– Nie możesz przestać wyprawiać tego ze swoimi rękami? – mówił bandyta, mając szeroko otwarte oczy. – Dostaję gęsiej skórki. Zaraz zwariuję!
Errki zaczął się kołysać. Nie mógł stać się niewidzialny w samochodzie, gdy na fotelu obok szalała burza. Próbował odwrócić się od bandyty. Wyglądał przez okno. Od werbli bolały go uszy. Zamachał dłonią, żeby je uciszyć.
– Pewnie nie interesujesz się pieniędzmi – powiedział bandyta, teraz trochę spokojniejszy. – Może nie wiesz, do czego są potrzebne?
Errki słuchał. Mężczyzna zniżył głos. Nagle stał się nadzwyczaj czujny: pytanie zostało zadane z niekłamaną ciekawością. Interesuję się pieniędzmi? No cóż, tak, do pewnego stopnia. Ale miał już kilka koron w kieszeni, odpowiedź brzmiała więc i tak, i nie. Czy tak powinien odpowiedzieć?
– Wyglądasz, jakbyś uciekł z jakiegoś zakładu. To niebezpieczne. Wielu ludzi próbuje uciekać, ale wracają, z podkulonym ogonem, szurając nogami. Ciekawe, jak jest z tobą? Jesteś jednym z nich?
Jesteś jednym z nich? Rozbrajające. Pytanie ledwie maskowało dojmujące pragnienie dowiedzenia się, kim jest Errki. A on znów zamknął oczy. Miasto powoli znikało za ich plecami. Złe zamiary czy absolutnie żadne? Zorientował się, że nie może go skojarzyć z niczym. „Groszek, wołowina i wieprzowina – pomyślał – krew, pot i łzy". Zaniepokoił się.
Droga zaczęła piąć się pod górę. Przed nimi, wysoko na wzgórzu po lewej stronie, znajdował się punkt widokowy. Errki już wiedział, gdzie jest. Jechali jedną z dróg, którymi wędrował od lat. Wjechali do tunelu i samochód pogrążył się w głębokich ciemnościach. Kierowcę natychmiast ogarnęła nerwowość, jakby bał się ataku. Kiedy zorientował się, jak jest ciemno, zerwał okulary przeciwsłoneczne i chwycił broń. Po chwili znaleźli się po drugiej stronie. Errki zamrugał oczami. Teraz tylko niecały kilometr dzielił ich od punktu poboru opłat. Mężczyzna będzie musiał albo zatrzymać się i zapłacić, albo przełamać barierę, której funkcję pełniła drewniana deska pomalowana w biało-czerwone pasy. Najwyraźniej pomyślał o tym samym. Zaczął hamować.
– Tylko nie próbuj żadnych sztuczek! – warknął.
Nic podobnego nie przyszło Errkiemu na myśl. Starał się tylko pozostać bez ruchu i niewidzialny, ale jego ciało żyło własnym życiem i odmawiało posłuszeństwa.
Kierowca zatrzymał samochód. Podjął decyzję. Skręcił w lewo i podjechał na punkt widokowy. Errki nie był pewien, co mężczyzna zamierza zrobić. Na drodze dojazdowej nie było ruchu. O tak wczesnej porze prawdopodobnie na parkingu też będzie pusto. Bandyta chwycił rewolwer i wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Spod kół samochodu, z wysiłkiem pokonującego lesistą pochyłość, wylatywały z impetem kurz i piasek. Autostrada wiła się teraz daleko w dole, a jadące nią samochody przypominały jaskrawo malowane zabawki. Pokonał jeden ostatni, ciasny zakręt i skierował samochód ku barierce. Z tego miejsca rozciągał się dobry widok na punkt poboru opłat. W tej samej chwili obaj zauważyli dwa samochody policyjne zaparkowane na poboczu po prawej stronie. Dato się słyszeć gwałtowny wdech, a potem syk, gdy bandyta wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Włączył wsteczny i oddalił się od balustrady. Znów się zatrzymał i zaczął walić bronią w kierownicę. Errki słyszał chaos w głowie mężczyzny. Lada chwila eksploduje, pot praktycznie tryskał mu z czoła, a jego serce pracowało ciężko, na granicy wydolności. Lekkie draśnięcie w tętnicę szyjną i krew wytryśnie czerwonym łukiem, aż do autostrady.
– W porządku, kolego. Co proponujesz? – odezwał się bandyta.
Kolega? Co za żałosna próba nawiązania kontaktu. Biedak gonił resztkami sił, co było prawie nie do zniesienia. Errki chciał uciec. Odwrócił się, żeby wyjrzeć przez okno. Zerknął na lasy, na coś, co wyglądało jak ścieżka biegnąca wśród drzew. Szybki i prawie niedostrzegalny ruch nie umknął jednak uwadze bandyty. Spojrzał w tę samą stronę, a jego mózg znów zaczął działać. Włączył bieg, zawrócił i znalazł się po przeciwnej stronie parkingu. Z początku droga była tak szeroka, że wjechał prawie dwadzieścia metrów w głąb, zanim zmieniła się w wydeptaną ścieżkę. Gdy się zatrzymał, samochód, zasłonięty gęstymi liśćmi, stał się niewidoczny z punktu obserwacyjnego. Odwrócił się i porwał torbę z pieniędzmi z tylnego siedzenia.
– Wysiadamy i idziemy.
Errki nie ruszał się. Bandyta otworzył drzwi i okrążył samochód, wymachując bronią.
– Idziesz pierwszy. To dobra, sucha ścieżka. Możemy tu poczekać, aż się ściemni. Blokada drogi nie będzie trwała wiecznie, mają za mało ludzi. Idziemy! Wysiadaj! Pospiesz się!
Nie ruszaj się, nie mów nic. W oddali słyszał, że Płaszcz się obudził i zaczynał łopotać, gdy Nestor informował go o tym, co się stało. Ich śmiech odbijał się echem w jego wnętrzu, sprawiając, że całe ciało Errkiego zaczęło dygotać. Położył dłoń na klatce piersiowej, by złagodzić napięcie.
– Co się z tobą dzieje? Nie masz po co udawać, że jesteś chory, tak łatwo mnie nie nabierzesz. A teraz, do cholery, wyłaź wreszcie!
Errki wygramolił się z samochodu. Bandyta podszedł do bagażnika, otworzył go i zajrzał do środka. Przez jedną przerażającą chwilę Errki pomyślał, że zostanie zamknięty w ciasnym bagażniku, bez możliwości poruszania się ani wyjrzenia na zewnątrz. Jednak bandyta poszperał w nim i wyciągnął jakąś plastikową paczkę. Otworzył ją i wyjął brezentowy pokrowiec, spoglądając znacząco na zielone korony drzew. Brezent był w tym samym kolorze. Potem przeniósł wzrok na Errkiego.
– Nakryj samochód tą płachtą. Musisz ją przymocować haczykami do podwozia. W ten sposób nikt go nie zauważy. A im dłużej go nie znajdą, tym lepiej dla nas.
Bandyta rzucił mu brezent do ręki. Errki stał bez ruchu, trzymając zielony materiał. Był zrobiony z nylonu, cienkiego i śliskiego, dlatego trudno go było utrzymać. Pokrowiec wyśliznął mu się z rąk i spadł na ziemię.
– Podnieś to. Najpierw rozłóż, a potem narzuć na samochód.
Errki położył zielony materiał na ziemi i zaczął go rozkładać. W każdym rogu znajdowało się małe strzemiączko z metalowym haczykiem. Uniósł brezent z jednej strony i spróbował położyć na masce samochodu. Natychmiast ześliznął się na ziemię. Nigdy nie trzymał w dłoniach czegoś tak obrzydliwego jak ta śliska zielona tkanina. Była ohydna.
– Psiakrew! Człowieku, jesteś zupełnie do niczego!
Errki spróbował znowu, czując, jak bandyta szturcha go w bok lufą rewolweru. W końcu udało mu się przykryć dach samochodu, ale w chwili, gdy zajął się bokami, wszystko znów się ześliznęło. Bandyta pocił się i wzdychał, widząc jego niewiarygodną nieporadność. Wetknął broń za pas spodni, wyrwał brezent z rąk Errkiego i w kilka sekund zarzucił na samochód. Potem znów wyciągnął broń.
– Lepiej odwieziemy cię z powrotem do zakładu, i to szybko. Czy ty w ogóle potrafisz się sam ubrać? A może nosisz ciągle to samo ubranie? Na to wygląda. Chodź, zrobimy sobie małą wycieczkę.
Wreszcie Errkiemu pozwolono chodzić. A mógł to robić godzinami. Kołysząc biodrami, wpadł w kojący rytm, gdy wspinał się na porośnięty lasem stok. Za nim szedł bandyta z rewolwerem w dłoni i z torbą na ramieniu. Ścieżka zwężała się i wkrótce las zamknął nad nimi swój liściasty baldachim. Niewiele światła przenikało przez korony drzew. Bandyta uspokoił się. Z dala od wszystkich poczuł się bezpieczniej. Nikt ich tutaj nie zobaczy. Powinien był wcześniej o tym pomyśleć. Policjantom nie przyjdzie do głowy przeszukiwanie lasów, skontrolują tylko drogi i samochody.
Читать дальше