Joanna Chmielewska - Zbieg Okoliczności
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Chmielewska - Zbieg Okoliczności» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Иронический детектив, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zbieg Okoliczności
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zbieg Okoliczności: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zbieg Okoliczności»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zbieg Okoliczności — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zbieg Okoliczności», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ruszyłam przez siebie, z przezorności nie wracając na szosę i chyba była to jeden z najgorszych pomysłów, jakie mi się przytrafiły w życiu. W golfie leżał plan Warszawy, w polonezie go nie miałam. Zaplątałam się w Nowe Bródno, w którymś momencie stwierdziłam, że wyjeżdżam z miasta, zamiast do niego wracać, na domiar złego kończyła mi się benzyna, czerwony blask ze wskaźnika bez mała mnie oślepiał. Znalazłam jedną pompę, zamkniętą. Nie mogłam się zdecydować, co robić, błąkać się dalej czy zatrzymać i czekać zmiłowania pańskiego. Co przeżyłam, to moje. Dławić mnie przestało dopiero, kiedy natknęłam się na wolną taksówkę i kierowca pokazał drogę do czynnej stacji benzynowej.
W stacji benzynowej znajdował się telefon. Zadzwoniłam do teściowej. Nie było jej w domu. Na litość boską…!
Około wpół do trzeciej znalazłam się znów w Konstancinie. Cisza tam panowała i spokój, żywego ducha nie było. Nie zdziwiło mnie to, mało miałam nadziei, że ona tam siedzi na pustej drodze i czeka na mnie przeszło trzy godziny. Sensu ta podróż nie miała za grosz, skoro jednak przyjechałam…
Odczekałam chwilę, wysiadłam, porządnie zamknęłam wszystkie drzwi i przez ogrodzenie z tyłu przelazłam do posiadłości moich znajomych. Garaż miał okienko, poświęciłam przez nie. Golfa w środku nie było.
Teraz mi wreszcie przyszło do głowy, że popełniam idiotyzm za idiotyzmem. Należało od razu wrócić do domu i czekać na telefon, gdybym nie wymyśliła niepotrzebnie pościgu bandziora i pojechała prosto Żołnierską, siedziałabym spokojnie w mieszkaniu ciotki już ze dwie godziny, wykąpana i najedzona. I może wiedziałabym, co się tu stało…
Przelazłam przez ogrodzenie na zewnątrz i odjechałam.
Nadzieję na szybki powrót mojej synowej straciłam już po jednej minucie. Odczekałam jeszcze parę, po czym szarpnęła mną nagle obawa, że policja zechce zaopiekować się jej golfem i stracę możliwości komunikacyjne. Gwałtownie ruszyłam ścieżką z powrotem, po czym zatrzymałam się, bo przypomniałam sobie łańcuch pod pedałami. Albo sprowadzą dźwig, albo się długo pomęczą, bo nawet nożyce do cięcia stali tak od razu nie dadzą mu rady. Mam zatem trochę czasu, nie muszę tam pędzić na oślep, niczym spłoszony bawół, mogę najpierw spokojnie sprawdzić, co się tam w ogóle dzieje…
Zza chmur wylazł kawałek księżyca i poprawił oświetlenie terenu. Spłynęło na mnie następne cenne przypomnienie. Idiotką jestem tylko połowicznie, ta druga część wykazuje niekiedy duże zalety, tak fizyczne, jak umysłowe, moja orientacja w przestrzeni stanowi czarno-białą kratkę, jak szachownica. Dojechać tu nie umiałam, za to doskonale pamiętam drogę, przebytą za babą na rowerze, też było już prawie ciemno i warunki są sprzyjające…
Za babą jechaliśmy trzy minuty, ta sama trasa zajęła mi teraz minut jedenaście. Specjalnie spoglądałam na zegarek. Okrążając sąsiadujące parcele, słyszałam odjazd jakichś samochodów, gliny najwidoczniej nie traciły czasu. Zatrzymałam się w czarnym cieniu krzewów na skraju posiadłości i popatrzyłam.
Ktoś tam jeszcze się plątał i coś robił, zbierali chyba te rozniesione bitwą kraty okienne, bo trochę brzęczało i szczękało. Zamykali garaż. Reflektor jeszcze świecił, gapiłam się przez plątaninę gałęzi i nagle uświadomiłam sobie, że coś mi przeszkadza w oglądaniu widoków. Ominęłam to wzrokiem raz i drugi, po czym skupiłam się i przyjrzałam dokładniej. Pień…? Jaki tam pień, brzozy mają pnie równe i gładkie, w takie dziwne buły nie rosną…
Za pniem brzozy stał człowiek.
Zrozumiałam od razu. Jeden bandzior ocalał, zuchwały i zdeterminowany podgląda teraz policję tak samo jak ja, tyle że wewnątrz posiadłości. Może po prostu nie zdążył uciec. Przeczekuje i sprawdza, czy kogoś nie zostawią, kto wie, czy nie czai się na golfa, niewątpliwie chce się stąd zmyć, jak już wszystko ucichnie. A otóż chała…
Sposób wybrnięcia z okropnej sytuacji eksplodował we mnie w ułamku sekundy. Płotka czy rekin za tą brzozą się czai, nie ucieknie. Osobiście dostarczę go do komendy, odcinając się ostatecznie od głupkowatych podejrzeń!
Plan skrystalizował mi się sam z najdrobniejszymi szczegółami. W kamiennym bezruchu odczekałam następny kwadrans. Gliny zgasiły jupiter. Wyszli za bramę, zamknęli ją porządnie, odjechali. Facet nadal tkwił za pniem, zapewne miał charakter podejrzliwy i przezorny. Zgodnie z planem musiałam być pierwsza.
Nie kryjąc się wcale, podeszłam do bramy, otworzyłam ją i zamknęłam za sobą. Otwarta, mogłaby go skusić. Otworzyłam garaż, zamek działał, widocznie posługiwali się wytrychem, a nie łomem. Pamiętałam, co znajduje się w środku.
Golf stał sobie spokojnie, nietknięty, co od razu dodało mi ducha. W pierwszej kolejności uwolniłam pedały od łańcucha, na razie miałam na to czas, później mogłoby mi go zabraknąć. Garaż był duży, golf stał na środku, pod ścianą zaś doskonale mieściło się kilka kobyłek murarskich razem z deskami na pomosty. Ustawiłam przy wrotach dwie, położyłam na nich grubą deskę, nie zamierzałam tynkować ściany, więc ta jedna powinna mi wystarczyć. Rozejrzałam się za narzędziem, zabijać bandziora nie należało w żadnym wypadku, ale uszkodzić – owszem. Zdecydowałam się na drugą deskę, dostatecznie szeroką, żeby trudno było się przed nią uchylić. Wlazłam na rusztowanie z orężem w dłoniach.
O samochodzie bandzior musiał wiedzieć. Jeżeli chciał uciekać, pojazd był kuszący. Musiał także uznać, że zjedna babą łatwo sobie da radę…
Zgadłam. Odczekałam wprawdzie na tych kobyłkach co najmniej dwa lata, ale w końcu usłyszałam coś jakby cichy szmer za uchylonymi wrotami. Dalszy ciąg zaskoczył mnie nieco.
Nagle zabłysło światło, do wnętrza wsunął się nie cały człowiek, a tylko ręka z pistoletem.
– Ręce…! – krzyknął groźny głos.
Więcej powiedzieć nie zdołał. Ręce, proszę bardzo, może być. Z całej siły rąbnęłam deską w tę rękę z pistoletem.
Jakim cudem zdążyłam pierwsza do czarnego żelastwa, które szurnęło po betonowej posadzce, Bóg raczy wiedzieć. Może rąbnięty doznał szoku, zdaje się, że trochę przeszkodziła mu także ta grubsza deska, która zleciała z kobyłek, w każdym razie cel osiągnęłam. Z bronią palną umiałam się obchodzić od wielu lat…
Relacja wywiadowcy, jaką kapitan Frelkowicz usłyszał o pierwszej dwadzieścia w nocy, brzmiała następująco:
– Melduję, że to było z zaskoczenia – powiedział mężnie starszy sierżant głosem w połowie wściekłym, a w połowie znękanym. – Klucze miała… Znaczy, stoję i widzę, że ktoś idzie, nawet krótko czekałem. Bramę otwiera i zamyka, do garażu się pcha, grzebie w zamku, w ciemnościach wyglądało, że baba. Do środka wlazła i nic. Garaż otwarty został, światła nie pali, diabli wiedzą, co tam robi. Pomyślałem, że podejrzana wsiądzie i pryśnie, no więc podkradłem się, zaświeciłem znienacka, ręce do góry chciałem powiedzieć, coś mnie walnęło tak, że mi się ciemno w oczach zrobiło. Żeby facet, może bym się spodziewał, ale baba…? Na broń się rzuciła jak taka tygrysica, z góry skakała, a mnie, melduję, jeszcze w goleń trzasnęło, potem zobaczyłem, że decha, dwucalówka, ale tej sekundy mi zabrakło. Nie ja te ręce, tylko ty, powiada i rąbnęła mi pod nogi. I jeszcze powiada, żebym sobie nie myślał, że mnie zabije, gówno trzaśnie, a za człowieka pójdzie siedzieć, więc żadne takie. Kolano mi przestrzeli, a strzelać potrafi, proszę bardzo, może mi pokazać. Puszeczkę z wieczkiem, pyta, czy widzę, na półce koło mojej głowy stoi, zimno mi się trochę zrobiło, a ona łup w to wieczko, w sam środek i trzeba nieszczęścia, że za tym, jak raz, szła rura wodociągowa. I ta woda poszła prosto mnie w ucho, Bóg ustrzegł, że zimna, a nie gorąca. Wiedziała, gdzie kran, kazała mi zakręcić i furt kolana się czepiała. Musiałem wsiąść, kluczyki mi rzuciła, więcej miała rozumu niż ja, bo na bliższą odległość nie podeszła, trzymała się z daleka i nic nie mogłem zrobić. Bramę otwierałem i zamykałem, kazała prowadzić. Przytomnie mnie obchodziła z tą moją spluwą w garści, usiadła z tyłu i powiada, że w łeb strzelać nie będzie, na co jej mój łeb, w łopatkę rąbnie, a jak mi jednej będzie mało, to może i w drugą. Spadnę jej z głowy i sama spokojnie poprowadzi. Kazała jechać, pomyślałem, że może się jaka okazja przytrafi, więc pojechałem, w prawo, w lewo, dyrygowała i co się okazało, do Warszawy, do komendy. Słyszałem, jak wartownikowi mówiła, że bandziora złapała i pan kapitan ma być zawiadomiony…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zbieg Okoliczności»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zbieg Okoliczności» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zbieg Okoliczności» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.