Kiedy powiedział o tym odnalezionym majątku, wszystko mi w środku zdrętwiało, ale tego chyba nie zauważył. Inne okoliczności jakoś zabiły sprawę, chyba pomogła mi bezwiednie pani Krysia… Nie czepiał się kwestii nazwiska, zresztą słusznie, jako dziecko nie miałam nic do gadania i nie ja wprowadziłam zamieszanie… Przyznałam się do zabrania dokumentów, tak, w chwili wyprowadzania się wzięłam wszystkie, bo to było jedyne, co należało do mnie i dokonałam przecież sprostowania, może dziwnie, ale jednak… Nie przyznałam się, że dorobiłam klucz bez jej wiedzy, nikt nie wiedział, że mam ten klucz, ukrywałam to i ukryłam teraz przed nim. Nie wiem, jakim cudem temat w ogóle nie wyszedł, nie pytał o to, widocznie do głowy mu nie przyszło… Nie powiedziałam o tej ostatniej podsłuchanej rozmowie, chociaż może powinnam, żeby im oszczędzić niepotrzebnych wątpliwości. Gdybym wcześniej wiedziała, że tyle zostało… Nonsens, i co by mi z tego przyszło? Nie dałaby nic, musiałabym chyba ukraść, bzdura, jakim sposobem…? I ten pomysł, koszmarny zupełnie, że ona tu ze mną zamieszka! Tu, u pani Jarzębskiej, byłaby chyba do tego zdolna, żeby mi się znienacka zwalić na głowę i dobrze wiedziała, że nie potrafię zareagować. Jak ją usunąć, przez policję…?
No; i Bartek. Nawet nie zdążyłam mu nic powiedzieć…
Chodził do wyższej klasy, maturę robił rok przede mną, rok stracił przez te rodzicielskie podróże, okazał się dwa lata starszy ode mnie. Kochałam się śmiertelnie w tym idiotycznym Piotrusiu, wydawał mi się taki piękny, włoski chłopiec, kędziorki granatowe, oczy jak czarne jeziora, twarz z obrazka, kocie ruchy, idiotka, równie dobrze można się było zakochać w gepardzie z ogrodu zoologicznego. Ukrywałam to z całej siły, a jednak się zorientował i zrobił ze mnie głupie dno. Co to za szczęście, że jednak się z nim nie przespałam, chociaż zasługa żadna, ciotce powinnam być wdzięczna, nie dała mi luzu. Nawet w tej ostatniej klasie. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że Bartek mnie zauważył, dostrzegłam go dopiero owego dnia, kiedy wyłam z głową na ławce w pustej klasie, rany kota, dziewczyno, powiedział, taka jak ty i płacze? O nic nie pytam, ale popatrz w lustro, masz ty w ogóle jakie lustro w domu? Miałam, oczywiście, cholerne warkoczyki przesłaniały mi widok, nie podobałam się sobie, trójkątna twarz i koszmarne, workowate rzęchy na grzbiecie, sprawiedliwie musiałam przyznać, że się nie dziwię Piotrusiowi. Bartek był piegowaty i dobry. Zwyczajnie dobry, jak człowiek. Rozśmieszył mnie w końcu i byłam mu wdzięczna za to ustawienie do pionu, ale nic poza tym, a on się nie czepiał.
Spotkałam go znowu w dwa lata później i sytuacja była odwrotna. To ja się czułam szczęśliwa, silna odzyskaną wolnością, nawet ładna i atrakcyjna, warkoczyki diabli wzięli, miałam już jakieś miejsce na świecie, a on narwał się na wielkie nadzieje. Siedział na ławce na przystanku autobusowym, cześć, powiedziałam i usiadłam obok. Chciałam mu podziękować za tamto podtrzymanie na duchu, pochwalić się, że wyszłam z impasu i nie zdążyłam. Bartek spojrzał, dobrze, że jesteś, powiedział, zupełnie jakbyśmy byli umówieni, nie wiedziałem, gdzie cię szukać, a chciałem, żebyś wiedziała. Kochałem się w tobie do obłędu dwa lata i wcale mi nie przeszło, teraz to wszystko jedno, ale dobrze, że ci to jeszcze mogę powiedzieć. I pamiętaj, że jesteś dziewczyną z przyszłością, a mnie możesz rzewnie wspominać Jezus Mario, zdenerwował mnie, jakieś to było takie coś, że za nic w świecie nie chciałam tego stracić, co jest grane, spytałam, niby dlaczego mam cię wspominać, siedzisz tu obok i zapraszam cię na cokolwiek, mam mieszkanie, napijemy się herbaty, wina, proszę bardzo, zapraszam cię na domowy obiad garmażeryjny, kupiłam pierogi z kapustą i podobno z pieczarkami, czasy są wstrząsające i możliwe, że jedna pieczarka w saganie pierogów się plącze. Może być sama kapusta, odparł na to, już przyjmuję zaproszenie, niby dlaczego człowiek nie ma przyjemnie spędzić ostatnich chwil życia…
Może i był to zestaw trochę dziwny, ale po tej niewoli u ciotki jadałam tak fanaberyjnie, jak się tylko dało. Te pierogi z kapustą, czerwone wino, do tego trochę faszerowanej kaczki i jajka na twardo z musztardą i ćwikłą. Bartek prezentował wisielczy humor. Nic nie ukrywał, proszę bardzo, mógł mi powiedzieć. Studia, trzeci rok, elektronika, jak każdy normalny człowiek poszedł na prace zlecone, oblatany już był w zawodzie, facet dał mu robotę, dwieście milionów zysku, perspektywy jak zorza polarna, Bartek robił własnym wkładem, za pożyczone, i właśnie wyszło szydło z worka. Hochsztapler i aferzysta, wiszący u ludzi na dwa miliardy, dał nogę i do widzenia. A Bartek musi zwracać, wszystko na słowo honoru, na zaufaniu oparte, żeby skonał tysiąc razy, osiemdziesięciu milionów nie urodzi. Honorowe wyjście ma jedno, nieboszczyk od zobowiązań jest zwolniony.
Miałam zaoszczędzonych sześć i dumna byłam z tego szaleńczo. Bartek, żeby już dobić sam siebie, wyjawił mi plany i zamiary. Miał pomysły, miał szansę ogromne, potrafiłam to ocenić, bo przy tych reklamach dużo się nauczyłam, ale co z tego, ludziom zaręczył, na bydlę niepoważne wychodzi i nie widzi wyjścia. Ścisnęło mnie w środku, te sześć milionów zaproponowałam mu od razu, a potem jakoś tak wyszło, że może jednak warto jeszcze trochę pożyć. Szarpaliśmy się obydwoje i dopiero w parę miesięcy później uświadomiłam sobie, ile on dla mnie znaczy.
Powiedziałam mu wszystko o pradziadku. Dokładnie znałam tylko te dwa adresy, Konstancin i Rybienko, pani Krysia mi je podała. Ale podobno coś jeszcze było, jakaś posiadłość w okolicy Szydłowca, diabli wiedzą gdzie, jakieś domy na Grochowie, Bartek z początku nie wierzył, a potem się zainteresował. Moje czy jego, z tym problemu nie było, gdyby istniało cokolwiek, gdyby udało się to odzyskać, kochana, powiedział, ja za kretyna robiłem tylko ten jeden raz, teraz jestem mądrzejszy, nóż mam na gardle, ale wierzyciele z rozumu nie są obrani, wolą poczekać i dostać swoje, niż oglądać moje padło. Kazał mi się wyłączyć i zaczął sprawdzać…
Czekałam na niego, gdzieś mi przepadł, od czterech dni ani słowa, a pieniądze już były, załatwiłam… Uprzedzał, że zniknie, bałam się iść do niego, mogli mnie śledzić, bo właściwie dlaczego nie, a teraz jeszcze to wszystko, gdyby mi chociaż, na litość boską, oddali klucze i pozwolili się zająć mieszkaniem…
I, o Boże wielki, wiedziałam przecież od tamtej chwili, że ten Rajczyk ją zabije…
Henio grzecznie poprosił, żebym przyszła do komendy i odwaliła oficjalne zeznania, Tyran czepia się już mniej, ale woli nie tracić mnie z oczu. Z tym od awantury byliśmy umówieni na wieczór, w ciągu dnia, proszę bardzo, mogłam wizytować rozmaite instytucje.
W drzwiach do jego pokoju minęłam się z wychodzącą dziewczyną. Spojrzałam na nią, ona na mnie, rozpoznałyśmy się obie. Szarpnęły mną dość gwałtownie okropne przeczucia, ale weszłam do środka spokojnie.
– Czy to była ta siostrzenica? – spytałam z zachłannym zainteresowaniem, na co mogłam sobie pozwolić. – Ta, która właśnie stąd wyszła?
– Tak – odparł Henio, zanim Tyran zdążył otworzyć usta. – No co, nie mówiłem…?
Jakim sposobem wzrok zwierzchnika nie położył go trupem na miejscu, pojąć nie byłam w stanie. Salwa z katiuszy byłaby chyba łagodniejsza.
– Zna ją pani? – spytał głosem prosto spod bieguna.
– Niech pan myśli logicznie – zaproponowałam zgryźliwie, bo wybuchło we mnie zdenerwowanie i jeszcze nie wiedziałam, co zełgać. – Gdybym ją znała, nie zadawałabym głupich pytań. Domyśliłam się. Rzeczywiście, prześliczna dziewczyna. Cieszę się z całej siły, że Janusz nie musi jej przesłuchiwać. Najmocniej przepraszam, chciałam powiedzieć major Borowicki.
Читать дальше