– Robiłam kurs prawa jazdy trzy razy w ciągu ubiegłych trzech lat – wyjaśniała Alvirah. – Instruktorzy zawsze znajdowali jakieś wymówki, dlaczego ktoś inny zdał egzamin, a ja nie. – Roześmiała się. – Nie mam do nich żalu. Nie uwierzyłaby pani, ile pachołków drogowych rozpłaszczyłam na placach manewrowych.
Regan odpowiedziała jej uśmiechem. Poczuła instynktowną sympatię do Alvirah i teraz uświadomiła sobie, że już kiedyś jej imię słyszała. Gdy samochód wjechał na główną drogę, odezwała się:
– Odnoszę wrażenie, że skądś panią znam. Pani imię wydaje mi się znajome.
Alvirah rozpromieniła się.
– Wiem, że jest pani prywatnym detektywem, a ja chyba mogłabym powiedzieć, że w pewnej mierze jestem osobą z pani branży. Tak się przypadkiem dzieje, że znajduję się w pobliżu, gdy policja potrzebuje wsparcia. Potem opisuję to, co się wydarzyło, dla „Globe”. Można by mnie nazwać wędrownym reporterem od spraw kryminalnych.
– Wędrowny to nie jest właściwe określenie – zaoponował Willy, nie otwierając oczu. – Moja żona jest nieustannie na pełnych obrotach i stale szuka guza.
Regan zaśmiała się i zwróciła do Alvirah:
– Mama przysłała mi kilka pani artykułów. Bardzo jej się podobały i uznała, że opisywane w nich sprawy mnie zainteresują. Miała rację. – Pochyliła się ku Alvirah, siedzącej w rozpiętym płaszczu. – Czy to jest ta pani słynna broszka z ukrytym mikrofonem?
– Bez niej nigdy nie ruszam się z domu – odparła z dumą Alvirah.
Regan sięgnęła do kieszeni.
– Spróbuję jeszcze raz zadzwonić do biura ojca.
Nie dowiedziała się niczego nowego: Austin Grady nadal nie miał od Luke’a żadnych wiadomości.
Regan z westchnieniem wyłączyła telefon.
Przez następnych pięć minut Alvirah komentowała różnorodność świątecznych dekoracji mijanych domów. W końcu Regan oznajmiła:
– Nasz to ten po lewej.
– Och, śliczny – szepnęła Alvirah, wyciągając szyję, żeby mieć lepszy widok. – O wiele ładniejszy od tych, w których kiedyś sprzątałam, bez dwóch zdań.
Było oczywiste, że nikogo nie ma w środku. W odróżnieniu od sąsiednich, stał pogrążony w całkowitych ciemnościach. Długi podjazd prowadził do garaży na tyłach domu. Szofer zatrzymał się przy chodniku przed frontowymi drzwiami.
– Regan – powiedziała Alvirah – pozwól mi wstąpić tam z tobą, bo na pewno zechcesz odsłuchać wiadomości. – W głosie Alvirah brzmiał niepokój.
Regan wiedziała, o czym Alvirah myśli. Jeśli wydarzył się wypadek, wiadomość o nim mogła zostać nagrana.
– Nic mi nie będzie, Alvirah – zapewniła. – I tak jestem ci bardzo wdzięczna. Musisz zawieźć Willy’ego do domu.
Alvirah. z ociąganiem patrzyła, jak Regan wchodzi na schody i znika w głębi domu. Limuzyna zaczęta wolno sunąć podjazdem w stronę ulicy. Właśnie w nią skręcała, gdy Alvirah usłyszała słaby sygnał telefonu komórkowego. Rozejrzała się szybko wokół. Nie mam swojego przy sobie, pomyślała. Wtedy go dojrzała. Telefon, z którego korzystała Regan, leżał na sąsiednim siedzeniu, pobłyskując zielonkawym światłem.
Odbiorę go, zdecydowała. Założę się, że to jej ojciec. Podniosła telefon i uruchomiła go.
– Halo! – huknęła radośnie.
– Regan? – Głos był niski i chrapliwy.
– Zaraz jej oddam telefon – powiedziała Alvirah, dając znak kierowcy, żeby zawrócił. – Czy to mówi jej ojciec?
– Mam od niego wiadomość.
– Och, świetnie! – wykrzyknęła Alvirah.
Kiedy wyskoczyła z samochodu i biegła chodnikiem, nie usłyszała uwagi, którą C.B. skierował do Luke’a:
– Nie wiem, kto odebrał telefon pana córki, ale ten ktoś ma głos jak syrena okrętowa.
Fred Torres zdecydowanym ruchem powiesił dopiero co zdjęty mundur i zatrzasnął drzwiczki swojej szafki.
– Na dwa tygodnie, Vince – zwrócił się do swego partnera. – Zew morza mnie wzywa.
– Też bym chciał pożeglować na Karaibach – rzekł Vince Lugano, wciągając sweter. – Kiedy ty będziesz popijał piwo na pokładzie, mnie zostanie składanie pompy strażackiej i domku dla lalek.
Gdy uśmiech rozjaśniał twarz Freda, wokół jego piwnych oczu pojawiały się drobne zmarszczki.
– Przecież ty to uwielbiasz – przypomniał.
– No pewnie – zgodził się Vince, spoglądając z braterską serdecznością na mężczyznę, który został jego najlepszym przyjacielem od czasu zaprzysiężenia ich obu jako oficerów policji w Hoboken, stan New Jersey, sześć lat temu.
Fred miał dwadzieścia osiem lat i prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły i muskularny. Ze swą śniadą cerą, czarnymi włosami i niewątpliwie męską urodą, stanowił doskonały cel dla jego mających najlepsze intencje przyjaciół, których siostry lub kuzynki akurat były na wydaniu. Miał po świętach rozpocząć ostatni semestr w Wyższej Publicznej Szkole Prawa.
Vince, w tym samym wieku co jego partner, był o pięć centymetrów wyższy i o siedem kilogramów cięższy, miał rudawoblond włosy i błękitne oczy.
Nie zainteresował się nigdy żadną kobietą poza swą ukochaną z liceum, którą poślubił pięć lat temu.
– Kiedy wylatujesz? – zapytał Freda.
– Mam samolot jutro rano o ósmej.
– Będziesz dziś wieczorem na przyjęciu u Mike’a?
– Oczywiście.
– No to się zobaczymy.
Fred zamierzał jechać prosto do swego mieszkania, wynajmowanego w niewielkim domu czynszowym na południowym krańcu miasta. Lecz kiedy skręcił za rogiem w ulicę prowadzącą do domu, pod wpływem impulsu zatrzymał samochód, gdyż zobaczył w oknie kwiaciarni przyciągającą wzrok, pięknie skomponowaną wystawę poinsecji. To nie zajmie mi wiele czasu, zapewniał się w duchu, gdy po wejściu do kwiaciarni wybierał efektowną, ukwieconą roślinę. Poznał Rositę Gonzalez na przyjęciu miesiąc temu i od tego czasu był z nią dwa razy na późnym obiedzie w restauracji. Zaprosił ją też na dzisiejszą imprezę, ale ona nie miała nikogo, kto by mógł zostać z dziećmi.
Wracał do samochodu uśmiechnięty, gdyż rozpamiętywał tamten wieczór, kiedy się poznali. Oboje przybyli na przyjęcie o tej samej porze. Zaparkował za nią. Ona przyjechała w lśniącej czarnej limuzynie. Gdy wchodzili razem na schody, przedstawił się jej i powiedział:
– Zajechałaś w wielkim stylu.
– Poczekaj, aż zobaczysz, co zastaniesz w moim domu – zażartowała. – Do moich różnorodnych obowiązków zawodowych należy także prowadzenie limuzyny. Jeden kolega, z którym pracuję, podrzuci tu mój samochód, a ten zabierze.
Po zakończeniu przyjęcia Fred odprowadził ją do jej dwunastoletniego chevroleta.
– Możesz mówić do mnie po prostu „Kopciuszku” – powiedziała z uśmiechem.
Robiła wrażenie bardzo młodej, może dzięki długim czarnym włosom i zaraźliwemu śmiechowi. Wprost trudno było uwierzyć, że jest matką dwóch małych chłopców.
– Czy Kopciuszek ma jakiś numer telefonu? – zapytał.
Teraz, gdy przyłapał się na tym, że jedzie do jej domu, zaczął się zastanawiać, czy to był dobry pomysł. Na jezdniach panował ruch większy, niż się spodziewał, a on jeszcze nie zaczął się pakować przed swą zagraniczną wyprawą. Nie jest również wykluczone, rozważał, że pojawienie się w domu Rosity mogłoby być przez nią odebrane jako niewłaściwy sygnał. Obecnie nie zamierzał się zbytnio angażować wobec żadnej kobiety. W przewidywalnej przyszłości nie miałby czasu na poświęcanie się tego rodzaju związkowi, zwłaszcza gdy w grę wchodziłyby dzieci.
Rosita mieszkała w jednym z budynków skromnego, otoczonego zielenią osiedla, w pobliżu Summit. Wczoraj był najkrótszy dzień roku, pomyślał Fred. I to się zgadzało. O wpół do piątej robiło się już zupełnie ciemno. Zaparkował w miejscu przeznaczonym dla gości, wszedł na prowadzący do domu chodnik i przełożywszy świątecznie opakowaną doniczkę z kwiatami do jednej ręki, nacisnął dzwonek do mieszczącego się na parterze mieszkania Rosity.
Читать дальше