomoc.
– Uratował mi życie – szepnęła przez łzy. – A sam wszystko stracił…
– Nie wszystko. Przecież ma syna.
Tak, William już zawsze będzie synem Guya, pomyślała. Co prawda nie z krwi i kości, lecz czegoś znacznie trwalszego: z miłości.
– Panie Ransom, naprawdę nie może pan tu dłużej zostać. Proszę już wyjść – ponaglił go lekarz.
Skinął głową, a potem pochylił się nad Kate i pocałował ją w taki sposób, jakby robił to z obowiązku. Gdyby choć powiedział jedno czułe słowo, być może muśnięcie jego suchych warg sprawiłoby jej przyjemność. On jednak bez słowa puścił jej rękę i cofnął się, by nie przeszkadzać personelowi.
Wiedziała, że musi powiedzieć mu coś ważnego, lecz po kolejnym zastrzyku przeciwbólowym ogarnęła ją taka senność, że nie była w stanie zebrać myśli. Walczyła ze sobą, ale w głowie miała taki zamęt, że nawet nie potrafiła odróżnić jego głosu. A potem pielęgniarka pchnęła łóżko, by zawieźć ją na oddział.
Przeraziła się, że jeśli ją zabiorą, straci jedyną okazję, by wyznać Davidowi miłość. Chciała prosić, by zostawili ich na chwilę samych, lecz nagle nie wiadomo skąd dała o sobie znać jej wrodzona duma. Więc nie powiedziała ani słowa, tylko przymknęła powieki i zapadła w sen.
David został przy niej do świtu. Siedział przy łóżku, trzymał ją za rękę, odgarniał włosy z twarzy. Domyślił się, że musiała dostać końską dawkę leków, bo przez cały ten czas nawet się nie poruszyła. Gdyby choć raz zawołała go przez sen lub wymówiła pierwszą sylabę jego imienia, byłby szczęśliwy. Przynajmniej wiedziałby, że jest jej potrzebny, i może w końcu zdobyłby się na to, by powiedzieć, że on też bardzo jej potrzebuje. Takich wyznań nie czyni się przecież na zawołanie. W każdym razie on tak nie potrafił. Przyszło mu nawet do głowy, że jest w o wiele trudniejszym położeniu niż biedak Charlie Decker, który prawie nie mówił, ale pisał wiersze i w ten sposób opowiadał światu o swych uczuciach.
Droga powrotna dłużyła mu się niemiłosiernie. Ledwie wszedł do domu, zadzwonił do szpitala.
– Stan stabilny – usłyszał.
Zawsze tak mówią, ale musi wierzyć im na słowo. Następny telefon wykonał do kwiaciarni. Zamówił bukiet róż i kazał go doręczyć do pokoju Kate. Ponieważ nie był w stanie wymyślić żadnej sensowej treści, na bilecie polecił napisać „David". Potem zaparzył kawę i zjadł grzankę. Wreszcie, brudny i nieogolony, wykończony psychicznie i fizycznie, padł na kanapę w salonie.
Zamiast spać, zaczął się zastanawiać, dlaczego nie jest zdolny do miłości. Zamyślony rozejrzał się wnętrzu, które własnoręcznie stworzył. Lśniące podłogi, proste zasłony, książki w przeszklonej bibliotece. Nagle uderzyła go sterylność tego miejsca. Nie wyglądało jak dom, lecz jak skorupa, w której można skryć się przed światem.
Po jaką cholerę ja o tym myślę, zirytował się. Co z tego, że nie potrafi mówić o uczuciach; Kate pewnie i tak nie zechce z nim być. W końcu podstawą ich przelotnego związku była wzajemna potrzeba. Ona czuła się zastraszona, on dal jej schronienie. Niebawem wyjdzie ze szpitala, wróci do swego dawnego życia, do pracy, która jest dla niej najważniejsza. I gdzie w tym wszystkim miałoby się znaleźć miejsce dla niego?
Podziwiał ją i mocno jej pragnął. Ale czy ją kocha?
Miał nadzieję, że nie. Wiedział bowiem, że miłość jest niczym więcej jak preludium do cierpienia.
– Można? – zapytał niepewnie doktor Avery.
W ręku trzymał kilka sztucznie barwionych zielonych goździków, które tak taktował, jakby nie miał pojęcia, co się robi z kwiatami. Zwłaszcza zielonymi. Nawet nie wyjął ich z folii z nazwą supermarketu, nie mówiąc już o usunięciu naklejki z ceną.
– To dla pani – wyjaśnił na wypadek, gdyby sama się nie domyśliła. – Mam nadzieję, że nie ma pani alergii…
– Nie. Bardzo panu dziękuję, doktorze.
– O, widzę, że już pani dostała kwiaty. – Sposępniał, spoglądając na efektowne purpurowe róże, przy których jego goździki prezentowały się nad wyraz skromnie.
– Jeśli mam być szczera, wolę te od pana. Gdyby był pan tak dobry i włożył je do wody…
Podczas gdy napełniał wazon, myślała o tym, że przecież nie skłamała. Rzeczywiście wolała tanie goździki z supermarketu, bo przynajmniej ofiarodawca przyniósł je osobiście. Czego nie da się powiedzieć o różach. Doręczono je, gdy spała. Na dołączonej do bukietu karteczce nie było nic prócz imienia Davida. On sam ani do niej nie zadzwonił, ani się nie pokazał. Domyśliła się, że postanowił wykorzystać moment, by rozstać się bez wyjaśnień czy nie daj Boże scen. Ranek minął jej więc na dywagacjach, czy wywalić róże do kosza, czy przytulić je do piersi – i przy okazji poranić się kolcami.
Doktor Avery postawił kwiaty tam, gdzie mu poleciła, czyli na szafce obok łóżka. Potem przysunął sobie krzesło i dość długo kontemplował w milczeniu ich nieco zmęczoną urodę. Wreszcie odchrząknął.
– Pani doktor – zaczął tak cicho, że ledwie go słyszała. – Moja wizyta nie ma charakteru wyłącznie towarzyskiego.
– Nie?
– Oczywiście jestem bardzo ciekaw, jak pani się czuje, jednak przyszedłem, żeby porozmawiać o pani pracy w naszym szpitalu.
– O czym tu rozmawiać? Decyzja już zapadła.
– Owszem, ale wiemy, że pojawiły się nowe fakty. – Bezradnie wzruszył ramionami. – Proszę wybaczyć, że nie broniłem pani od początku. Bardzo tego żałuję, ale cóż. W każdym razie jestem tu, żeby zaproponować pani powrót na dawne stanowisko. W pani dokumentach nie będzie żadnej wzmianki o zarzutach, które pani postawiono. Jedynie adnotacja, że do sądu wpłynął pozew, który strona skarżąca szybko wycofała.
– Moje dawne stanowisko – szepnęła. – Powiem panu szczerze, że sama nie wiem, czy chcę na nie wrócić.
– Chce pani przenieść się do innego szpitala?
– Do innego miasta. Miałam sporo czasu, żeby wszystko przemyśleć. Postanowiłam sprawdzić, czy przypadkiem gdzie indziej nie będzie mi lepiej niż tu. Więc poszukam czegoś z dała od… oceanu. – I Davida.
– Szkoda.
– Proszę się nie martwić. Jestem pewna, że bez trudu znajdziecie kogoś na moje miejsce.
– Nie o to chodzi – odparł. – Jestem zaskoczony pani decyzją, gdyż biorąc pod uwagę ogrom pracy wykonanej przez pana Ransoma, sądziłem, że…
– Przepraszam, ale nie rozumiem. Co pan Ransom może mieć wspólnego z moją pracą?
– Och, bardzo energicznie działał w pani sprawie. Kontaktował się ze wszystkimi członkami zarządu.
Pożegnalny gest. Powinna być mu za to wdzięczna.
– Nie ukrywam, że bardzo nas zaskoczył. Bo sama pani przyzna, że to dość nietypowe, by adwokat strony pozywającej prosił, a wręcz się domagał przywrócenia do pracy pozwanego lekarza! Kiedy dziś rano przedstawił nam policyjny raport ze śledztwa i zeznania doktora Santiniego, w ciągu pięciu minut podjęliśmy decyzję na pani korzyść. Pan Ransom dał nam do zrozumienia, że jest pani zainteresowana powrotem do pracy.
Читать дальше