Niepomny krzyków, desperacko grzebał wśród kopert i paczek. Jego dłonie szybko wychwyciły to, czego szukały. Przesyłka wielkości pudełka od koszuli, owinięta w brązowy papier pakowy z adresem zwrotnym hotelu Eden au Lac. Zerwał papier, potem arkusz ochronnej tektury, wreszcie folię pęcherzykową; zobaczył malowidło przedstawiające alpejską łąkę. Na odwrocie widniał napis „Dom naszej Pani Odkupicielki”. Ponownie zawinął obraz w folię i papier, zabrał też resztę korespondencji i ruszył w kierunku drzwi.
Kiedy wychodził na korytarz, słyszał kroki na schodach oraz głos chłopaka usiłującego pocieszyć dziewczynę. Wsunął teczkę pod ramię i wybiegł z budynku.
Stojąc pośrodku celi i usiłując dostrzec oczami wyobraźni drogę ucieczki, Zoe zmagała się z pokusą odprawienia modłów.
Zanim źli ludzie zamknęli ją tutaj, nie wierzyła w Boga, który miałby wysłuchiwać ludzkich błagań. Gdyby teraz zaczęła się modlić, byłoby to świadectwem hipokryzji, którą tak bardzo pogardzała.
Matka usiłowała wychować ją na dogmatyczną, protestancką fundamentalistkę. W każdą niedzielę chodziły do niewielkiego ceglanego kościółka w hrabstwie Orange, na południe od Los Angeles. Wedle reguł tej wiary taniec był grzechem, a urzędnicy wybrani w demokratycznych wyborach, których poglądy choć odrobinę odbiegały na lewo od Ronalda Reagana, uznawani byli za Antychrysta. Ludzie z parafii wierzyli, że świat powstał w 4004 roku przed Chrystusem, gdyż tak głosiła Biblia, i nikt z tym nie dyskutował, ponieważ każde słowo w Piśmie Świętym zostało napisane przez gniewnego, podobnego do Zeusa Boga, który posyłał wprost do piekła każdego, kto ośmielił się nie wierzyć w zrodzonego z niego Syna.
Ojciec nigdy nie chodził do kościoła i fakt ten, a także dylemat, co zrobić z sekretem o przemawianiu do niej kolorów za pomocą dźwięków, stały się pożywką dla niekończących się kłótni i niesnasek. W pewnym spokojniejszym momencie, kiedy Zoe miała kilkanaście lat, ojciec wyjaśnił jej, że „uwzględniając istnienie tylu różnych religii i wyznań oraz rozmaitych sposobów oddawania czci Bogu, przejawem skrajnej arogancji jest fakt, że każdy z Kościołów uznaje sam siebie za jedyny prawdziwy, utrzymując przy tym, że wyznawcy wszystkich pozostałych będą się smażyć w ogniu piekielnym. Być może powinniśmy zaczerpnąć po odrobinie z każdej religii i spróbować odnaleźć w nich okruchy prawdy”.
Religijne dogmaty były łatwym celem buntu. Zoe odwróciła sens ojcowskiego credo i gdy on przyznawał, że w każdej religii jest prawdopodobnie ziarno prawdy, ona doszła do wniosku, że ostre konflikty między wyznaniami dobitnie świadczą o tym, że w żadnym z nich nie kryje się nawet jej odrobina. Kiedy odmówiła uczęszczania do kościoła, matka stała się jeszcze bardziej fanatyczna. Pewnej niedzieli, po szczególnie zagorzałej kłótni przy śniadaniu, poszła na mszę do kościoła i nigdy już nie wróciła. Jak się potem okazało, zniknął również jeden z barytonów z męskiego chóru. Zoe nigdy więcej nie usłyszała nic o własnej matce.
W oczach dziewczynki zniknięcie matki było ostatecznym dowodem na to, że Bóg to kanciarz, a ludzie zwykli frajerzy. Doszła też do wniosku, że prawdopodobnie była to jedyna rzecz, co do której nie mylił się Karol Marks.
Teraz więc, gdy skurcze chwytały jej wnętrzności, Zoe stawiała czoło własnej hipokryzji popychającej ją do modlitwy. W lisich norach nie kryją się ateiści, powiada stare porzekadło. Według niej to desperacja zmuszała ludzi do wiary, robili to dla wygody, znajdowali fałszywe pocieszenie, oszukując sami siebie. W pierwszej chwili pragnienie modlitwy zaskoczyło ją, potem dostrzegała w nim to, czym było w istocie, i postanowiła zachować godność, nie poddając się chęci błagania o wybawienie Boga, w którego przedtem nie wierzyła.
Chociaż żałowała, że wcześniej nie wierzyła w Boga, gdyż teraz mogłaby zawrzeć z nim układ: Wyprowadź mnie stąd, a uwierzę w Ciebie; uczynię wszystko, co tylko zechcesz.
Zoe pokręciła przecząco głową, wstydząc się, że takie myśli przychodziły jej do głowy. Jaki pożytek był z Boga, z którym można było iść na tanie układy?
– Co za beznadzieja – powiedziała cicho do samej siebie.
Thalia sprawiała, że była pełna energii i myślała pozytywnie, ale każdego wieczora, kiedy odprowadzali ją do celi, depresja zdawała się wyłaniać z każdego ciemnego rogu.
Obróciła się powoli, spoglądając kolejno na każdą z trzech litych, betonowych ścian i na czwartą, w której były ciężkie, metalowe drzwi z zasuwą i dwoma zamkami oraz przyspawanymi zawiasami, żeby nie dało się ich podważyć od dołu. Wentylator przyspawano do drzwi tuż ponad otworem, którego rozmiary pozwalały wyłącznie na wystawienie głowy. Spojrzała na betonową płytę pod stopami, potem na deski stropu nad głową. Przez panujący w pomieszczeniu hałas usiłowała dosłyszeć ciche odgłosy stóp dochodzące z biura na górze.
Jej serce było niczym otchłań beznadziei, ciemna czeluść, która usiłowała zassać ją do środka.
– Zawsze musisz zakładać, że istnieje jakieś wyjście. – Słowa ojca wywołane z zakamarków pamięci zaskoczyły ją. – Twoim zadaniem jest odkrycie tego rozwiązania, bez względu na to, jak bardzo wydaje się niemożliwe. Zakładanie nie powodzenia z góry, nie przynosi bowiem żadnego pożytku.
Prawie dziesięć lat nie poświęciła tym słowom nawet jednej myśli. Nagle powróciły, tak klarowne, jakby wypowiedział je dopiero przed chwilą, i to ją zaskoczyło. Poczuła, jak skóra piecze ją żywym ogniem. W jednej chwili przypomniała sobie scenę z jego prowizorycznego rzeźbiarskiego studia. Pracował wtedy nad rzeźbą z sześciennej bryły stali o wadze czterech ton, która miała być największą atrakcją podczas otwarcia galerii. Rzeźbę zatytułował „Pożar umysłu”, a chodziło o to, by bryła stali cięższa niż samochód Chevrolet Suburban wyglądała tak, jakby stała się lżejsza od powietrza.
– Kiedy logika przestaje działać – powiedział wtedy ojciec – szukaj odpowiedzi, które przeczą logice.
Koniec końców wymyślił metodę szlifowania stali łupinami orzechów włoskich, podwieszając bryłę za pomocą odpowiednio ustawionych elektromagnesów.
– Jeśli zawiedzie cię umysł, szukaj odpowiedzi w duszy.
„Pożar umysłu” został sprzedany za sumę większą niż siedmioletni zarobek ojca z pracy w warsztacie jako mechanik. A żył jeszcze siedem lat, zanim przygniótł go ogromny odlew z brązu. Jego dzieła złożyły się na pierwszą galerię sztuki, jaką Zoe otworzyła.
– Musisz wyobrazić sobie drogę, którą pójdziesz między przeszkodami – jego głos znów przemówił do niej. – Wyłącz racjonalne myślenie i puść wodze fantazji.
– Daj mi tę inspirację, tato – odezwała się Zoe miękkim głosem, usiłując powstrzymać łzy. – To musi być arcydzieło wyobraźni. Pomóż mi, tato.
Nochspitze jest nierówną granitową granią wystającą po nad dwa tysiące czterysta metrów nad poziom morza, położoną w austriackim Tyrolu na południowy zachód od Innsbrucku. Jest to niegościnna góra: zimna, stroma, pozbawiona drzew i niedostępna dla nikogo poza ptakami, wytrawnymi alpinistami oraz tymi, którzy mieli szczęście i załapali się na przejazd prywatną kolejką linową, kursującą do masywnego górskiego schroniska wzniesionego tuż pod szczytem góry.
Alpejska chata zbudowana została w 1921 roku jako schronisko przez austriackiego oberżystę, który miał nadzieję ściągnąć na strome stoki tłumy narciarzy. W budynku urządzono dwadzieścia pięć pokoi gościnnych, każdy z łazienką i kominkiem, natomiast salę jadalną usytuowano w prawym skrzydle, tuż nad urwistym zboczem.
Читать дальше