Pochylił się i zmiótł ręką liście z tablicy. Potem się wyprostował i milcząc stal przy swoim synu. Był tak skupiony, że ledwie usłyszał szelest długiej spódnicy i rytmiczne głuche stukanie laski.
– A więc jesteś, Davidzie – odezwał się głos za jego plecami.
Odwrócił się i ujrzał wysoką siwowłosą kobietę, która powoli kuśtykała w jego stronę.
– Nie powinnaś tu przychodzić, mamo. Masz zwichniętą nogę i dobrze wiesz, że nie wolno ci jej nadwerężać – odparł.
– Zobaczyłam cię z kuchni – powiedziała, wskazując laską biały dom sąsiadujący z cmentarzem – i pomyślałam sobie, że pójdę się przywitać. Przecież nie będę w nieskończoność czekała, aż się domyślisz, że trzeba mnie odwiedzić.
– Przepraszam – mruknął, całując ją w policzek. – Ostatnio mam mnóstwo pracy. Ale naprawdę chciałem dziś do ciebie zajrzeć.
– Pewnie – burknęła i spojrzała na grób. Chłodny błękit oczu był tylko jedną spośród wielu cech, które po niej odziedziczył. Mimo skończonych sześćdziesięciu ośmiu lat Jinx Ransom miała równie przenikliwe spojrzenie jak on. – O niektórych rocznicach lepiej zapomnieć – stwierdziła półgłosem.
David nie zareagował.
– Pamiętasz, Noah zawsze mówił, że chce mieć brata. Zastanów się, czy aby nie pora spełnić jego prośbę.
– I co w związku z tym proponujesz? – Zaryzykował słaby uśmiech.
– Coś, co jest naturalną koleją rzeczy.
– A nie uważasz, że powinienem najpierw się ożenić?
– To chyba oczywiste! Powiedz, masz kogoś na oku? – zapytała z nadzieją.
– Absolutnie nikogo.
– Tak myślałam – przyznała, nie kryjąc zawodu, i wziąwszy go za ramię, westchnęła. – Chodź, synu. Skoro nie czeka na ciebie żadna piękna kobieta, to przynajmniej napij się kawy ze starą matką.
Poszli w stronę domu. Grunt był nierówny, więc Jinx posuwała się wolno i ostrożnie. David klika razy proponował, by wzięła go pod ramię, ale ona uparcie odmawiała. Nie dziwiło go to, bo matka nigdy nie słuchała lekarzy, a kontuzji nabawiła się, grając w tenisa.
Drzwi otworzyła im Gracie, która mieszkała z Jinx i pomagała jej w domu.
– No wreszcie jesteś! – zawołała z wyrzutem, a zwróciwszy się do Davida, dodała tonem skargi: – Uprzedzam, że nie mam żadnej kontroli nad tą kobietą. Żadnej!
– A kto ma? – odparł, wzruszając ramionami. Razem z matką usiadł przy kuchennym stole, obok okna, z którego widać było cmentarz.
– Co za szkoda, że przycięli drzewa – westchnęła.
– Przecież musieli to zrobić – zauważyła Gracie, nalewając kawę. – Inaczej trawa by nie rosła.
– Ale zepsuli nam widok.
– Nie przesadzaj z tym widokiem – obruszył się David, odsuwając na bok liść paproci, który łaskotał go w twarz. Jego matka hodowała taką ilość kwiatów, że kuchnia powoli zmieniała się w dżunglę. – Nie rozumiem, jak można dzień w dzień patrzeć na cmentarz.
– Mnie to nie przeszkadza – odparła. – Kiedy wyglądam przez okno, przypominają mi się starzy przyjaciele. Pani Goto, która leży pod żywopłotem. Pan Carvalho pochowany pod złotokapem. A na górce jest nasz Noah. Dla mnie oni wszyscy po prostu śpią.
– Mamo, na litość boską, daj spokój!
– Wiesz, synu, na czym polega twój problem? Na tym, że nie uporałeś się z lękiem przed śmiercią. Dopóki tego nie zrobisz, nie uporządkujesz sobie życia.
– Jakieś sugestie, jak to zrobić?
– Jeszcze raz spróbuj zawalczyć o nieśmiertelność. Zafunduj sobie drugie dziecko.
– Póki co nie zamierzam się żenić, więc proponuję zmianę tematu.
Jinx zareagowała tak, jak zwykła była reagować, gdy syn występował z jakąś niedorzeczną prośbą. Zignorowała go.
– Zdaje się, że w zeszłym roku poznałeś na Maui jakąś dziewczynę. Co się z nią stało?
– Wyszła za mąż. Za innego.
– Co za pech!
– Też facetowi współczuję.
– Jesteś niemożliwy! Kiedy ty wreszcie dorośniesz?!
Uśmiechnął się i ostrożnie upił łyk smolisto czarnej kawy, tak mocnej, że o mało się nie zakrztusił. Był to jeszcze jeden z powodów, dla których unikał tych wizyt. Nie dość, że matka potrafiła obudzić w nim wspomnienia, od których wolał uciec, to jeszcze musiał pić okropną ciecz, którą Gracie ośmielała się nazywać kawą.
– Jak minął dzień, mamo? – zagadnął.
– Z minuty na minutę coraz gorzej.
– Dolać ci kawy? – zapytała Gracie.
– Nie! – Gwałtownie zasłonił ręką filiżankę, nad którą groźnie zawisł dzióbek dzbanka. Jego żywiołowa reakcja zdumiała Gracie, więc szybko dodał: – Dziękuję bardzo, już mi wystarczy.
– Strasznie jesteś nerwowy – zauważyła Jinx. – Masz jakieś problemy? Oczywiście poza brakiem seksu.
– Po prostu mam więcej pracy niż zwykle. Hiro wciąż ma kłopoty z kręgosłupem, więc cała kancelaria jest na mojej głowie.
– Coś mi się zdaje, że praca nie daje ci już takiej satysfakcji jak kiedyś. Chyba było ci lepiej w prokuraturze. Odkąd poszedłeś na swoje, strasznie się wszystkim przejmujesz.
– Bo jest czym. W końcu to poważne sprawy.
– Pozywanie lekarzy? Ha! Dla mnie to jeszcze jeden sposób, żeby się szybko dorobić.
– Mój lekarz też miał raz proces – przypomniała sobie Gracie. – Straszne, co o nim wygadywali. A to przecież taki porządny człowiek, prawdziwy anioł…
– Nikt nie jest święty – stwierdził ponuro. – A już na pewno żaden lekarz – dodał, błądząc nieobecnym wzrokiem gdzieś za oknem.
Znowu wrócił myślami do sprawy O'Brien. Tak naprawdę miał ją w głowie przez cały czas. Nie tyle zresztą samą sprawę, co zielonooką kłamliwą doktor Chesne. Wiedział, że w sądzie będzie dla niego łatwym celem i zamierzał to wykorzystać. Miał zwyczaj przechadzać się po sali w czasie rozprawy, zataczając kręgi wokół podsądnego. W miarę zadawania pytań krąg się zacieśniał. Gdy przychodził czas na ostateczny cios, z reguły stał już twarzą w twarz z ofiarą. Nagle wyobraził sobie, jak to będzie wyglądało w przypadku doktor Chesne, i poczuł irracjonalny lęk. Przestraszył się, że będzie musiał ją obnażyć. Zniszczyć. Na tym polega jego praca. Dotąd był z siebie dumny, że jest tak dobry w tym, co robi. Z przymusem dopił kawę i wstał.
– Muszę jechać – oznajmił i wstał, w ostatniej chwili uchylając się przed wiszącą doniczką z paprocią. – Zadzwonię do ciebie, mamo.
– Kiedy? W przyszłym roku? – prychnęła.
Nie dał się sprowokować, jedynie z sympatią poklepał Gracie po plecach i szepnął jej do ucha:
– Powodzenia! Nie dawaj się. Nie pozwól, żeby doprowadziła cię do szału.
– Ja! Ja ją doprowadzam do szału? – obruszyła się Jinx. – Wolne żarty.
Gracie odprowadziła go do drzwi, a potem patrzyła, jak idzie przez cmentarz do samochodu.
– Biedny człowiek, taki nieszczęśliwy – westchnęła, wróciwszy do kuchni. – Gdyby udało mu się zapomnieć…
– On nie zapomni – odparła smutno Jinx. – Jest taki sam jak jego ojciec. Będzie się z tym zmagał do końca życia.
Motorówka z prochami Ellen O'Brien wypływała w morze, zmagając się z silnym wiatrem. Za chwilę doczesne szczątki zmarłej zostaną rozsypane nad wodami, w których powoli chowało się słońce. Tak oto przedwcześnie zgasłe życie powraca tam, skąd wzięło swój początek.
Pastor sprawujący ostatnią posługę rzucił na fale wieniec z żółtych kwiatów. Gdy uniesione przez prąd zaczęły oddalać się od pomostu, symbolizując nieuchronne i ostateczne rozstanie, Patrick O'Brien nie potrafił powstrzymać łez.
Читать дальше