Nie wiedziałem, co o tym myśleć. To z pewnością nie miało nic wspólnego z tym, co się działo. Mimo to słowa Muse mnie poruszyły. Lucy była tak pełna życia, tak bystra, energiczna i tak łatwo było ją kochać. Jak mogła przez tyle lat pozostać samotna? No i ta jazda pod wpływem…
– O której kończy zajęcia? – Zapytałem.
– Za dwadzieścia minut.
– W porządku, wtedy do niej zadzwonię. Jeszcze coś?
– Wayne Steubens nie przyjmuje gości, poza najbliższą rodziną i prawnikami. Jednak pracuję nad tym. Mam jeszcze kilka innych spraw, ale na razie to tyle.
– Nie trać na to zbyt dużo czasu.
– Nie tracę.
Spojrzałem na zegarek. Dwadzieścia minut.
– Chyba powinnam już iść – stwierdziła Muse.
– Taaak.
Wstała.
– Och, jeszcze jedno.
– Co?
– Chcesz zobaczyć jej zdjęcie?
Podniosłem głowę.
– Uniwersytet Reston ma swoją stronę internetową. Są tam zdjęcia wszystkich profesorów. – Pokazała mi kawałek papieru. – Mam tutaj adres.
Nie czekała na moją odpowiedź. Położyła adres na stole i zostawiła mnie samego.
♦ ♦ ♦
Miałem dwadzieścia minut. Czemu nie?
Wywołałem domyślną stronę. Mam ustawioną tę z Yahoo, na której można wybrać znaczną część zawartości. Miałem tam wiadomości, drużyny sportowe, dwa ulubione programy komediowe Doonesbury oraz Fox Trot - takie rzeczy. Wprowadziłem adres witryny Reston, który dała mi Muse.
Była tam.
To nie była jej najlepsza fotografia. Miała spięty uśmiech i ponurą minę. Pozowała do tego zdjęcia, ale było widać, że nie miała na to ochoty. Blond włosy znikły. Wiem, że tak bywa z wiekiem, ale przeczuwałem, że to jej wybór. Nie pasował jej ten kolor włosów. Była starsza – jasne – ale tak jak przewidziałem, było jej z tym dobrze. Twarz miała bardziej pociągłą. Kości policzkowe wydatniejsze.
I niech mnie diabli, jeśli nadal nie wyglądała pięknie.
Gdy patrzyłem na jej twarz, coś dawno uśpionego ożyło i zaczęło skręcać mnie w brzuchu. Teraz nie potrzebowałem czegoś takiego. Moje życie było wystarczająco skomplikowane. Nie potrzebowałem powrotu tych dawnych uczuć. Przeczytałem jej krótką biografię i nie dowiedziałem się niczego. Dzisiejsi studenci prowadzą rankingi zajęć i profesorów. Często można znaleźć je w sieci. Tym razem też. Lucy najwidoczniej była przez studentów uwielbiana. Miała niewiarygodne rankingi. Przeczytałem kilka komentarzy. Wyglądało na to, że jej wykłady zmieniały ich życie. Uśmiechnąłem się z dziwną dumą.
Dwadzieścia minut minęło.
Zaczekałem jeszcze pięć, wyobraziłem sobie, jak żegna się ze studentami, rozmawiając z kilkoma opieszałymi, pakując materiały i notatki do jakiejś sfatygowanej skórzanej torby.
Podniosłem słuchawkę służbowego telefonu. Zadzwoniłem do Jocelyn.
– Tak?
– Żadnych telefonów – powiedziałem. – Nie przeszkadzać.
– W porządku.
Wcisnąłem przycisk zewnętrznej linii. Wybrałem numer telefonu Lucy. Po trzecim dzwonku usłyszałem jej głos.
– Halo?
Serce podeszło mi do gardła, ale zdołałem wykrztusić:
– To ja, Luce.
A potem, kilka sekund później, usłyszałem, że płacze.
– Luce? Wszystko w porządku?
– Nic mi nie jest. Ja tylko…
– Taaak, wiem.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam.
– Zawsze łatwo było doprowadzić cię do płaczu – zażartowałem i natychmiast tego pożałowałem.
Ona jednak parsknęła śmiechem.
– Już nie – powiedziała. Cisza.
– Gdzie jesteś? – Zapytałem po chwili.
– Pracuję na uniwersytecie Restem. Teraz idę przez park.
– Och – bąknąłem, ponieważ nie wiedziałem, co powiedzieć.
– Przepraszam, że zostawiłam taką tajemniczą wiadomość. Już nie używam nazwiska Silverstein.
Nie chciałem jej mówić, że już o tym wiem. Jednak nie chciałem kłamać. Dlatego znów odpowiedziałem niezachęcającym „och".
Znów cisza. Tym razem ona ją przerwała.
– Człowieku, jakie to dziwne.
Uśmiechnąłem się.
– Wiem.
– Czuję się jak idiotka – wyznała. – Jakbym znów miała szesnaście lat i martwiła się nowym pryszczem.
– Ja też – powiedziałem.
– Wcale się nie zmieniamy, prawda? Chcę powiedzieć, że w środku zawsze tkwią przestraszone dzieciaki, zastanawiające się, kim będą, gdy dorosną.
Wciąż się uśmiechałem, ale myślałem o tym, że nie wyszła za mąż i prowadziła po spożyciu alkoholu. Pewnie się nie zmieniamy, ale ścieżki naszego życia tak.
– Dobrze słyszeć twój głos, Luce.
– Twój również.
Milczenie.
– Zadzwoniłam, ponieważ… – Lucy urwała, po czym podjęła: – Nawet nie wiem, jak to powiedzieć, więc pozwól, że o coś zapytam. Czy ostatnio przydarzyło ci się coś dziwnego?
– Dlaczego dziwnego?
– Dziwnego, bo związanego z tamtą nocą.
Powinienem był się spodziewać, że powie coś takiego, wiedzieć, że tak będzie, lecz mimo to uśmiech znikł z moich warg, jakby ktoś mnie zdzielił w twarz.
– Tak.
Cisza.
– Co, do diabła, się dzieje, Paul?
– Nie wiem.
– Myślę, że powinniśmy się tym zająć.
– Zgadzam się z tobą.
– Chcesz się ze mną spotkać?
– Tak.
– To będzie dziwne.
– Wiem.
– Chcę powiedzieć, że nie chcę, żeby takie było. I nie dlatego zadzwoniłam. Żeby cię zobaczyć. Jednak uważam, że powinniśmy się spotkać i to omówić, nie sądzisz?
– Sądzę.
– Bełkoczę. Zawsze bełkoczę, kiedy się zdenerwuję.
– Pamiętam – powiedziałem. I ponownie natychmiast tego pożałowałem, więc dodałem pospiesznie: – Gdzie się spotkamy?
– Czy wiesz, gdzie jest Reston?
– Wiem.
– Mam jeszcze jedne zajęcia, a potem spotkanie ze studentami do siódmej trzydzieści. Chcesz spotkać się ze mną w moim gabinecie? Znajduje się w gmachu Armstronga. Powiedzmy o ósmej?
– Będę.
♦ ♦ ♦
Kiedy wróciłem do domu, ze zdziwieniem zobaczyłem, że dziennikarze rozbili przed nim obóz. Często się o tym słyszy – o dziennikarzach robiących takie rzeczy – ale to było moje pierwsze doświadczenie tego rodzaju. Miejscowi policjanci byli w pobliżu, najwidoczniej podnieceni tym, że robią coś, co wydaje się choć pozornie ważne. Stali po obu stronach podjazdu, żebym mógł wjechać. Dziennikarze nie próbowali się przez nich przedrzeć. Prawdę mówiąc, ledwie zauważyli, że przybyłem.
Greta zgotowała mi powitanie godne bohatera. Całusy, uściski i gratulacje. Kocham Gretę. Są ludzie, o których wiesz, że są szczerozłoci i zawsze możesz na nich liczyć. Nie ma ich wielu. Jednak trochę ich jest. Wiem, że w razie potrzeby Greta zasłoniłaby mnie własnym ciałem. Budziła we mnie opiekuńcze uczucia.
Pod tym względem przypominała mi siostrę.
– Gdzie jest Cara? – Zapytałem.
– Bob zabrał Carę i Madison na obiad do Baumgarta. Estelle była w kuchni. Wkładała pranie do pralki.
– Wieczorem muszę wyjść – powiedziałem.
– Żaden problem.
– Cara może dziś spać u nas – zaproponowała Greta.
– Dziękuję, ale chyba wolałbym, żeby dziś spała w domu.
Poszła za mną do bawialni. Frontowe drzwi otworzyły się i wszedł Bob z dziewczynkami. Znów wyobraziłem sobie, jak moja córka pada mi w ramiona z okrzykiem: „Tatusiu! Wróciłeś!". Tak się nie stało. Jednak uśmiechnęła się i podeszła do mnie. Porwałem ją w objęcia i mocno pocałowałem. Nadal się uśmiechała, chociaż wytarła policzek. Cóż. Jakoś to zniosę.
Читать дальше