Marie westchnęła, bezwiednie głaszcząc pięknego słonika z kości słoniowej, którego Gunder przywiózł jej w prezencie. Optymizm jej brata był tak wielki, że nie miała serca odzierać go ze złudzeń, lecz sama miała wiele wątpliwości. Myślała z niepokojem o kobiecie, która przyjedzie w ten odległy zakątek świata zamieszkany głównie przez rolników i gruboskórnych nastolatków. Niemal wszyscy traktowali obcych z mieszaniną rezerwy i niechęci. Ile czasu minie, zanim zatęskni do swoich?
Gunder powiesił zdjęcie ślubne w domu nad biurkiem. W związku z tym fotografia Karstena i Marie musiała przesunąć się trochę na bok, ale przecież zdjęcie żony powinno wisieć na honorowym miejscu. Za każdym razem kiedy na nie spoglądał, ogarniało go dziwne uczucie – jakby gdzieś głęboko w jego wnętrzu pulsowała gorąca fontanna. To moja żona, powtarzał sobie. Nazywa się Poona. A potem energicznie brał się do pracy.
Nowa pościel do małżeńskiego łóżka, z koronkami na poduszkach. Nowy obrus na stół w jadalni. Cztery nowe ręczniki do łazienki. Zdjął zasłony, bo wymagały prania i prasowania. Pomagała mu Marie. Trzeba było wyczyścić srebrną zastawę, którą dostali w spadku po matce. Należało umyć okna. Powinny lśnić czystością, żeby Poona mogła podziwiać swój piękny ogród z różami i peoniami. Woda w oczku wodnym nadawała się wyłącznie do wymiany. Nie było bezpośredniego odpływu, więc wybrał ją wiadrem, umył dno i napełnił oczko ponownie. Uprzątnął śmieci, wyrwał chwasty, zagrabił żwirowy podjazd. Przez cały czas w jego głowie rozbrzmiewał głos Poony, czuł jej zapach. Kładąc się spać, widział jej twarz. Pamiętał delikatny dotyk jej palców na nosie.
W pracy wszyscy z zaciekawieniem wypytywali o podróż. Opalony i zadowolony, opowiedział to, co chcieli usłyszeć, ale o Poonie nie wspomniał ani słowem. Chciał jak najdłużej zachować ją wyłącznie dla siebie. I tak wkrótce się dowiedzą, i tak niedługo zaczną się szepty.
– Widać, że spędzałeś wiele czasu na słońcu – powiedział Bjørnsson, z aprobatą kiwając głową.
Łysiejąca głowa Gundera świeciła jak czerwona żarówka.
– Ani trochę – odparł Gunder. – W słońcu nikt tam nie wytrzyma. Cały czas siedziałem w cieniu.
– O Boże… – mruknął Bjørnsson.
A jednak koledzy z pracy podejrzewali jakąś tajemnicę. Gunder dzwonił częściej niż zwykle, często wpadał do biura i wyganiał wszystkich, którzy tam akurat byli. Podczas przerwy obiadowej jeździł na zakupy. Torby, w których przywoził sprawunki, pochodziły ze sklepu z porcelaną oraz ze sklepu z wyposażeniem wnętrz.
Poona dzwoniła na jego koszt. Brat nie był zachwycony tym, co się wydarzyło, jednak nie przejmowała się jakoś szczególnie.
– To przez zazdrość – powiedziała. – Wiesz, on jest bardzo biedny.
– Jak już wszystko się uspokoi, zaprosimy go do Norwegii. Zobaczy, jak ci się tu żyje. Zapłacę za bilet.
– Nie musisz tego robić. Nie zasługuje na to.
– To minie. Wyślemy mu twoje zdjęcia przed nowym domem. I z kuchni. Przekona się, że niczego ci nie brakuje.
Zbliżał się dwudziesty sierpnia. Marie zadzwoniła z wiadomością, że Karsten wyjeżdża służbowo do Hamburga i że nie będzie go w dniu przyjazdu Poony. Zresztą pewnie będą chcieli pobyć trochę sami.
– Ja też nie przyjadę tak od razu. Może wpadniecie na kolację dwudziestego pierwszego? Zrobię wołowinę. Dwudziestego czwartego są urodziny Karstena. Poona go pozna, a on przynajmniej raz w życiu będzie musiał zdobyć się na odrobinę uprzejmości.
– A nie jest uprzejmy? – zdziwił się Gunder.
– Przecież sam wiesz.
– Będziemy potrzebowali trochę czasu. Szczególnie Poona. Przecież to ona porzuca swój świat i jedzie w zupełnie obce miejsce.
– Pojadę kupić trochę kwiatów i zawiozę ci je do domu. Mam jeszcze klucze. Wstawię je do wazonu w salonie i dołączę bilecik ode mnie i Karstena. Będzie jej przyjemnie. O której wyjeżdżasz?
– Tak, żeby na pewno się nie spóźnić – odparł. – Samolot przylatuje o szóstej wieczorem. Poona leci z Frankfurtu, jest tam już od wczoraj. Chciała zrobić zakupy. Będę na lotnisku godzinę wcześniej, żeby zaparkować samochód i w ogóle.
– Koniecznie zadzwoń zaraz po powrocie. Żebym wiedziała, że się znaleźliście.
– A niby czemu mielibyśmy się nie znaleźć?
– Przylatuje z tak daleka… Czasem zdarzają się opóźnienia, czy ja wiem co?
– Oczywiście że się znajdziemy.
Marie uświadomiła sobie, iż jej bratu nawet nie przeszło przez myśl, że Poona mogłaby nie przylecieć. Że mogła się rozmyślić w ostatniej chwili. Jej jednak przyszło to do głowy. Zostawił Poonie pieniądze i kupił jej bilet, który mogła zwrócić. Dla ubogiej kobiety to była prawdziwa fortuna. Poza tym wciąż nie potrafiła sobie wyobrazić kobiety w turkusowym sari krzątającej się po kuchni Gundera. Nie powiedziała jednak tego głośno, poprosiła natomiast brata, żeby jechał ostrożnie.
– Jest bardzo duży ruch. Lepiej, żeby akurat jutro nic ci się nie przydarzyło.
– Masz rację – odparł Gunder.
Dwudziesty sierpnia. Tego dnia wziął wolne. Wstał o siódmej i rozsunął zasłony. Od dłuższego czasu pogoda była bardzo ładna, ale akurat dziś niebo zasnuły niskie ciemne chmury. Zirytowało go to. Na szczęście trochę wiało, więc istniała możliwość, że się rozpogodzi. Gunder był dobrej myśli. Wziął długi porządny prysznic i przyszykował solidne śniadanie. Trochę poobijał się bez celu po domu. Długo studiował fotografię swoją i Poony wiszącą na ścianie nad biurkiem, kilka razy sprawdzał, czy chmury się rozeszły. Około drugiej po południu na niebie pojawiła się błękitna szczelina, przez którą niebawem przedarły się promienie słońca. Uznał to za dobry omen. Słońce zaświeciło dla Poony. Miał ją stale przed oczami i głęboko wierzył, że ona jego również. Nagle znikła, musiał więc czymś się zająć: wyjąć pocztę ze skrzynki, przejrzeć gazetę. Jeszcze półtorej godziny, pomyślał. A właściwie dlaczego nie miałbym wyruszyć już teraz? Będzie mniejszy ruch. Starannie złożył gazetę i zerwał się na nogi. W chwili kiedy zdejmował kluczyki z haka na ścianie, złowróżbnie wybrzmiał sygnał. Na pewno z pracy. Nigdy nie potrafią sobie poradzić bez niego. Rozdrażniony, podniósł słuchawkę. Usłyszał głos nieznajomej kobiety. Dzwoniła ze szpitala. Czy rozmawia z bliskim Marie Jomann Dahl? Na chwilę glos uwiązł mu w gardle.
– Tak, jestem jej bratem. Co się stało?
– Wypadek – odpowiedziała kobieta.
Zdezorientowany, zerknął na zegar. Co się dzieje?
– Czy to coś poważnego?
– Poproszono mnie tylko o to, żeby skontaktować się z jej najbliższymi krewnymi – odpowiedziała wymijająco kobieta. – Czy może pan przyjechać?
– Oczywiście. Będę za pół godziny.
Poczuł paskudny ucisk w piersi. Nie dlatego, by przypuszczał, że wydarzyło się coś naprawdę złego – Marie jeździła zbyt wolno, żeby zrobić sobie krzywdę – ale przecież musiał wyjechać po Poonę. Na pewno zdąży, Marie przecież wie, jakie to ważne. Złapał kluczyki i wybiegi z domu. Jechał nieostrożnie, co chwila spoglądając na zegarek. Próbował sobie wyobrazić siostrę z ręką w gipsie, może nawet z paroma szwami. To tyle, jeśli chodzi o wołowinę, pomyślał. Jeśli poważnie uszkodziła samochód, być może będzie musiał zawieźć ją do domu. I to ona upominała jego, by jeździ! ostrożnie! Oddychał głęboko przez nos, chcąc się uspokoić. Wreszcie dotarł do szpitala, po rozpaczliwych poszukiwaniach znalazł miejsce na parkingu.
Читать дальше