Podszedł do drzwi kuchennych i delikatnie zastukał. Podbiegła z wyrazem zaskoczenia na twarzy, ale uśmiechnął się przez szybę w drzwiach i wyciągnął do niej rękę z kluczykami. Natychmiast też się uśmiechnęła i otworzyła drzwi, ciepła i przyjazna. Jej głos obejmował go jak ramiona, zapraszał i mówił mu, jaki jest miły.
Potem zapytała, ile jest winna. Wyciągnął rękę w rękawiczce i wyłączył światło w kuchni. Dotknął policzka kobiety i pocałował ją.
– Zapłać mi w ten sposób – wyszeptał.
Uderzyła go w twarz. Ogłuszający policzek, nieprawdopodobnie mocny jak na tak drobną dłoń.
– Wynoś się stąd – powiedziała, cedząc słowa, jakby był śmieciem, jakby nie wystroił się specjalnie dla niej, jakby nie wyświadczył jej przysługi.
Wpadł w furię. Tak jak poprzednim razem.
Poczucie odrzucenia wywoływało w nim taką reakcję. Powinna była mądrzej się z nim obchodzić. Wyciągnął dłonie, chcąc ją skrzywdzić, wycisnąć z niej tę niegodziwość. Sięgnął do jej apaszki, Nina wyślizgnęła mu się jednak i pobiegła do salonu. Nie wydała z siebie głosu, nie wzywała pomocy. Potem zrozumiał dlaczego. Nie chciała, aby wiedział, że w domu jest dziecko. Chwyciła leżący przy kominku pogrzebacz i próbowała się bronić, ale Arty był silniejszy. Jedną ręką przytrzymał obydwie jej dłonie, a pogrzebacz odłożył na miejsce. Roześmiał się. Mówił jej cicho, co zamierza zrobić. Potem chwycił apaszkę, okręcił wokół szyi kobiety i zaciskał. Rzęziła i dławiła się, jej ręce machały jak u lalki, aż opadły i stały się wiotkie. Olbrzymie, brązowe oczy były jeszcze większe, pokryte śmiertelnym blaskiem. Oskarżały. Twarz przybrała siny kolor.
Rzężenie ustało. Trzymał ją jedną ręką, pstrykając zdjęcia i pragnąc, aby jej oczy się zamknęły, gdy nagle gdzieś za nim zabrzmiało znowu dławiące rzężenie.
Odwrócił się. Chłopiec stał w korytarzu, wpatrując się w niego wielkimi, brązowymi oczami, które przewiercały go na wylot. Dyszał tak samo jak kobieta przed chwilą.
To było tak, jakby wcale jej nie zabił, jakby przeniosła się w ciało dziecka i drwiła z Arty’ego, obiecując zemstę.
Ruszył przez pokój w stronę chłopca. Uciszy ten hałas, zamknie te oczy… Zgiął już palce, nachylił się nad dzieciakiem…
Rozległ się dzwonek.
Musiał uciekać. Korytarzem wbiegł do kuchni i wymknął się tylnymi drzwiami. Usłyszał, że dzwonek zabrzmiał ponownie. Przebiegł przez las do samochodu i w parę minut później znalazł się w warsztacie. Spokój. Zachować spokój. Pojechał do baru na hamburgera i piwo. Był tam, gdy po mieście rozeszła się wieść o morderstwie przy Driftwood Lane. Bał się. Przypuśćmy, że policjant z patrolu rozpozna zdjęcie Niny w gazecie i na posterunku powie: „Dziwna sprawa, wczoraj wieczorem widziałem ją na drodze, jakiś facet o nazwisku Taggert naprawiał jej samochód…”.
Postanowił wyjechać z miasta. Gdy się pakował, usłyszał w wiadomościach, że sąsiadka – naoczny świadek – została potrącona przez kogoś, wybiegającego z domu Petersonów, i z całą pewnością zidentyfikowała uciekiniera jako Ronalda Thompsona, siedemnastolatka, zamieszkałego w miasteczku, i że widziano Thompsona rozmawiającego z panią Peterson parę godzin przed zabójstwem. Arty włożył wtedy aparat fotograficzny, magnetofon, zdjęcia, filmy i kasety do metalowego pudełka i zakopał pod krzakiem na tyłach warsztatu. Coś mu mówiło, że należy poczekać.
Potem Thompson został ujęty w motelu w Wirginii i dzieciak także go rozpoznał jako tego człowieka, który udusił jego matkę.
Szczęśliwy traf. Niewiarygodnie szczęśliwy. W salonie było ciemno. Chłopiec nie mógł widzieć jego twarzy wyraźnie, poza tym chyba był w szoku, kiedy do domu wszedł Thompson. Co będzie jednak, gdy któregoś dnia dzieciak przypomni sobie, jak to się stało naprawdę?
Ta myśl prześladowała Arty’ego we śnie. Czasami budził się w środku nocy spocony i drżący, przekonany, że te ogromne oczy patrzą na niego przez okno sypialni lub że w szumie wiatru słyszy tamto rzężenie.
Nie wychodził już na poszukiwanie dziewczyn. Nigdy. Przeważnie wstępował wieczorem do baru Mill Tavern na przyjacielskie pogawędki z chłopakami, szczególnie z Billem Luftsem. Bili dużo mówił o Neilu.
Tak było aż do zeszłego miesiąca, aż do momentu, gdy poczuł, że musi odkopać kasety i znowu ich posłuchać.
Tamtej nocy słyszał przez CB-radio, jak mała Callahan mówi, że złapała gumę. Pojechał jej szukać. Dwa tygodnie później pani Weiss zapytała, korzystając z CB-radia, o drogę i poinformowała, że kończy jej się benzyna.
Po tych dwóch ostatnich wyjazdach sny o Ninie męczyły go co noc. Oskarżały. A potem, dwa tygodnie temu, Bili Lufts przyjechał do niego z tym chłopcem. Neil siedział w samochodzie i gapił się na Arty’ego.
Wtedy wiedział już, że musi zabić małego Petersona, zanim wyjedzie z Carley. A kiedy Lufts opowiedział o dolarach wpłaconych na konto Neila… Dora Lufts widziała pismo z banku na biurku Steve’a Petersona… Wiedział, jak zdobyć pieniądze, których potrzebował.
Kiedy tylko pomyślał o Ninie, nienawidził Petersona jeszcze mocniej. Steve mógł jej dotykać, nie będąc za to policzkowanym. Peterson był potężnym wydawcą, Petersonowi usługiwano, Peterson miał nową ładną dziewczynę. Ale teraz Arty mu pokaże!
Pomieszczenie na Grand Central zawsze tkwiło gdzieś w jego pamięci. Doskonałe miejsce na kryjówkę albo miejsce, gdzie można zabrać dziewczynę, tak aby nikt jej nie znalazł.
Kiedy pracował w tym pomieszczeniu, ciągle myślał o wysadzeniu w powietrze stacji Grand Central. Myślał o tym, jak bardzo wystraszeni i zszokowani byliby ludzie, gdyby wybuchła bomba, gdyby poczuli, że ziemia rozstępuje im się pod nogami, a sufit wali na głowę, wszyscy ci ludzie, którzy ignorowali go, kiedy usiłował być wobec nich przyjazny, i nigdy nie uśmiechali się do niego, mijali go w pośpiechu, patrzyli na niego, jakby był powietrzem, jedli z talerzy, które on potem musiał zmywać.
Teraz wszyscy o nim usłyszą. Miał plan.
Plan Augusta Rommla Taggarta. Chytry jak knowania lisa.
Gdyby tak Sharon nie musiała umrzeć, gdyby go kochała. W Arizonie wiele dziewcząt będzie dla niego miłych. Przecież dostanie mnóstwo pieniędzy.
To był dobry pomysł, aby Sharon i Neil umarli dokładnie w tej samej minucie, kiedy Thompson zostanie stracony. Zasłużył na śmierć za to, że przeszkodził mu tamtego wieczoru.
Wszyscy ci ludzie na Grand Central… Spadną na nich tony gruzu. Dowiedzą się, jak to jest być w pułapce.
A on będzie wolny.
Już wkrótce. Wkrótce będzie po wszystkim.
Arty zmrużył oczy, uświadamiając sobie, że minęło sporo czasu. Musi już jechać. Przekręcił kluczyk w stacyjce pontiaca. Za kwadrans druga podjechał do bramy wyjazdowej i wręczył kasjerowi bilet, który wziął dla swojego volkswagena z automatu przy wjeździe.
Wyjechał z terenu lotniska i skierował się do budki przy Queens Boulevard. Tuż przed drugą zadzwonił z automatu znajdującego się na zewnątrz Bloomingdale’a. Gdy tylko Peterson się odezwał, skierował go do budki przy Dziewięćdziesiątej Szóstej. Był coraz bardziej głodny, miał jeszcze piętnaście minut. W całonocnym barze przełknął dwie kawy i parę tostów.
O drugiej piętnaście wykręcił numer budki przy Dziewięćdziesiątej Szóstej i skierował Steve’a na nowe miejsce spotkania.
O drugiej dwadzieścia pięć ruszył w stronę alei Roosevelta. Ulice były prawie puste. Ani śladu cywilnych radiowozów. W zeszłym tygodniu wybrał tę aleję na miejsce spotkania i sprawdził, ile czasu zajmie mu powrót stąd na lotnisko LaGuardia. Dokładnie sześć minut. Gdyby gliny przyjechały z Petersonem, znał sposób wymknięcia się z tego miejsca.
Читать дальше