Toby pochyliła się z rękami przyciśniętymi do stołu, ignorując Careya, a wbijając wzrok w Paula.
– Nie mieliśmy wsparcia chirurgicznego, a bez wsparcia chirurgicznego nie mieliśmy szans. Pacjentka z tamponadą powinna była trafić na urazówkę. Utrzymywaliśmy ją przy życiu, dopóki mogliśmy. Nasz cudowny doktor Carey też by jej nie uratował, a przynajmniej bardzo w to wątpię.
– Wezwaliście mnie stanowczo za późno – odparł Carey.
– Wezwaliśmy pana zaraz po jej zdiagnozowaniu.
– Jak długo to trwało?
– Kilka minut.
– Sanitariusze odnotowali, że przywieźli pacjentkę o piątej dwadzieścia. Zadzwoniliście do mnie dopiero o piątej czterdzieści pięć.
– Nie, dzwoniłyśmy znacznie wcześniej. – Spojrzała na Maudeen i Val, które energicznie kiwnęły głowami.
– W protokóle reanimacyjnym tego nie odnotowano – wytknął Carey.
– A kto miał wtedy czas na notowanie? Próbowaliśmy ratować jej życie!
– Proszę, bardzo państwa proszę – wtrącił się Corcoran. – To jest zebranie, a nie bijatyka. Musimy się naradzić, jak stawić czoło nowemu problemowi.
– Jakiemu problemowi? – spytała Toby. Wszyscy spojrzeli na nią, nie kryjąc zaskoczenia.
– Nie zdążyłem ci powiedzieć – wyjaśnił Paul. – Zresztą sam dowiedziałem się o tym przed chwilą. Niektóre gazety podchwyciły temat. „Zapomniany pacjent znika z izby przyjęć…” i tak dalej. Niedawno dzwonił tu jakiś pismak, wypytywał o szczegóły.
– Dlaczego się tym interesują? To takie ciekawe?
– Dla nich to mniej więcej to samo co chirurg, który amputuje zdrową nogę. Ludzie lubią czytać o błędach lekarzy.
– Ale kto im to podrzucił? – Popatrzyła po twarzach i napotkała wzrok Careya. Carey odwrócił głowę.
– Mogła ich zawiadomić rodzina Slotkina – spekulował Beckett. – Może przygotowują grunt pod przyszły proces. Naprawdę nie wiem, jakim cudem dziennikarze zawsze coś zwęszą.
– Fuszerki rzucają się w oczy – powiedział Carey spokojnie, acz jadowicie.
– Nie wszystkie. Swoje znakomicie pan ukrywa – wypaliła Toby.
– Jeszcze raz proszę państwa o spokój – przerwał im Corcoran. – Jeśli pacjent znajdzie się cały i zdrowy, nic nam nie grozi. Ale od chwili zniknięcia pana Slotkina minęły już dwa dni i z tego, co wiem, od tamtej pory nikt go nie widział. Pozostaje nam tylko żywić nadzieję, że się odnajdzie.
– Rano dzwonili do nas ci z prasy – powiedziała Maudeen. – I to dwukrotnie.
– Mam nadzieję, że nikt z nimi nie rozmawiał?
– Nie. Pielęgniarka odłożyła słuchawkę. Paul wybuchnął gorzkim śmiechem.
– Oto sposób na prasę!
– Jeżeli pan Slotkin się znajdzie – mówił dalej Corcoran – niewykluczone, że wyjdziemy z tego obronną ręką. Niestety, pacjenci z Alzheimerem potrafią przewędrować dziesiątki kilometrów…
– Pan Slotkin nie cierpi na chorobę Alzheimera – przerwała mu Toby. – Nie ma co do tego żadnej pewności.
– Twierdziła pani, że był zdezorientowany i rozkojarzony.
– Tak, ale nie wiem, z jakiego powodu. W trakcie badania nie znalazłam nic konkretnego. Krew miał dobrą. Niestety, nie zdążyliśmy go stomografować. Żałuję, że nie mogę przedstawić państwu pełnej diagnozy, gdyż nie byłam w stanie dokończyć badania. – Zamilkła. – Ale tak, w pewnej chwili pomyślałam, czy on nie ma udaru…
– Zauważyła pani coś?
– Tak, widziałam, jak drgała mu noga. Ale nie umiem powiedzieć, czy były to skurcze mimowolne, czy nie.
– O Boże… – Paul odchylił się ciężko na krześle. – Miejmy nadzieję, że pan Slotkin nie wędruje autostradą ani w pobliżu jakiegoś jeziora lub rzeki. Mógłby mieć kłopoty.
Corcoran kiwnął głową.
– My też.
Po naradzie Paul zaprosił Toby do szpitalnego barku. Była trzecia po południu, samoobsługowy bar zamknięto przed godziną, tak że pozostały im tylko automaty z krakersami, chipsami i nie kończącym się zapasem kawy kwaśnej jak akumulatorowy elektrolit. Sala była pusta i mogli usiąść gdziekolwiek by zechcieli, Paul jednak zaprowadził ją do stolika w kącie. Jak najdalej od drzwi, jak najdalej od ciekawskich uszu.
Usiadł, patrząc w bok.
– Nie jest mi łatwo – zagaił.
Wypiła łyk kawy i w skupieniu odstawiła filiżankę. Paul wpatrzył się w blat. W neutralne miejsce. Unikał jej wzroku, co było zupełnie do niego niepodobne. Pracowali razem od lat i zawiązała się między nimi otwarta, bezpośrednia przyjaźń. Jak to z przyjaźnią między kobietą a mężczyzną bywa, miała ona swoje drobne nieszczerości. Toby nigdy by się nie przyznała, że Paul szalenie się jej podoba. Niczemu by to nie służyło, poza tym za bardzo lubiła jego żonę, Elizabeth. Ale pod każdym innym względem mogli być ze sobą absolutnie szczerzy. Toteż bolało ją, że Paul gapi się teraz w stół – zwątpiła, czy może ufać mu jak dawniej.
– Cieszę się, że tam byłaś – powiedział. – Chciałem, żebyś zobaczyła, z kim muszę walczyć.
– Mówisz o Careyu?
– Nie tylko. Toby, zaproszono mnie na posiedzenie zarządu szpitala w przyszły czwartek. Wiem, że ta sprawa znowu wypłynie. Carey ma w zarządzie przyjaciół. I łaknie krwi.
– Poluje na mnie od miesięcy, od śmierci małego Freitasa.
– No i wreszcie znalazł na ciebie haka. Sprawa Slotkina trafiła do gazet. Carey się na ciebie poskarży, a zarząd chętnie go wysłucha.
– Uważasz, że ma podstawy się na mnie skarżyć?
– Toby, gdybym tak uważał, już dawno byś u mnie nie pracowała. Nie żartuję.
Toby westchnęła.
– Sęk w tym, że tę sprawę naprawdę zawaliłam. Nie mam pojęcia, jak Slotkin mógł uciec, skoro pasy były zapięte. Co znaczy, że chyba ich nie zapięłam. Naprawdę nie pamiętam… – Oczy piekły ją z niewyspania, w żołądku bulgotała kawa. Tracę pamięć, pomyślała. Czy to pierwsze symptomy Alzheimera? Czy to początek końca? – Ciągle myślę o swojej matce. I o tym, jak bym się czuła, gdyby to ona błąkała się po ulicach. Jak wściekałabym się na ludzi, którzy jej nie upilnowali. Nie zachowałam ostrożności i naraziłam na niebezpieczeństwo bezbronnego staruszka. Jego rodzina ma pełne prawo oskarżyć mnie o zaniedbanie obowiązków. Czekam, aż to zrobią.
Paul ciągle milczał, więc podniosła wzrok.
– Chyba najwyższy czas ci o tym powiedzieć – rzekł cicho.
– O czym?
– Dziś rano adwokaci rodziny Slotkina zażądali kopii rejestru pacjentów izby przyjęć.
Toby nie odpowiedziała. Bulgotanie w żołądku ustąpiło miejsca mdłościom.
– Co jeszcze nie znaczy, że cię oskarżą – dodał Paul. – Jedno jest pewne: Slotkinowie nie potrzebują pieniędzy. A okoliczności zaginięcia Harry’ego mogą okazać się dla nich zbyt krępujące, żeby je upubliczniać. Ojciec wędrujący nago po parku…
– Jeśli Harry nie żyje, oskarżą. – Ukryła twarz w dłoniach. – O Boże. To już drugie oskarżenie w ciągu trzech lat.
– Tamto było dęte. Wybroniłaś się po mistrzowsku.
– Tym razem się nie wybronię.
– Slotkin ma siedemdziesiąt dwa lata, dużo życia mu nie zostało. To może zmniejszyć wysokość odszkodowania.
– Siedemdziesiąt dwa lata? To jeszcze młodzieniaszek, może żyć i żyć!
– Stwierdziłaś, że był zdezorientowany, splątany. Jeśli znajdą jego zwłoki i wykażą, że cierpiał na śmiertelną chorobę, sąd spojrzy na ciebie przychylniej.
Toby potarła twarz.
– Sąd. To ostatnie miejsce, gdzie chciałabym skończyć.
– Będziemy się tym martwić, jeśli i kiedy zajdzie taka potrzeba. Teraz mamy na głowie inne sprawy. Wiemy już, że wiadomość o Harrym przedostała się do prasy, a prasa uwielbia makabryczne historyjki o lekarzach. Jeśli opinia publiczna zacznie wywierać presję na szpital, zarząd każe mi podjąć odpowiednie kroki. Zrobię wszystko, co możliwe, żeby cię chronić, Toby, ale ja też nie jestem niezastąpiony. – Milczał chwilę. – Mike Esterhaus zdążył już wyrazić zainteresowanie stanowiskiem kierownika izby.
Читать дальше