– Nie rozumiem. Jeśli Danny jest niewinny, powinien mieć sto procent szans na normalne, zdrowe życie. Więc po co to drugie oświadczenie?
– Psycholog sięga w przeszłość dalej niż tylko do okoliczności towarzyszących czynowi, za który oskarżony może jest, a może nie jest odpowiedzialny.
– Danny zawsze był dobrym chłopcem – odparła automatycznie Sandy.
Avery Johnson spojrzał na nią ze współczuciem.
– Danny miewa gwałtowne napady złości. Jest obeznany z bronią. Ma opinię odludka. To wszystko na pewno wyjdzie na jaw. Psycholog sądowy będzie oceniał różnego rodzaju czynniki, napięcia w waszej rodzinie i inne źródła stresu.
Shep spuścił głowę. Sandy wiedziała, o czym myśli. O ich rozpadającym się małżeństwie. O swoim popędliwym charakterze. Niezbyt dobry wzorzec dla dorastającego chłopca, choć Shep, dzięki Bogu, nigdy nie podniósł ręki ani na nią, ani na dzieci. Za to meble nosiły na sobie ślady jego ataków furii.
W końcu się odezwał.
– A jeśli nie zaakceptujemy opinii tego psychologa? Możemy sprowadzić własnego?
– Jak najbardziej. Jutro z samego rana złożę w sądzie dla nieletnich wniosek o dopuszczenie naszego specjalisty. Wprawdzie zostanie zaprzysiężony, ale będzie pracował dla nas.
– Ile to kosztuje? – zapytała niepewnie Sandy. – To znaczy…
Zerknęła na Shepa; był zły, że poruszyła kwestię pieniędzy, ale nie mogła się powstrzymać. Szeryf zarabiał tylko dwadzieścia pięć tysięcy rocznie, a ona z ledwością wyciągała dziewięć dolarów za godzinę. Miała nadzieję na więcej, miała nadzieję, że dostanie stałą pensję po sfinalizowaniu transakcji z firmą Wal-Mart, ale teraz te sprawy wydawały jej się odległą przeszłością. Wybiegła z pracy bez słowa wyjaśnienia. Wieczorem Mitchell zostawił jej uprzejmie sformułowaną wiadomość. Proponował, żeby Sandy wzięła wolne na tak długo, jak będzie trzeba, ale ona wyczuwała, że jest rozczarowany. Potrzebował jej pomocy właśnie teraz. Nie będzie miał wyjścia i zatrudni kogoś nowego. Biznes to biznes.
– Specjalistom płaci sąd. Z funduszów sądowych.
– Więc to nie będzie nas nic kosztowało? – upewniła się Sandy.
Mąż posłał jej wściekłe spojrzenie, a Avery Johnson cierpliwie powtórzył, że nie. Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach prawdziwe współczucie. Pewnie wiedział o ich sytuacji finansowej dużo więcej, niż się O’Gradym zdawało.
– Zatrudniając własnego eksperta, mamy tę przewagę, że może on odmówić zeznań, powołując się na tajemnicę lekarską. Danny powinien być z nim całkowicie szczery. Jeśli uznamy, że wyniki badań są zbyt obciążające, nasz specjalista po prostu nie zostanie wezwany na świadka. Nikt niczego się nie dowie.
– Oprócz nas.
– Mając prawdziwe informacje, możecie zapewnić Danny’emu pomoc – powiedział spokojnie Avery.
– Jeśli uda się nie dopuścić do procesu w sądzie dla dorosłych – odparowała.
– To dla mnie prawdziwe wyzwanie – zgodził się adwokat. – Trzynastolatkowi sprawa w sądzie dla dorosłych nie wróży nic dobrego.
Przez chwilę wszyscy milczeli, rozmyślając o drodze, która ich czeka i o niepewnym losie Danny’ego. Sandy pocierała obolałe skronie.
– Danny tego nie zrobił – odezwał się wreszcie Shep. – Udowodnię to.
Zadzwonił telefon. Shep machinalnie odebrał i powiedział „halo”. Po chwili jego twarz stężała. Szybkim ruchem odłożył słuchawkę.
– Pomyłka – wymamrotał, ale wiedzieli, że kłamie. Telefon dzwonił od rana. Anonimowe głosy wykrzykiwały: „Mamy nadzieję, że dobrze tam drania zerżną. Mamy nadzieję, że w pudle rozniosą go na kawałki. Dzieciobójca, dzieciobójca, dzieciobójca. „
Sandy mieszkała w tym mieście od urodzenia. Kochała je całym sercem. Teraz idąc za tokiem swoich myśli, zwróciła się do Johnsona.
– Jakie mamy szanse? Proszę powiedzieć szczerze. Co się stało z innymi chłopcami oskarżonymi o masowe morderstwa?
– Prawie wszyscy dostali dożywocie. Ale większość z nich miała ukończone szesnaście lat, więc automatycznie podlegali sądowi dla dorosłych.
– Prawie wszyscy? Są jakieś wyjątki?
– Jonesboro. Ci dwaj chłopcy byli zbyt młodzi, a w Arkansas nie ma możliwości przekazania nieletnich sądowi dla dorosłych.
– Odbywają karę w zakładzie poprawczym?
– Zdaje się, że mają tam przebywać do dwudziestego pierwszego roku życia.
Sandy po raz pierwszy się ożywiła.
– I to się sprawdziło? – spytała z nadzieją w głosie. – Są teraz uczciwymi, normalnymi ludźmi?
– Tego jeszcze nikt nie wie, moja droga. Nikt nie wie.
Środa, 16 maja, 17.57
Jego ulubionym serwisem był AOL. Podobał mu się sposób, w jaki grupowano tam najważniejsze wiadomości, by ułatwiać przeskakiwanie z jednego tematu na drugi. Podwójne kliknięcie w skrót informacji dnia. Syn szeryfa podejrzany o rzeź w miasteczku. Dwa akapity dalej znowu podwójne kliknięcie i już miał przed sobą szczegółowy raport. Cały świat przesyła wyrazy współczucia. Trzy rodziny pogrążone w rozpaczy. Prezydent domaga się ograniczenia dostępu do broni. Bla, bla, bla. Ramka z boku proponowała dodatkowe opcje. Mógł porozmawiać na ten temat z osobami zainteresowanymi. Obejrzeć wykaz chronologiczny wszystkich szkolnych strzelanin w ostatnim czasie. Przeczytać wywiad z tymi, którzy przeżyli masakrę w innych szkołach i dowiedzieć się, jak bardzo każdy kolejny incydent otwierał stare rany. Przejrzał ten artykuł. Otwarte rany, krwawiące serca. Boże, uwielbiał to współczesne dziennikarstwo. Dlatego trzymał pod szkłem egzemplarz „Time’u” z dwudziestego grudnia 1999 roku. Wszystko dla natchnienia.
Dwie godziny wcześniej ściągnął dwa najnowsze artykuły o Bakersville. Oczekiwał większego zainteresowania prasy. Tylko trzy ofiary, w tym cały problem. Wiadomości z pierwszych stron gazet stały się znacznie poważniejszą konkurencją niż w okresie, kiedy dopiero zaczynał. Będzie musiał to sobie zapamiętać.
Osiemnasta. Oderwał się od laptopa. Cholera, trzeba coś zjeść.
Motel nie miał pod tym względem wiele do zaoferowania. Początkowo chciał zatrzymać się w większym hotelu należącym do którejś z eleganckich sieci. Ale w okolicach Bakersville nie było na to szans. Musiał mu wystarczyć tani prywatny motel. Właścicielka wykazywała nadmierne zainteresowanie gośćmi, ale z drugiej strony personel nie był na tyle liczny, żeby zauważyć, czym zajmują się oni po nocach. Trochę plusów, trochę minusów.
Znowu zaburczało mu w brzuchu. Postanowił wypróbować miejscowy bar.
Piętnaście minut później wszedł w płaszczu i kapeluszu do słabo oświetlonej sali. Trzej zebrani wokół telewizora miejscowi podnieśli z zaciekawieniem wzrok. Łysiejący barman skinął mu lekko na powitanie. Nieznajomy zajął miejsce przed trzema srebrnymi dźwigniami do nalewania piwa i zamówił kufelek.
– Coś ciekawego w wiadomościach? – zagadnął.
– Senat chce wprowadzić ustawę o broni. Żeby rodzice odpowiadali za szkody wyrządzone przez ich dzieciaki.
– Najwyższa pora – wtrącił się drugi mężczyzna. – Jak mówią jabłko nie pada daleko od jabłoni. Dzieciaki muszą skądś brać te pomysły.
Trzeci z gości spojrzał surowo na swych towarzyszy. Miał starą, ogorzałą twarz człowieka pracującego na świeżym powietrzu.
– Shep to przyzwoity facet – powiedział cicho.
Pozostali dwaj wzruszyli ramionami i zaczęli przyglądać się swoim butom. Najwyraźniej nie mieli ochoty na spory. Nieznajomy przy barze znowu się odezwał.
Читать дальше