Jakow wycofał się z powrotem do skrzyni.
– To tylko Nadia.
– Czy jeszcze jest tam?
– Nie, weszła przez te niebieskie drzwi.
– Co tam jest?
– Nie wiem.
– A mówiłeś, że jesteś wielkim badaczem.
– Ty na pewno jesteś wielkim głupkiem. – Jakow jeszcze raz chciał kopnąć Aleksieja, ale udało mu się tylko wzbić w powietrze trochę trocin. – Tamte drzwi są zawsze zamknięte. Ktoś musi tam mieszkać.
– Skąd wiesz?
– Bo Nadia zapukała i ktoś wpuścił ją do środka.
Aleksiej głębiej wcisnął się w skrzynię, zmienił zdanie, nie chciał teraz wychodzić stąd tak natychmiast.
– To na pewno ci od przepiórek – szepnął.
Jakow przypomniał sobie tacę z winem i dwoma kieliszkami, cebulę duszoną na maśle i sześć małych ptaszków polanych sosem. Jego żołądek dał znać o sobie.
– Posłuchaj – powiedział. – Potrafię wydawać okropne dźwięki z brzucha. – Wciągnął, a potem szybko wypiął brzuch. Symfonia bulgotania i burczenia była rzeczywiście imponująca.
Ale Aleksiej powiedział tylko:
– To obrzydliwe.
– Dla ciebie wszystko jest obrzydliwe. Co z tobą?
– Nie lubię ohydnych rzeczy.
– Kiedyś je lubiłeś.
– Ale już nie lubię.
– To pewnie przez Nadię. Przez nią zrobił się z ciebie straszny mięczak. Zakochałeś się w niej, czy co?
– Nieprawda.
– Tak, tak.
– Wcale nie! – Aleksiej rzucił w Jakowa garść trocin, trafiając prosto w twarz. Obaj chłopcy rzucili się na siebie i zaczęli szamotać. Nie było tu zbyt wiele miejsca, więc nie mogli zrobić sobie krzywdy. Potem Aleksiejowi zapodział się Szu-Szu gdzieś w trocinach, więc zaczął grzebać dookoła, a Jakow był już znudzony tą całą sprzeczką.
Przez chwilę chłopcy odpoczywali. Aleksiej znalazł Szu-Szu i mocno przytulał go do siebie, a Jakow próbował wydobyć ze swego żołądka jeszcze bardziej okropne dźwięki. Po chwili i to mu się znudziło. Leżeli więc tak zmęczeni i znudzeni, a miarowy dźwięk silników działał na nich usypiająco podobnie jak kołysanie morza.
Nagle Aleksiej powiedział:
– Nie jestem w niej zakochany.
– A co mnie obchodzi.
– Ale inni chłopcy ją lubią. Słyszałeś, jak o niej mówią? – Aleksiej przerwał na chwilę, a potem dodał. – Podoba mi się jej zapach. Kobiety pachną inaczej. Tak miękko.
– Zapach nie może być miękki.
– Może. Właśnie tak pachnie kobieta, czujesz ten zapach i wiesz, że gdybyś ją dotknął byłaby miękka. – Aleksiej pogłaskał Szu-Szu. Jakow słyszał, jak jego ręka drapie zniszczony materiał.
– Moja mama tak pachniała – powiedział Aleksiej.
Jakow przypomniał sobie swój sen. Mama, jej uśmiech, kosmyk jasnych włosów przy policzku. Tak, Aleksiej miał rację. We śnie jego matka rzeczywiście pachniała miękko.
– Możesz mi nie wierzyć – tłumaczył się Aleksiej – ale ja pamiętam ciągle jeszcze niektóre rzeczy o niej.
Jakow wyciągnął się, dotykając stopami ściany skrzyni. Czy ja urosłem? – zastanawiał się.
– Czy ty nie myślisz o swojej matce? – zapytał Aleksiej.
– Nie.
– Pewnie i tak jej nie pamiętasz.
– Pamiętam, że była piękna. Miała zielone oczy.
– Skąd miałbyś to wiedzieć? Wujek Misza mówił, że byłeś jeszcze niemowlakiem, kiedy ona odeszła.
– Miałem cztery lata. Nie byłem niemowlakiem.
– Ja miałem sześć, kiedy odeszła moja mama i prawie nic nie pamiętam.
– Ja pamiętam, że moja miała zielone oczy.
– Może miała i co z tego?
Odgłos zamykanych drzwi sprawił, że obaj umilkli. Jakow podsunął się do otworu skrzyni i spojrzał w górę. To znowu była Nadia. Właśnie wyszła niebieskimi drzwiami i schodziła po stopniach. Poszła w kierunku przedniego luku.
– Nie lubię jej – powiedział Jakow.
– A ja tak. Chciałbym żeby była moją mamą.
– Ale ona nie lubi dzieci.
– Wujkowi Miszy powiedziała, że poświęca nam swoje życie.
– Wierzysz w to?
– Dlaczego miałaby kłamać?
Jakow starał się wymyślić jakąś odpowiedź, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Zresztą nawet gdyby coś wymyślił i tak Aleksiej by mu nie uwierzył. Głupi Aleksiej. Wszyscy byli głupi. Nadia ogłupiła wszystkich jedenastu chłopców i każdy był w niej zakochany. Walczyli ze sobą o to, kto będzie siedział przy niej podczas kolacji. Gapili się na nią, przymilali się do niej jak szczeniaki! W nocy przed zaśnięciem rozmawiali tylko o Nadii. Co lubi, co zjadła na lunch, o wszystkim, co jej dotyczyło, ile mogła mieć lat, albo jaką bieliznę nosiła pod swoimi szarymi sukienkami. Zastanawiali się, czy Gregor, którego nie lubili, był jej kochankiem i jednogłośnie zdecydowali, że to niemożliwe. Starsi chłopcy wyjaśniali młodszym wszystkie szczegóły o anatomii kobiety, po co są tampony, jak i gdzie się je wkłada. Im więcej dowiadywali się o świecie dorosłych, tym bardziej rosło ich zainteresowanie i fascynacja Nadią.
Jakow również był nią w pewien sposób zafascynowany, ale nie tak, żeby był w niej zakochany. On się jej bał. A wszystko przez badanie krwi.
W czwartym dniu podróży, kiedy inni chłopcy albo wymiotowali, albo jęczeli na kojach, Gregor i Nadia chodzili z tacą, na której leżały igły i strzykawki. Poczujesz tylko małe ukłucie – mówili – pobierzemy trochę krwi, żeby potwierdzić, że jesteś zdrowy – podchodzili tak do każdego chłopca, a szklane probówki pobrzękiwały na tacy. Sama Nadia wyglądała kiepsko z widocznymi oznakami morskiej choroby. Krew pobierał Gregor. Najpierw pytał o imię, a potem zakładał na rękę plastikową opaskę z numerem. Następnie mocno zaciskał grubą gumę wokół przedramienia, żeby żyły stały się bardziej widoczne. Niektórzy chłopcy płakali, Nadia wtedy trzymała im ręce i pocieszała, podczas gdy Gregor szybko pobierał krew.
Jakow był jedynym pacjentem, którego Nadia nie mogła uspokoić. Nawet starała się, ale nie potrafiła namówić go, żeby siedział spokojnie. Nie życzył sobie, żeby wkłuwano mu jakąś igłę w ramię i ze złością kopnął Gregora. Wtedy Nadia pokazała, co potrafi. Już nie była miłą kobietą. Jedyną rękę Jakowa przycisnęła do łóżka i żelaznym uściskiem wykręciła mu ramię. Kiedy Gregor pobierał krew, Nadia nie spuszczała wzroku z Jakowa, przemawiając do niego spokojnie, nawet dość słodko. Do wszystkich pozostałych dochodziły tylko słowa pociechy Nadii. Jakow patrzył w jej blade oczy i widział coś zupełnie innego. Kiedy było już po wszystkim, ze złością zerwał swoją plastikową opaskę, a Aleksiej posłusznie nosił swoją. Numer 307. Świadectwo tego, że był zdrowy.
Teraz schowany w kryjówce Jakowa, Aleksiej spytał.
– Myślisz, że ona ma własne dzieci? Jakow wzruszył ramionami.
– Mam nadzieję, że nie – powiedział i podczołgał się do otworu skrzyni. Jeszcze raz spojrzał w górę, na puste teraz schody pnące się w górę jak wąż. Niebieskie drzwi były zamknięte.
Otrzepując ubranie z trocin, wygramolił się z kryjówki.
– Jestem głodny – powiedział.
Tak jak przewidywał kucharz, po szarym, przygnębiającym popołudniu pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej. Sztorm nie był bardzo silny, ale wygonił wszystkich pasażerów do ich kabin. Aleksiej nawet nie pomyślał, żeby wyjść ze swej koi. Żadne cuda świata nie mogłyby go przekonać, żeby stamtąd wyszedł. Na zewnątrz było mokro i zimno, pokład kołysał się, a on nie znosił błądzić po mrocznych i wilgotnych kątach, które tak fascynowały Jakowa. Aleksiej najlepiej czuł się w swoim łóżku. Lubił, kiedy ciepły koc otulał mu ramiona, podobało mu się, że gdy będzie miał ochotę, może powiercić się i poczuć na twarzy ciepłe powietrze wydobywające się spod przykrycia, lubił też czuć bliskość i zapach Szu-Szu leżącego obok niego na poduszce.
Читать дальше