– Wyjaśnienie jest proste i jasne – odpowiedział Benno. – Ascanio Condivi, uczeń i zaufany Michelangela, chciał uchronić przed oczami obcych liczne dokumenty i listy swego mistrza, a ponieważ był zaprzyjaźniony z ówczesnym opatem Oratorium, uznał to miejsce za najpewniejsze dla ich przechowania.
Opat zamilkł i pogrążył się w zamyśleniu.
– Przypominam sobie niejasno – powiedział po dłuższej chwili – że już przed laty jakiś ksiądz pytał mnie o buste z dokumentami Michelangela.
Benno odsunął od siebie talerz i spojrzał na opata. Zaczął nagle sprawiać wrażenie bardzo podnieconego. Zasypał swego gospodarza pytaniami, czy przypomina sobie, kim był tamten ksiądz i skąd przybył.
– To było bardzo dawno temu – powtórzył opat Odilo – jeszcze za czasów przedostatniego, nie, ostatniego papieża. Musisz zrozumieć, bracie w Chrystusie, że nie przywiązywałem wtedy do tej sprawy żadnego znaczenia. Ale o ile sobie dobrze przypominam, ów ksiądz powiedział, że to buste potrzebne jest w Watykanie. Więcej nic nie pamiętam.
Podczas gdy dwóch zakonników zbierało talerze, opat Odilo zapytał Benna z wahaniem, czy teraz, kiedy nie znalazł tego, co szukał, wróci do domu, ale brat Benno poprosił go, aby jeszcze przez kilka dni mógł korzystać z gościnności Oratorium.
Opat zgodził się, ale brat Benno czuł, że jego obecność nie była mu na rękę i że najchętniej pozbyłby się go już dzisiaj aniżeli dopiero za kilka dni.
26. Nazajutrz po Laetare i następnego ranka
Kardynał Jellinek po raz kolejny czytał list, jaki przed chwilą otrzymał: „Eminenza. Zamieszanie związane z odkryciem sykstyńskim skłania mnie do oświadczenia, iż być może będę mógł udzielić wskazówki, która Księdzu pomoże. Proszę do mnie zadzwonić. Antonio Adelmann, presidente”.
Czegóż chciał od niego ten bankier? W jaki sposób mógł dopomóc w rozwiązaniu problemu? Ale w tej sytuacji kardynał musiał się chwytać każdej nadziei. Miał wrażenie, iż drepcze w miejscu. Czasami wydawało mu się, że stoi przed ścianą mgły, blisko celu, którego nie może zobaczyć. Jego myśli ciągle kręciły się wkoło; czuł, że jest na tropie rozwiązania, ale nie posuwał się ani o krok do przodu. Księga, którą znalazł, była niewątpliwie fascynująca, ale co to wszystko miało wspólnego z Michelangelo?
Jellinek polecił sekretarzowi, aby sprowadził samochód, mówiąc, że chce pojechać na Wzgórza Albańskie. Być może będzie to czas stracony, pomyślał, ale nadzieja karmi się cierpliwością. Sekretarz wrócił po chwili, radząc, aby kardynał nie opuszczał Oficjum głównym wyjściem, przed którym zgromadziła się cała banda dziennikarzy. Kardynał kazał więc, aby niebieski fiat podjechał pod tylną bramę, ale na próżno, jak się za chwilę okazało. Kiedy wyszedł na ulicę, został natychmiast otoczony przez tuzin reporterów, przekrzykujących się głośno i podtykających mu pod nos mikrofony.
– Dlaczego Watykan nie ogłosił żadnego komentarza na temat odkrycia?
– Czy można fotografować inskrypcję?
– Czy jest ona jakimś tajnym szyfrem?
– Co skłoniło Michelangela do takiego kroku?
– Czy Michelangelo był wrogiem Kościoła?
– Co się stanie z freskami?
– Czy prace konserwatorskie będą kontynuowane?
Kardynał usiłował przebić się przez tłum, powtarzając bez przerwy, iż nie ma nic do powiedzenia, nie ogłosi żadnego komentarza i że kompetentnym do odpowiedzi na wszelkie pytania jest Biuro Prasowe Watykanu. Sekretarzowi z trudem udało się zamknąć drzwi samochodu za Jellinkiem. Kardynał jadąc słyszał jeszcze za sobą okrzyki dziennikarzy: – I tak dowiemy się wszystkiego. Nie utrzyma ksiądz niczego w tajemnicy, Eminenza. Nawet specialissimo modo.
Umówił się z bankierem po południu, w Nemi. Ta malownicza miejscowość leży wysoko ponad brzegami jeziora o tej samej nazwie na Wzgórzach Albańskich. Lokal, jaki wybrali na spotkanie, nazywał się „Specchio di Diana”. W zacisznej salce na pierwszym piętrze, gdzie w oszklonej szafce przechowywano księgę pamiętkową – uwiecznił się w niej nawet Johann Wolfgang Goethe – spotkali się po raz pierwszy w życiu kardynał i bankier. Do tej pory znali się jedynie ze słyszenia.
Antonio Adelmann, prezes Banca Unione z Rzymu, był mężczyzną w wieku ponad sześćdziesięciu lat, przedwcześnie posiwiałym, o delikatnych rysach i czujnym, inteligentnym spojrzeniu.
– Zapewne Wasza Eminencja zdziwił się – zaczął od razu bankier – że poprosiłem o to spotkanie, ale od chwili, kiedy dowiedziałem się o problemie, jakim się Eminencja zajmuje, ciągle myślę, czy moje informacje nie mogłyby być przynajmniej jednym z kamyków pasujących do mozaiki będącej rozwiązaniem tej zagadki.
Kelner w długim białym fartuchu przyniósł im w wysokich karafkach wino pochodzące z okolic Nemi.
– Znajdzie pan we mnie uważnego słuchacza – odparł Jellinek – mimo, a może właśnie dlatego, że zastanawiam się, akurat jakiego rodzaju informacji może mi pan udzielić. Słucham pana!
– O ile ksiądz jeszcze tego nie wie – zaczął nieporadnie bankier – jestem Żydem, historia zaś, którą chcę opowiadzieć, dotyczy tylko i wyłącznie tego faktu.
– A co to ma wspólnego z Michelangelo, signore?
– Ach, to długa i zagmatwana historia. Muszę zacząć od początku.
Obaj mężczyźni trącili się kieliszkami.
– Jak Wasza Eminencja wie, po upadku Mussoliniego i podpisaniu zawieszenia broni z aliantami, we wrześniu roku 1943 Niemcy zajęli Rzym. Jednocześnie Amerykanie wylądowali na południu kraju koło Salerno. W Rzymie zapanował strach, nie wiadomo było bowiem, co się dalej wydarzy; przede wszystkim bało się osiem tysięcy Żydów mieszkających w mieście. Byłem wtedy młodym chłopcem i uczyłem się zawodu w banku mojego ojca. Moi rodzice obawiali się, że rzymskich Żydów może spotkać taki sam los jak Żydów praskich i dlatego mój ojciec powiedział, że jeżeli uda się nam przetrzymać pierwsze trzy dni, to będziemy mieli szansę. Wieczorem 10 września, nigdy nie zapomnę tego dnia, wyśliznęliśmy się, mój ojciec, matka i ja, z naszego mieszkania do garażu jednego z aryjskich przyjaciół ojca i ukryliśmy w starym samochodzie dostawczym. Nocą nadsłuchiwaliśmy odgłosów każdego kroku, każdego szmeru, ciągle w strachu, że zostaniemy odkryci. Po trzech dniach odważyłem się wyjść po raz pierwszy z naszej kryjówki; zmusił mnie do tego głód. Dowiedziałem się, że za cenę jednej tony złota naziści pozostawią Żydów w spokoju.
– Słyszałem o tym – powiedział Jellinek. – Podobno udało im się zebrać jedynie połowę i próbowali resztę pożyczyć od papieża.
– Zebranie tej ilości złota wcale nie było takie łatwe, większość bogatych Żydów bowiem zdążyła już uciec. Jeden z naszych współwyznawców zwrócił się do zaprzyjaźnionego opata Oratorium na Awentynie i poprosił o pomoc w pożyczeniu w Watykanie brakującego złota. Papież zgodził się oddać potrzebną ilość złota do naszej dyspozycji jako depozyt. 28 września podjechaliśmy kilkunastoma prywatnymi samochodami pod centralę gestapo na Via Tasso i oddaliśmy złoto. Po spełnieniu tego żądania rzymscy Żydzi poczuli się bezpieczni. Była to jednak złudna nadzieja. Niemcy zaczęli przeprowadzać rewizje, rabowali z naszych synagog dzieła sztuki, a przy tym wpadła im w ręce jedyna kartoteka adresowa żydowskiej gminy w Rzymie. W niewiele dni potem, około drugiej w nocy, usłyszałem głośne pukanie do drzwi naszego mieszkania. Nasz sąsiad zawołał, że Niemcy przyjechali pod dom samochodem ciężarowym. Ponownie uciekliśmy do garażu, który już raz posłużył nam za kryjówkę. Wytrzymaliśmy w nim dwa dni, trzeciego mój ojciec wyszedł z kryjówki, chciał bowiem zabrać z mieszkania kilka ważnych rzeczy. Nie wrócił już nigdy. Potem dowiedziałem się, że następnego dnia, z dworca kolejowego Tiburtina, odjechał w stronę Rzeszy pociąg z tysiącem Żydów.
Читать дальше