Przez cały ranek Jakow próbował wyciągnąć Aleksieja z koi, skusić go na kolejną wyprawę w krainę cudów. W końcu zrezygnował i poszedł sam. Wracał raz czy dwa razy, aby sprawdzić, czy Aleksiej przypadkiem nie zmienił zdania, ale ten przespał całe popołudnie i wieczór.
Nocą Jakow przebudził się. Od razu poczuł, że coś jest inaczej. Początkowo nie mógł zorientować się, co to było. Może po prostu tylko sztorm przeszedł? Kołysanie zmniejszyło się znacznie. Potem zdał sobie sprawę, że nie pracowały silniki. Nieustający dotąd rumor przeszedł w przytłumiony zaledwie szmer. Wstał i podszedł do Aleksieja.
– Zbudź się – szepnął i potrząsnął go za ramię.
– Idź sobie.
– Posłuchaj. Przestaliśmy płynąć.
– No i co z tego.
– Idę zobaczyć, co się dzieje. Idziesz ze mną?
– Ja śpię.
– Spałeś przez cały dzień i całą noc. Nie chcesz zobaczyć lądu? Na pewno jesteśmy już blisko. Po co statek miałby się zatrzymywać pośrodku oceanu? – Jakow pochylił się nad Aleksiejem, zachęcając go szeptem. – Chodź! Może zobaczymy Amerykę. Przegapisz to, jeżeli ze mną nie pójdziesz.
Aleksiej westchnął i przez chwilę nie był pewien, co chce robić. Jakow próbował go przekupić.
– Mam jeszcze ziemniaka z kolacji – powiedział. – Dam ci go, jeżeli pójdziesz ze mną na górę. – Aleksiej poprzedniego dnia przegapił i kolację, i obiad. Propozycja Jakowa była dla niego bardzo kusząca. – No dobrze. – Aleksiej usiadł i zaczął sznurować buty. – Gdzie jest ten ziemniak?
– Najpierw pójdziemy na górę.
– Jesteś głupi, Jakow.
Przeszli na palcach obok koi, w których spali inni chłopcy i po schodach wyszli na pokład. Na zewnątrz wiał lekki wiatr. Patrzyli ponad relingiem, starając się dojrzeć światła miasta, ale na horyzoncie nie było nic prócz gwiazd.
– Nic nie widzę – powiedział Aleksiej. – Teraz daj mi tego ziemniaka. Jakow wyciągnął swój skarb z kieszeni. Aleksiej przykucnął i łapczywie zjadł zimnego ziemniaka jak wygłodniały zwierzak.
Jakow spojrzał w kierunku mostka. Widział zielonkawy blask ekranu radaru za oknem i sylwetkę mężczyzny. To był nawigator. Ten to wszystko widzi z tamtej wysokości – pomyślał Jakow. Aleksiej skończył i wstał.
– Wracam do łóżka – powiedział.
– Możemy poszukać jeszcze trochę jedzenia w kuchni.
– Nie chcę znaleźć tam jeszcze jednej myszy. – Aleksiej ruszył w kierunku swojej kabiny. – Poza tym jest mi zimno.
– A mnie nie jest zimno.
– To możesz tu sobie zostać.
Właśnie dochodzili do schodków, kiedy usłyszeli głośny warkot. Nagle na pokładzie rozbłysły światła. Chłopcy zamarli w bezruchu oślepieni lampami.
Jakow schwycił Aleksieja za rękę i pociągnął pod schodki prowadzące na mostek kapitański. Przykucnęli i zdumieni przyglądali się temu, co działo się na pokładzie. Słyszeli jakieś głosy, i widzieli, jak dwaj mężczyźni podeszli w białych fartuchach do jakiejś pokrywy, która ze zgrzytem została podniesiona. Pod nią niebieskie światło tkwiło w kręgu innych lamp jak źrenica oka.
– Piekielni mechanicy – powiedział jeden mężczyzna. – Nigdy nie uda im się tego naprawić. – Wtem w górze dał się słyszeć potężny warkot. Wszyscy na pokładzie spojrzeli w niebo, w kierunku zbliżającego się helikoptera.
Warkot stawał się coraz głośniejszy. Jakow zauważył, że mężczyźni cofnęli się od reflektorów. Hałas zakłócał ciszę. Aleksiej zakrył uszy i jeszcze bardziej schował się w cieniu. Jakow za to z wielką uwagą przyglądał się, jak helikopter powoli osiadł na pokładzie.
Pojawił się znowu mężczyzna w fartuchu. Podbiegł lekko przygarbiony i otworzył drzwi kabiny helikoptera. Jakow nie mógł dojrzeć, co było w środku. Wyszedł z cienia w kierunku pokładu. W kabinie śmigłowca dostrzegł pilota i pasażera – mężczyznę.
– Hej! – nagle krzyknął ktoś ponad nim. – Hej, chłopcze!
Jakow spojrzał w górę i zobaczył, że nawigator na mostku patrzył prosto na niego.
– Co ty tam robisz? Chodź tutaj natychmiast, zanim coś ci się stanie! No już! Człowiek w fartuchu również zauważył chłopców i zaczął iść w ich kierunku. Nie wyglądał na zadowolonego. Jakow wbiegł szybko po schodach. Aleksiej, przerażony, również zerwał się na równe nogi.
– Czy jesteście durni, żeby wyłazić na pokład, kiedy ląduje helikopter? – krzyczał nawigator. Dał lekkiego klapsa Aleksiejowi i wciągnął obu chłopców na kapitański mostek. Wskazał dwa krzesła. – Siadajcie tu.
– My tylko przyglądaliśmy się – powiedział Jakow.
– Powinniście być teraz w łóżkach.
– Ja byłem w łóżku – zaszlochał Aleksiej. – To on mi kazał wstać.
– Chcecie wiedzieć, co śmigło helikoptera mogłoby zrobić z waszymi głowami? Chcecie? – zacisnął dłoń na chudej szyi Aleksieja. – Zostalibyście bez głów. Tak po prostu, jeden ruch i po wszystkim. Krew lałaby się strumieniami. Byłoby niezłe widowisko. Myślicie, że żartuję? Możecie mi wierzyć, ja sam nigdy nie schodzę na dół, kiedy ląduje śmigłowiec. Trzymam się z dala. Ale jak wy macie ochotę pozbyć się tych głupich łbów, to proszę bardzo.
Aleksiej szlochał.
– Ja nie chciałem tu przychodzić!
Warkot helikoptera stał się głośniejszy, wszyscy patrzyli, jak maszyna unosi się znowu w powietrze. Silny podmuch poruszał ubraniami mężczyzn stojących na pokładzie. Helikopter powoli obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i odleciał. Po chwili pochłonęła go ciemność. Jeszcze przez jakiś czas słyszeli cichnący, oddalający się warkot, aż umilkł.
– Dokąd on poleciał? – zapytał Jakow.
– Myślisz, że mnie to mówią? – Nawigator wzruszył ramionami. – Oni tylko telefonują, że przylatują coś odebrać, ja odwracam statek dziobem do wiatru i to wszystko. – Sięgnął ręką i przestawił jeden z przełączników. Reflektory natychmiast zgasły. Na głównym pokładzie zaległy ciemności.
Jakow przysunął się bliżej okna kabiny. Z każdej strony rozciągało się czarne morze. Aleksiej ciągle jeszcze płakał.
– Przestań już – powiedział nawigator. Lekko klepnął chłopca po ramieniu. – Taki duży chłopak, a zachowuje się jak baba.
– Ale po co on przylatuje, ten helikopter? – dopytywał się Jakow.
– Już mówiłem. Żeby coś odebrać.
– A co on odbiera?
– Ja o to nie pytam. Po prostu robię, co mi każą.
– Kto?
– Pasażerowie z kabiny na rufie: – Odciągnął Jakowa od okna i pchnął lekko w kierunku drzwi. – Wracajcie do swojej kabiny. Nie widzicie, że mam tutaj dużo pracy?
Jakow ruszył za Aleksiejem do drzwi ale ekran radaru przyciągał jego wzrok. Wiele razy przedtem patrzył zahipnotyzowany na ekran, z poruszającą się linią, która promieniście zataczała pełne koła. Teraz też nie mógł się od niego oderwać. Patrzył, jak linia zatacza kolejne kręgi. Zauważył mały srebrny punkcik na skraju ekranu.
– Czy to jakiś inny statek? – zapytał. – O tutaj, na radarze – wskazał kropkę, która nagle zrobiła się jaśniejsza, kiedy przeszła przez nią magiczna linia.
– A co ma być innego? Ale wynoście się stąd. Już!
Chłopcy wyszli na zewnątrz i zbiegli po schodkach na pokład. Jakow raz jeszcze obejrzał się i dojrzał sylwetkę nawigatora, który na tle zielonego światła ekranu radaru stał zawsze na straży.
– Teraz już wiem, dokąd leci ten helikopter – powiedział do siebie.
Piotra i Valentina nie było na śniadaniu. Do tego czasu wieść o tym, że zabrano ich w nocy, zdążyła dotrzeć do kabiny Jakowa. Kiedy więc usiadł przy stole naprzeciwko chłopców, wiedział, dlaczego wcale ze sobą nie rozmawiają. Nie rozumieli, dlaczego właśnie Piotr i Valentin jako pierwsi opuścili statek. Co oznaczało, że pierwsi zostali wybrani. Od początku wszystkim wydawało się, że Piotr zostanie tu najdłużej, chyba że jakiejś rodzinie zależało na zaadoptowaniu idioty. Valentin, który dołączył do grupy w Rydze, był dość inteligentny i przystojny, miał jednak trzymane w tajemnicy zboczenie, o którym przekonali się młodsi chłopcy. Kiedy w nocy gaszono światła, wczołgiwał się nagi do ich koi i szeptał:
Читать дальше