Autostrada Merritt przeszła w Hutchinson River. Jechał zgodnie z drogowskazem na most Throggs Neck. Miał genialny plan. Kradzież samochodu była niebezpieczna. Zawsze istniało ryzyko, że właściciel może wrócić za dziesięć minut i gliniarze dostaną cynk, zanim przejedzie kilka kilometrów. Nie powinno się kraść samochodu, chyba że ma się pewność, iż właściciel w niczym nie przeszkodzi, bo ogląda film sprzed trzydziestu lat albo siedzi w startującym samolocie.
Na moście Throggs Neck migały światła ostrzegawcze. Lód i wiatr. Ale on jechał bardzo pewnie. Jest dobrym kierowcą, a tej nocy „niedzielni” kierowcy będą siedzieć w domu. To mu ułatwi poruszanie się po mieście.
O jedenastej dwadzieścia dotarł na teren lotniska LaGuardia na parking numer pięć. Wziął bilet z automatu i szlaban się podniósł. Wolno przejechał przez parking, uważając, aby znaleźć się poza zasięgiem wzroku kasjera. Znalazł puste miejsce w sektorze dziewiątym, między chryslerem i cadillakiem. Obok tych samochodów volkswagen wydawał się mniejszy i ukryty. Arty odchylił się na oparciu i czekał. Minęło czterdzieści minut. Na parking wjechały dwa samochody: jeden jaskrawoczerwony, drugi żółty kombi, obydwa łatwe do zauważenia. Ucieszył się, gdy minęły puste miejsce obok niego i pojechały dalej, do odległego sektora po lewej stronie. Następny samochód wolno przejechał obok. Był to ciemnoniebieski pontiac, który zajął miejsce trzy rzędy dalej. Zgasły światła. Patrzył, jak kierowca wysiada, idzie do bagażnika i wyjmuje dużą walizkę. Tego faceta jakiś czas nie będzie. Arty, wciśnięty w siedzenie volkswagena tak, że tylko czubek głowy wystawał ponad krawędź szyby, widział, jak właściciel auta zatrzasnął bagażnik, podniósł walizkę i udał się na najbliższy przystanek, z którego autobus linii lotniczych miał go zabrać do sali odlotów. Autobus nadjechał po paru minutach. Foxy obserwował wsiadającego. Kiedy autobus odjechał, powoli, cicho wysiadł z volkswagena i rozejrzał się wokół. Nie było widać świateł, nikt nie nadjeżdżał. Szybkim krokiem zbliżył się do pontiaca, otworzył drzwi i wsiadł do samochodu. W środku panowało jeszcze przyjemne ciepło. Włożył do stacyjki trzymany w ręce kluczyk. Silnik zaskoczył niemal bezszelestnie, bak był w trzech czwartych pełen. Doskonale. Będzie jednak musiał poczekać. Strażnik mógłby nabrać podejrzeń, gdyby dostał bilet za parkowanie krótsze niż parę godzin. Arty miał mnóstwo czasu, a poza tym chciał spokojnie pomyśleć. Odchylił się do tyłu, przymknął oczy i w wyobraźni ujrzał obraz Niny, takiej, jak w tę pierwszą noc…
Krążył po autostradzie, wiedząc, że nie powinien wychodzić z domu, że jest zbyt wcześnie po Jean Carfolli i pani Weiss, ale nie mógł się oprzeć pokusie.
Zobaczył ją, kiedy zjechała samochodem w to spokojne, opustoszałe miejsce. Światła jego wozu wyłapały szczupłą, drobną sylwetkę. Ciemne włosy, małe dłonie zmagały się z kluczem do kół. Wielkie brązowe oczy patrzyły ze zdziwieniem, gdy zwolnił i podjechał do niej blisko. Pewnie przemknęło jej przez myśl to wszystko, co słyszała o morderstwach na autostradzie.
– Mogę w czymś pomóc, panienko? To dla pani ciężka praca, a dla mnie normalka. Jestem mechanikiem.
Wyraz niepokoju zniknął z jej twarzy.
– O, świetnie – powiedziała. – Muszę przyznać, że jestem trochę zdenerwowana. To takie głupie miejsce, aby złapać gumę…
Patrzył tylko na oponę, nie na nią, jakby jej tam w ogóle nie było, jakby miała dziewięćdziesiąt lat.
– Wjechała pani na szkło, nic poważnego. – Szybko, bez wysiłku zmienił koło. Zajęło mu to mniej niż trzy minuty. Ani z jednej, ani z drugiej strony nie nadjeżdżał żaden samochód. Wstał.
– Ile jestem panu winna? – Pochyliła głowę nad otwartym portfelem. Było w niej coś, co mówiło, że ma klasę. To nie przestraszony dzieciak jak Jean Carfolli ani wściekła stara suka jak Weiss. To po prostu piękna młoda kobieta, która była mu bardzo wdzięczna. Wyciągnął rękę, aby dotknąć jej piersi.
Odblask świateł pojawił się najpierw na drzewie po przeciwnej stronie, potem prześliznął się i oświetlił ich. Radiowóz. Widział koguta na dachu. Szybko włożył rękę do kieszeni.
– Trzy dolary za zmianę koła – powiedział. – Mogę naprawić tę oponę, jeśli pani chce. Jestem Arty Taggert, mam warsztat naprawczy w Carley, przy ulicy Monroe, jakieś pół kilometra od baru Mili Tavern.
Samochód policyjny zatrzymał się i wysiadł z niego policjant.
– Czy wszystko w porządku, proszę pani? – Spojrzenie, jakie rzucił w stronę Arty’ego, było podejrzliwe.
– Tak, w porządku, panie oficerze. Miałam szczęście, pan Taggert jest z mojego miasta i przejeżdżał tędy akurat, gdy złapałam gumę.
Mówiła to tak, jakby go znała. Ależ mu się udało!
– Ma pani szczęście, że pomaga pani przyjaciel. To niebezpieczne dla kobiety znaleźć się samej w zepsutym samochodzie.
Gliniarz wsiadł z powrotem do wozu patrolowego, ale nie ruszał z miejsca. Obserwował ich.
– Naprawi mi pan to koło? – zapytała. – Jestem Nina Peterson, mieszkamy przy Driftwood Lane.
– Jasne. Będzie mi miło. – Wsiadł do swego auta obojętnie, zwyczajnie, jakby to było jeszcze jedno słabo płatne zlecenie, nie dając po sobie poznać, że musi ją znowu zobaczyć. Po tym, jak na niego patrzyła, zorientował się, iż jest jej przykro, że gliniarze do nich podjechali. Ale musiał jak najszybciej stamtąd się oddalić, zanim gliniarze pomyślą o Jean Carfolli i pani Weiss. Zanim zapytają: „Czy ma pan zwyczaj zatrzymywać się, aby pomóc samotnym paniom?”.
Następnego ranka, gdy akurat myślał o tym, aby do niej zatelefonować, Nina zadzwoniła do niego.
– Mój mąż właśnie dał mi burę za to, że jeżdżę na rezerwie – powiedziała. Głos brzmiał ciepło, poufale i był rozbawiony, jakby zrobili wspólnie jakiś kawał. – Kiedy mogę odebrać oponę?
Myślał błyskawicznie. Driftwood Lane leżała w spokojnej dzielnicy, domy stał w pewnym oddaleniu od siebie.
– Muszę w tej chwili wyjechać na robotę – skłamał. – Podrzucę ją pani dziś późnym popołudniem, może koło piątej. – Przed piątą robiło się ciemno.
– Wspaniale – odpowiedziała. – Byle tylko ta cholerna opona była na miejscu w samochodzie, zanim pojadę na stację po męża o wpół do siódmej…
Był tak podniecony tamtego dnia, że ledwo mógł myśleć. W ogóle nie zajmował się już pracą. Wstąpił do sklepu i kupił sportową koszulę w kratę. Poszedł do fryzjera. Gdy wrócił do domu, wziął prysznic, ubrał się i czekając, słuchał niektórych kaset. Włożył nową do magnetofonu i opatrzył ją etykietką „Nina”. Sprawdził, czy w aparacie fotograficznym jest film i pomyślał o przyjemności wywoływania zdjęć, patrzenia, jak zarysy przechodzą w wyraźny obraz…
Dziesięć po piątej wyruszył na Driftwood Lane. Krążył wokół ulicy, zanim zdecydował się zaparkować w lasku, niedaleko jej domu. Tak na wszelki wypadek.
Szedł przez las. Woda opłukiwała plażę, przyjazny dźwięk wzbudzał ciepłe dreszcze mimo zimnego wieczoru.
Jej samochód stał na podjeździe za domem, kluczyki były w stacyjce. Widział Ninę przez kuchenne okno. Krzątała się, rozpakowując zakupy. Lampa nie miała klosza, więc pomieszczenie było jasno oświetlone. A ta kobieta była taka piękna w jasnoniebieskim swetrze i z apaszką zawiązaną wokół szyi.
Szybko zmienił koło, zerkając cały czas, czy w domu nie ma przypadkiem kogoś jeszcze. Wiedział, że będzie się z nią kochać, a także, że potajemnie ona również go pożąda. To, jak powiedziała, że mąż jest na nią zły, dowodziło, że potrzebuje współczującego mężczyzny. Włączył magnetofon i szeptem opowiadał, jak uczyni Ninę szczęśliwą, gdy powie jej, co do niej czuje.
Читать дальше