Ten dom pasował do jej wyobrażenia osoby, która może trzymać pod swym dachem wygłodzonego chłopca zabijającego czas łapaniem pająków.
Wreszcie dotarła na miejsce. Przecisnęła się między oblepionymi śniegiem samochodami, minęła dystrybutory stacji benzynowej i weszła do niedużego sklepu, gdzie zawsze zalatywało paliwem i papierosami.
Najpierw przeszła się między półkami, sporządzając w głowie listę. Chleb, jajka, mleko. Spojrzała łakomie na bekon, tak dawno go nie jadła. Niestety, cena wykluczyła zakup. Chłopcy lubią płatki. Boże, ileż pudełek szło, kiedy miała w domu chłopaków. Nie tych słodzonych, były za drogie. Tych zwykłych, najtańszych.
Przeczytała etykietę. Nie miała pojęcia, że dmuchana pszenica może aż tyle kosztować. Cóż, w jej czasach…
W końcu pozostała przy pierwotnym planie. Te trzy rzeczy będą musiały wystarczyć.
Kasę obsługiwał Mel. Widywała go prawie zawsze, kiedy tu przychodziła, czyli co dwa tygodnie. Ukłonił się i uśmiechnął na widok jej dziwacznego stroju.
– Zimno dzisiaj, co? – zagadnął.
– Kiedy się ruszam, to nie.
– Widzę, że szykuje pani śniadanko.
– Uhm.
– Zapowiada się nieźle. Przydałyby się jeszcze kiełbaski. Akurat mamy promocję, dwie paczki w cenie jednej.
Zastanowiła się. Chłopak potrzebuje białka, a poza tym wyobraziła sobie ten zapach podsmażanych plasterków na starej, żeliwnej patelni matki…
Westchnęła, przeliczyła pieniądze.
– Nie, Mel, dziękuję.
– Rozumiem.
Zapakował jej zakupy i nagle się zafrasował.
– Nie wiem, czy ta torba to dobry pomysł. Zwłaszcza jeśli zamierza pani wracać pieszo.
– A jakże.
– Mógłbym panią podwieźć.
– Nie trzeba. Dzięki Bogu, nogi mam jeszcze zdrowe.
– Cóż, skoro tak, proszę chwileczkę zaczekać, pójdę na zaplecze i poszukam chociaż pudełka. Szkoda by było, gdyby te jajka się stłukły.
– Jak chcesz.
Mel wrócił po chwili z małym pudełkiem, które ułożył na dnie reklamówki, żeby było wygodnie nieść. Rita wzięła zakupy i skinąwszy głową na pożegnanie, wyszła.
W połowie drogi przystanęła, żeby odpocząć, i zajrzała do torby. Mel dołożył dwie paczki kiełbasek i pudełko Earl Greya. Przez moment poczuła się niemal odurzona perspektywą wypicia herbaty zaparzonej ze świeżej torebki, zamiast tej starej, wyschniętej, trzy razy już moczonej.
Powinna kiedyś podziękować Melowi, ale to by oznaczało, że przyjęła do wiadomości fakt, że jej pomaga, a jak dotąd oboje woleli obecny układ.
Droga powrotna się dłużyła. Rita zaczynała nawet trochę słabnąć. Krok stawał się coraz bardziej chwiejny.
Marzyła, żeby znaleźć się już w domu. Napije się mocnej gorącej herbaty, usiądzie na ganku i wyłoży nogi do góry, tak jak to robił jej tata. Może nawet się zdrzemnie.
Kiedy jednak otwarła drzwi, zobaczyła, że ma gościa. Chłopiec już zdążył przyjść, lecz tym razem nie czekał w ogrodzie, ale stał w salonie i trzymał w ręku portret rodzinny oprawiony w ramki.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Potem Rita przestąpiła próg i odwijając szalik, zamknęła za sobą drzwi.
– Chłopcze, kiedy się przychodzi do czyjegoś domu, należy najpierw zapukać i zapytać, czy można. Czy ty pukałeś? Pytałeś, czy możesz wejść?
– Nie.
– Więc zachowałeś się niekulturalnie. Więcej tak nie rób.
Załatwiwszy sprawę, strząsnęła z siebie płaszcz i odłożyła czapkę.
– Zamierzałam zaparzyć herbatę, ale chyba mogę zrobić w zamian gorące kakao.
Chłopcu zaświeciły się oczy.
– Nie mam pianek – zastrzegła. – Takie fanaberie za dużo kosztują.
Kiwnął głową.
Podreptała za nim do kuchni, udając, że nie zauważyła, jak jej się przyglądał spod przymrużonych powiek, ani że nie widzi wąskiego noża wystającego mu z tylnej kieszeni dżinsów
Na każdego kiedyś przychodzi czas, ale Rita to twarda sztuka. Chłopak szybko się przekona, że jeszcze długo nie ma zamiaru opuszczać tego świata.
„Pająki trawią pokarm na dwa sposoby. Te o słabych szczękach nakłuwają ciało owada za pomocą kłów, po czym wstrzykują powoli enzymy trawienne i wysysają upłynnione tkanki, aż zostanie tylko pusty pancerz (…) inne, o mocnych szczękach, rozgniatają nimi ofiarę na miazgę, jednocześnie oblewając go enzymami”.
(B. J. Kaston, How to Know the Spiders, Wydanie III)
– Czyli, podsumowując, spotkałaś się z potencjalną informatorką, przeanalizowałaś potencjalny dowód i dostałaś dwa niepokojące telefony, które najwyraźniej pochodziły z twojego macierzystego biura.
– Z tego co mówi agentka specjalna GBI Lynn Stoudt – odparła Kimberly – numer wyświetlający się na ekranie komórki nic nie znaczy, można go łatwo sfałszować. Wystarczy wejść na specjalną stronę internetową i za dziesięć dolarów dostaje się dostęp do bezpłatnej infolinii, gdzie podaje się numer docelowy oraz dowolny numer, jaki ma się wyświetlić u odbiorcy. To się nazywa „spoofing”. Proste jak drut, byle siedmiolatek z laptopem jest w stanie to zrobić.
– Mało pocieszające.
– Skoro wiemy, jak się to odbywa, czy dział techniczny nie mógłby opracować systemu, który by namierzył prawdziwy numer?
– Kolejne koszty, a nawet nie wiemy, czy mamy do czynienia z przestępstwem – mruknął agent nadzorujący Larry Baima.
– Ale coś mamy!
– Na razie jeden wielki bajzel. Na litość boską, Kimberly, jak ty to robisz, że zawsze się pakujesz w takie sytuacje?
Baima ciężko westchnął. Ponieważ było to pytanie retoryczne, Kimberly rozsądnie nie odpowiedziała. W rzeczywistości oboje darzyli się nawzajem dużym szacunkiem. I dobrze, bo inny szef prawdopodobnie już dawno złożyłby na nią raport.
– Jeszcze raz – rzekł. – Co dotąd ustaliłaś?
– Agent specjalny GBI Martignetti uważa, że w okolicy grasuje seryjny morderca, który wyszukuje swe ofiary w grupach wysokiego ryzyka: wśród prostytutek, narkomanek, uciekinierek i podobnych osób. Dysponuje listą dziewięciu młodych kobiet, których los i miejsce pobytu są nieznane. W dodatku dostał anonimową przesyłkę zawierającą prawa jazdy sześciu z nich. Mamy zeznania prostytutki Delili Rose, która szuka koleżanki po fachu, Ginny Jones, ostatni raz widzianej trzy miesiące temu w towarzystwie ich wspólnego klienta przedstawiającego się jako Dinchara, fetyszysty arach-nofila. Delilah twierdzi, że w samochodzie Dinchary znalazła szkolny sygnet należący rzekomo do Ginny. Sprawdziłam i okazało się, że jest on własnością niejakiego Tommy'ego Marka Evansa, absolwenta liceum w Alpharetcie z dwa tysiące szóstego roku. Na liście uczniów jego klasy widnieje także nazwisko Virginia Jones. To nie koniec zagadek. Mamy jeszcze dwa telefony, oba na moją komórkę i oba z nieznanego numeru. Pierwszy moim zdaniem był tylko próbą. Rozmówca sprawdzał, czy wszystko zadziała podczas głównego przedstawienia. Na razie jednak nie mogę tego udowodnić.
– Ale dzwoniącym był facet? Nie ta Rose?
Zawahała się.
– Agentka Stoudt twierdzi, że te same serwisy, które umożliwiają spoofing, mogą też na życzenie zniekształcić głos w taki sposób, że brzmi on, jakby mówiła osoba przeciwnej płci. Taka dodatkowa usługa. Jeżeli tak, to… Kurczę, już niczego nie jestem pewna.
Baima podrapał się po nosie.
– Nie cierpię Internetu.
– Dzięki niemu mamy eBay i Amazon.
– I tak go nie cierpię.
Читать дальше