– Halo?
– Doktor Harper? Mówi Robbie Brace. Półprzytomna próbowała sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko i ten głos.
– Lekarz z domu opieki w Brant Hill. Poznaliśmy się dwa dni temu. Pytała mnie pani o Harry’ego Slotkina.
– Tak, tak. – Błyskawicznie oprzytomniała i usiadła. – Dziękuję za telefon.
– Obawiam się, że mam niewiele do powiedzenia. Leży przede mną karta choroby pana Slotkina i widzę, że staruszek jest okazem zdrowia.
– Nic tam nie ma? Absolutnie nic?
– Nic, co tłumaczyłoby jego chorobę. Badania lekarskie idealne. Wyniki badań laboratoryjnych bez zarzutu… – Toby usłyszała szelest kartek. – Zrobiono mu nawet pełną endokrynologię, wszystkie wyniki są w normie.
– Endokrynologię? Kiedy?
– W zeszłym miesiącu. Tak więc to, co zdarzyło się u was, musiało być przypadkiem całkowicie nagłym.
Toby zamknęła oczy, czując, jak z napięcia ściska ją w żołądku.
– Słyszał pan coś nowego?
– Rano przeszukali staw. Nie znaleźli go. To chyba dobrze, prawda?
– Tak. Bardzo dobrze. Niewykluczone, że Harry jeszcze żyje.
– No i to wszystko, pani doktor. Nic więcej nie wiem.
– Dziękuję. – Odłożyła słuchawkę. Wiedziała, że powinna zasnąć. Znowu miała nocny dyżur, zostały jej tylko cztery godziny wypoczynku. Ale rozmowa z Brace’em ją rozdrażniła.
Telefon zadzwonił ponownie. Chwyciła słuchawkę.
– Doktor Brace?
– Eee… nie – powiedział zaskoczony Hawkins. – Mówi Paul. Paul Hawkins, kierownik izby przyjęć, był jej przełożonym, a nieoficjalnie sympatycznym kumplem, przed którym mogła się wygadać, jednym z nielicznych przyjaciół wśród lekarzy.
– Przepraszam cię, Paul. Myślałam, że to ktoś inny. Co się dzieje?
– Mamy tu pewien problem. Dobrze by było, gdybyś po południu wpadła do szpitala.
– Przecież dopiero co stamtąd wyszłam, a dziś znowu mam nocny dyżur.
– Nie chodzi o dyżur, Toby. Chodzi o naradę personelu administracyjnego. Corcoran ją zwołał.
Ellis Corcoran, szef personelu lekarsko-chirurgicznego, stał na samym czubku służbowej piramidy. Podlegał mu Paul Hawkins i wszyscy ordynatorzy.
Toby usiadła.
– Corcoran zwołał naradę? Na jaki temat?
– Chce omówić kilka spraw.
– Chodzi o Harry’ego Slotkina? Paul milczał chwilę.
– O niego też, ale nie tylko. Mają w planie coś jeszcze.
– Oni? To znaczy kto?
– Doktor Carey. Ci z administracji. Chcą cię wypytać o wczorajsze wydarzenia.
– Wszystko ci opowiedziałam.
– Tak. I próbowałem im to wytłumaczyć, ale Careyowi odbiło i poszedł na skargę do Corcorana.
Toby jęknęła.
– Wiesz, o co tak naprawdę chodzi, Paul? To nie ma nic wspólnego ze Slotkinem. Chodzi o małego Freitasa. Tego chłopca, który zmarł przed kilku miesiącami. Carey próbuje się na mnie zemścić.
– To zupełnie inna sprawa.
– Nieprawda. Carey zawalił i dzieciak zszedł. To ja obwiniłam go za tę śmierć.
– Delikatnie to ujęłaś. Przez ciebie stawał przed sądem.
– Rodzina chłopca spytała mnie o opinię. Miałam skłamać? Zresztą i tak powinni byli go pozwać. Zostawić bez nadzoru dzieciaka z pękniętą śledzioną? To ja musiałam biedaka reanimować.
– Zgoda, Carey spieprzył sprawę, ale ty mogłaś zachować się dyskretniej.
Tu był pies pogrzebany: Toby okazała się niedyskretna. Takiej reanimacji boją się wszyscy lekarze. Umierające dziecko. Zrozpaczeni rodzice na korytarzu. Walcząc o życie chłopca, sfrustrowana Toby palnęła: „Dlaczego nie położyli go na OIOM-ie?”
Usłyszeli to rodzice. Potem adwokaci.
– Toby, w tej chwili musimy skoncentrować się na sprawach bieżących. Narada jest o drugiej. Nie chcieli cię zaprosić, ale się uparłem.
– Dlaczego nie chcieli mnie zaprosić? To jakiś potajemny lincz, czy co?
– Przyjedź, dobra?
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na budzik. Wpół do pierwszej. Nie mogła zostawić matki samej. Znowu podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Bryana. Po czwartym sygnale włączyła się automatyczna sekretarka. „Cześć, mówi Noel! I Bryan! Umieramy z ciekawości, co chcesz nam powiedzieć, więc zostaw wiadomość…”
Trzasnęła widełkami i natychmiast wystukała inny numer: numer swojej siostry. Bądź w domu. Proszę cię, Vickie. Zrób to dla mnie i…
– Halo?
Toby odetchnęła z ulgą.
– To ja.
– Możesz chwilę zaczekać? Mam coś na gazie i…
Toby usłyszała stukot słuchawki i brzęk pokrywki garnka podskakującej na parze. Wreszcie odezwała się Vickie.
– Przepraszam. Mamy dziś na kolacji rodziców Steve’a i próbuję zrobić ten nowy deser…
– Vickie, przyparli mnie do muru. Musisz zająć się mamą. Ale tylko przez kilka godzin.
– Zająć się… Teraz?! – Roześmiała się nerwowo i z niedowierzaniem.
– Wypadło mi nagłe spotkanie w szpitalu. Podrzucę ją po drodze i odbiorę zaraz po naradzie.
– Toby, mam dzisiaj gości. Gotuję, trzeba tu jeszcze posprzątać, dzieci wracają ze szkoły…
– Mama nie sprawi ci żadnego kłopotu. Zajmie się czymś na podwórzu.
– Nie może chodzić po podwórzu! Niedawno położyliśmy nowy trawnik i…
– No to posadzisz ją przed telewizorem. Muszę już iść, bo się spóźnię.
– Toby…
Trzasnęła słuchawką. Nie miała ani czasu, ani cierpliwości na kłótnię. Vickie mieszkała pół godziny jazdy od jej domu.
Uszczęśliwiona Ellen baraszkowała wokół pryzmy kompostowej.
– Mamo, musimy jechać do Vickie.
Ellen wyprostowała się i Toby z przerażeniem zobaczyła, że matka ma utytłane ręce i pobrudzoną sukienkę. Nie było czasu na kąpiel ani na zmianę ubrania. Vickie dostanie apopleksji.
– Chodźmy do samochodu, mamo. Musimy się spieszyć.
– Nie powinnyśmy zawracać jej głowy.
– Nie widziałaś jej od tygodni.
– Jest zajęta. Vickie to bardzo zajęta dziewczyna. Nie chcę zawracać jej głowy.
– Mamo, musimy jechać.
– Jedź sama, ja zostanę.
– Tylko na kilka godzin, potem wrócimy do domu.
– Nie, lepiej posprzątam w ogrodzie. – Ellen wbiła rydel w czarny kompost.
– Mamo, musimy jechać! – Sfrustrowana Toby chwyciła ją za ramię i pociągnęła tak gwałtownie, że zszokowana Ellen głośno jęknęła.
– To boli!
Toby ją natychmiast puściła. Matka cofnęła się o krok, masując sobie rękę i z przerażeniem patrząc na córkę.
Jej milczenie i zwilgotniałe od łez oczy – Toby ścisnęło się serce. Niemal chora ze wstydu, pokręciła głową i szepnęła:
– Przepraszam, mamo. Bardzo cię przepraszam. Ale musisz ze mną współpracować. Proszę cię…
Ellen spojrzała na kapelusz, który spadł jej z głowy i leżał teraz na trawie, falując na wietrze słomkowym rondem. Schyliła się powoli, podniosła go i mocno przycisnęła do piersi. Potem smutno kiwnęła głową, spuściła oczy, podeszła do furtki i przystanęła, czekając, aż córka ją otworzy.
Po drodze Toby próbowała doprowadzić do zgody. Z wymuszoną wesołością opowiadała o tym, co będą robić w najbliższy weekend. Przede wszystkim zbiją nową kratę, oprą ją o ścianę domu i zasadzą krzak pnącej róży – „Nowego brzasku”, może nawet „Płomienia”? Ellen uwielbiała czerwone róże. Potem rozrzucą kompost i zaplanują nowy kwietnik. Będą jadły kanapki ze świeżymi pomidorami i piły lemoniadę. Jest na co czekać!
Ellen patrzyła na swój kapelusz, który ściskała na kolanach, i milczała.
Toby zaparkowała na podjeździe przed domem Vickie i przygotowała się wewnętrznie na ciężką przeprawę. Oczywiście siostra natychmiast podniesie gwałt, powie, że to niedopuszczalna ingerencja w jej plany i obowiązki. Vickie i jej obowiązki! Stanowisko wykładowczyni na Wydziale Biologii w Bentley College. Mąż, dyrektor, kawał snoba, który gada wyłącznie o sobie. Posępnie dorastający syn i córka. Toby to dopiero szczęściara! Ani męża, ani dzieci. Któż inny mógłby lepiej zadbać o mamę?
Читать дальше