– Mam nadzieję, że nie rozmawiałeś z nimi.
– W lesie nie odezwałem się ani słowem.
– To dobrze. – Krępy mężczyzna uśmiechnął się do Daniela, jednakże na obcych przybyszów popatrzył surowym wzrokiem.
Pete, Jupe i Bob przedstawili się po kolei, a Daniel poinformował ich, że mają przed sobą wodza wioski i głównego myśliwego, Amosa Turnera.
– Mój ojciec zaginął. – Bob zrozpaczonym głosem wyjaśnił, co się stało.
– Jak możemy im pomóc, wujku? – spytał Daniel.
Bob z napięciem patrzył na wodza.
– Trudna sprawa. – Starszy człowiek zasępił się. – Za moich czasów nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Muszę się z kimś naradzić.
Odwrócił się i odszedł tak cicho i niespodziewanie, jak się pojawił. Bob poczuł rozczarowanie.
– Na razie nic nie możemy zrobić – zapewnił Boba Daniel. – Jeśli szczęście nam dopisze, wuj przyniesie dobre wieści.
Zmartwiony Bob pokiwał głową.
– Co to znaczy, że poszukiwałeś objawienia? – zapytał Jupe, żeby czymś wypełnić czas i odciągnąć myśli Boba od zaginionego ojca.
Zanim Daniel zdążył odpowiedzieć, Jupe’owi zaburczało w żołądku, bowiem z oddali doleciał go zapach jakiejś smakowitej potrawy.
– Opowiem o tym, ale może najpierw was nakarmię? – zaproponował Daniel.
– Świetny pomysł – odparł natychmiast Jupe.
– Co z twoją kukurydzą? – zażartował Pete. Jego żołądek również głośno domagał się strawy.
– Chcesz ją uprażyć? – Jupiter roześmiał się. – Nie zamierzam tak długo czekać.
– Zaraz wracam – zapewnił Daniel i pospieszył na polanę, skąd dochodziło nieprzerwanie rytmiczne walenie w bębny.
– Ten się umie poruszać. – Pete nie mógł ochłonąć z podziwu.
Boba dręczyła tylko jedna myśl.
– Muszą nas stąd jakoś podrzucić do strażnicy.
– Podrzucą – powiedział pewnym tonem Jupe, choć wcale nie był o tym do końca przekonany. Rozejrzał się dookoła, rozważając, co też może oznaczać to bicie w bębny.
Daniel rzeczywiście wrócił bardzo szybko.
– Chodźcie ze mną. Jedzenie jest już na stołach. Najpierw będą tańce, potem uczta, a na końcu obrzędy, jesteście naszymi specjalnymi gośćmi, więc wy zabierzecie się do ucztowania już teraz.
– Czy to znaczy, że ty musisz poczekać? – upewnił się stropiony Bob. – To nie w porządku.
– My też poczekamy – upierał się Pete.
Jupe przełknął ślinę.
– Z radością. – Postarał się, by jego słowa zabrzmiały szczerze.
Daniel roześmiał się.
– Nie wygłupiajcie się. Jedzenie jest gotowe, a wy umieracie z głodu. To dla nas zaszczyt, że zjecie pierwsi.
Niepewnie popatrzyli jeden na drugiego.
– Nie możemy obrażać gospodarzy – stwierdził Jupe.
– Jasne – zgodził się z nim Pete.
– Dziękujemy, Danielu. – Bob miał nadzieję, że gdziekolwiek jest jego ojciec, ktoś również go nakarmił.
Chłopcy ruszyli za Danielem przez wioskę. Starsi i młodsi mieszkańcy przyglądali im się ze zdziwieniem. Na centralny plac, na którym zebrały się już kobiety i dzieci, powoli nadciągali mężczyźni. Mieli nagie klatki piersiowe, naszyjniki z piór i kolorowych kamieni, a na głowach pióropusze. Kobiety ubrane były w suknie z paciorków. Ich szyje również ozdabiały naszyjniki. Niektórzy mężczyźni tańczyli w rytm uderzeń bębna i potrząsali czymś, co wyglądało jak dwa związane kijki.
– Rozgrzewają się – wyjaśnił Daniel. – Podejdźcie tutaj, weźcie talerze i nałóżcie sobie jedzenie. Możecie jeść i przyglądać się, a ja postaram się wam objaśnić, o co chodzi.
Kobiety zdjęły wiklinowe pokrywy z ogromnych półmisków z potrawami. Trzej przyjaciele nałożyli sobie porcje parującego mięsiwa, ziemniaków, grochu, wzięli też po dużym kawałku chleba. Widok prawdziwego jedzenia tak uradował Jupe’a, że nie żałował sobie podwójnych porcji. “Do diabła z dietą!” – pomyślał.
– Czy to dziczyzna? – spytał Daniela Pete, wskazując na jeden z półmisków.
– Tak, tu masz królika, a tam wiewiórkę. Dalej leżą ryby. Złowiliśmy je w Truoc, co w naszym języku oznacza rzekę.
Chłopcy usiedli na ławkach pod olbrzymimi sekwojami. Jako stoły służyły szerokie skrzynie, oblepione etykietami, na których ujrzeli napisy: Części do silników. Kompania przewozowa Nancarrowa.
W pobliżu stała wsparta na belkach stara półciężarówka marki Chevrolet. Części jej silnika leżały porozkładane na innej skrzyni z etykietką kompanii przewozowej. Po drugiej stronie wioski płynęła czysta i głęboka Truoc, bardziej przypominająca duży potok niż rzekę.
– Czy jest to ta sama rzeka, która wypływa z doliny leżącej na północ stąd? – spytał Bob.
– Znasz tę dolinę? – Daniel nagle stał się podejrzliwy.
– O tyle, o ile – odparł ostrożnie Bob. Ugryzł kawałek dziczyzny. – Widziałem ją z daleka.
– Nikomu nie wolno tam wchodzić – powiedział Daniel. – To święte miejsce. Nazywamy je Doliną Przodków. Stanowi część naszego rezerwatu. Tam chowamy zmarłych. Czasami odprawiamy również obrzędy.
– Nie wchodziłem do doliny – zapewnił Bob. – Twoje plemię musi od bardzo dawna żyć w tych stronach.
– Skąd wiesz?
– Przekonały mnie o tym stopnie i skalne uchwyty. Gdyby nie to, że omal nie porwała mnie lawina, w ogóle bym ich nie zauważył. Chyba wykuto je bardzo dawno temu.
– Są tam od początku, kiedy Stwórca powołał do życia nasze plemię – wyjaśnił Daniel. – On także stworzył lawiny, żeby trzymać z daleka tych, co nie mają wiedzy. Zrobił również wierzby, z których witek pleciemy kosze, by ponieść w nich naszych zmarłych do doliny. Wszystko jest dziełem Stwórcy. – Chłopiec uśmiechnął się. – Wiem, że szukałeś swojego ojca. Przodkowie przyjęliby to ze zrozumieniem.
– Ale nie wykazaliby zrozumienia dla turystów.
– Nigdy – przyznał Daniel.
Jupiter zdążył zjeść połowę swojej porcji i od razu poczuł się lepiej.
– Pewnie dzieje się coś niezwykle ważnego, skoro nie wolno wam opuszczać wioski.
– Zachorowaliśmy – wyjaśnił Daniel. – Mamy zaczerwienione oczy, niektórzy kaszlą, kłuje nas w piersiach. Są też tacy, których piecze w żołądkach, jakby jakieś diabły w nich harcowały. Starszyzna uradziła, by odprawić śpiewane obrzędy, które pozwolą pozbyć się tej okropnej choroby. Do jutra do południa nikomu nie wolno opuścić wioski.
– Czy nie powinniście raczej wezwać prawdziwego lekarza? – spytał Pete.
Jupe dał mu kopniaka pod stołem.
– Każdy ma inne metody – odparł Daniel. – Wy macie swoich doktorów, my swoich. Naszym jest szaman, śpiewający doktor. Odkąd pamiętam, troszczy się o nasze zdrowie. Jest bardzo mądry. Czasami wysyła nas do kliniki w Bakersfieid, ale na ogół tego nie robi. Dotąd zawsze byliśmy zdrowi, a jeśli coś nam dolegało, szybko wracaliśmy do zdrowia. Od kilku miesięcy wszystko się zmieniło.
– Czy wasz zakaz opuszczania do jutra wioski dotyczy również i nas – dopytywał się Bob. – Może jednak ktoś mógłby nas stąd zabrać? Sprawa jest pilna.
– Tego właśnie wujek dowiaduje się od szamana.
Nagle bębny zadudniły głośniej. Zagrzechotały pałeczki. Rozległ się przeraźliwy, nieludzki jęk. Trzej Detektywi i towarzyszący im Daniel zafascynowani obserwowali, co dzieje się na placu.
Tancerze poruszali się w ogromnym kole, uderzając o ziemię stopami obutymi w mokasyny.
– Zauważcie, że podskakują i opadają nierównocześnie – powiedział Daniel. – Robią tak dlatego, że świat przypomina wielką łódź. Gdyby wszyscy oparli się o jedną burtę w tym samym czasie, łódź zakołysałaby się i przewróciła.
Читать дальше