Siostra Gearing starała się opanować. Wytarła hałaśliwie nos, włożyła chusteczkę do kieszeni uniformu i podniosła zapłakaną twarz.
– Przepraszam. To chyba z powodu szoku. Ale to prawdziwy koszmar! Jak mogło dojść do takiej przerażającej rzeczy? I pierwszy raz prowadziłam lekcję. A wszyscy siedzieli i patrzyli. Inne studentki też. Co za okropny wypadek!
Wypadek? – Courtney-Briggs odwrócił się od okna. Podszedł do niej i pochylił nad nią swoją byczą głowę. Jego głos był ostry, wzgardliwy, kiedy niemal plunął jej słowami w twarz. – Wypadek? Sugeruje pani, że żrąca trucizna znalazła się w tym pożywieniu przypadkiem? Albo że dziewczyna o zdrowych zmysłach wybrałaby ten potworny sposób, żeby popełnić samobójstwo? Trochę odwagi, siostro, dlaczego choć raz nie zdobyć się na szczerość? Byliśmy właśnie świadkami morderstwa!
CHWILA CISZY O PÓŁNOCY
Był późny środowy wieczór 28 stycznia, szesnaście dni po śmierci panny Pearce – panna Dakers siedziała w świetlicy na pierwszym piętrze Nightingale House, pisząc swój cotygodniowy list do matki. Zwykle kończyła go w porę, żeby wysłać wieczorną pocztą, ale tym razem było to zadanie ponad jej siły. W koszu na śmieci leżały już dwie pokreślone wersje na brudno, a teraz zabierała się za trzecią.
Siedziała pod oknem, przy biurku jednej z bliźniaczek, lewym łokciem dotykając ciężkiej zasłony, która odgradzała pokój ód wilgotnej ciemności nocy, i osłaniając zgiętym przedramieniem papier listowy. Naprzeciwko niej światło lampy lśniło na opuszczonej głowie Madeleine Goodale, która była tak blisko, że widziała czystą, jasną skórę w miejscu przedziałka i czuła delikatny zapach szamponu. Goodale miała przed sobą dwa otwarte podręczniki i robiła notatki. Niczym się nie przejmuje, pomyślała panna Dakers z ukrytą zazdrością. Nic w świetlicy, ani poza nią, nie przeszkadza jej w spokojnej koncentracji. Solidna i pilna Goodale szykuje się do przypięcia na swoim nieskazitelnym fartuszku Złotego Medalu Johna Carpendara za najlepsze wyniki egzaminów końcowych.
Przestraszona intensywnością tej nagłej i haniebnej niechęci, którą jeszcze Goodale gotowa odczuć, Dakers odwróciła wzrok od jej pochylonej irytująco blisko głowy i rozejrzała się po pokoju. Znała go tak dobrze po trzech latach nauki, że zwykle nie zauważała już detali architektonicznych ani mebli. Jednak dzisiaj zobaczyła go z niespodziewaną ostrością, jakby całkiem nowymi oczami. Był zbyt duży, aby go można nazwać przytulnym, i umeblowany zbieranymi przez lata, przypadkowymi meblami. Kiedyś musiał tu być elegancki salon, ale ściany już od dawna nie miały tapet i pomalowane łuszczącą się farbą czekały na obiecany remont. Ozdobny kominek z rzeźbionego marmuru mieścił w sobie duży piecyk gazowy, stary i brzydki, ale zdumiewająco wydajny – ogrzewał z sykiem nawet najdalsze kąty. Solidny, mahoniowy stół pod przeciwną ścianą, zarzucony czasopismami, mógł należeć jeszcze do samego Johna Carpendara. Jednak był już zniszczony i zmatowiały, bo choć odkurzano go regularnie, to rzadko polerowano, a zniszczony blat nosił liczne odciski szklanek. Na lewo od kominka stał w groteskowym kontraście duży, nowoczesny telewizor, dar od Ligii Przyjaciół Szpitala. Przed nim znajdowała się długa, pokryta kretonem kanapa z zapadającymi się sprężynami i pojedynczy fotel od kompletu. Reszta krzeseł, już zbyt starych i wysłużonych dla pacjentów, pochodziła z ambulatorium przyszpitalnego. Drewniane oparcia na ręce były brudne, a kolorowe winylowe siedzenia pachniały nieprzyjemnie w cieple ognia z kominka. Jedno z nich było puste. To z czerwonym siedzeniem, którego zawsze używała Pearce. Gardząc wspólną kanapą, siadała nieco z boku, patrząc na ekran z wystudiowanym brakiem zainteresowania, jakby to była przyjemność, którą mogła sobie z łatwością darować. Od czasu do czasu spuszczała oczy na książkę na kolanach, jakby nie mogła już znieść tych głupot, pokazywanych dla pustej rozrywki. Jej towarzystwo, pomyślała panna Dakers, z reguły było niemile widziane i krępujące. W świetlicy zawsze panowała weselsza i swobodniejsza atmosfera bez tej sztywno wyprostowanej i surowej postaci. Ale puste krzesło z wygniecionym siedzeniem było jeszcze gorsze. Żałowała, że nie ma odwagi podejść do niego, ustawić obok innych krzeseł przed telewizorem i usiąść nonszalancko na wyciągniętym winylu, uwalniając się w ten sposób raz na zawsze od męczącej obecności ducha. Zastanawiała się, czy inne studentki czują to samo. Nie sposób o to pytać. Czy bliźniaczki, wciśnięte w głąb kanapy, były rzeczywiście bez reszty pochłonięte starym, gansterskim filmem? Obie robiły na drutach grube swetry, które zwykle nosiły zimą; migając sprawnie drutami, nie odrywały oczu od ekranu. Obok rozwaliła się w fotelu Jo Fallon, przerzuciwszy niedbale jedną nogę w spodniach przez oparcie. Był to jej pierwszy dzień w szkole po powrocie z izby chorych i nadal wyglądała blado i mizernie. Czy naprawdę z zafascynowaniem śledzi losy bohatera w śmiesznym, wysokim kapeluszu na wybrylantynowanych włosach i w garniturze z wypchanymi ramionami, którego wrzaskliwy głos, przerywany strzałami z pistoletu, wypełnia pokój? Czy jej także doskwiera makabryczna bliskość pustego, czerwonego krzesła z wygniecionym siedzeniem i drewnianymi oparciami, wytartymi rękami Pearce?
Christine Dakers zadrżała. Zegar ścienny pokazywał, że jest już po wpół do dziesiątej. Za oknem rozszalała się wichura. Zapowiadała się niespokojna noc. W rzadkich przerwach między strzelaniną płynącą z ekranu słyszała trzask gałęzi i wyobrażała sobie ostatnie liście, opadające z drzew wokół pogrążonego w ciszy, odizolowanego od świata Nightingale House.
Zmusiła się, żeby wziąć pióro. Naprawdę musi się pospieszyć! Zaraz będzie pora nocna i studentki, jedna po drugiej, zaczną się żegnać i znikać, zostawiając ją z perspektywą samotnego zmagania się ze strachem na źle oświetlonych schodach i ciemnym korytarzu. Jo Fallon naturalnie nadal tu będzie. Nigdy nie kładła się spać przed końcem programu telewizyjnego. Szła wtedy sama na górę, przygotować sobie wieczorną whisky z gorącą wodą i cytryną. Wszyscy znali ten jej stały zwyczaj. Ale panna Dakers czuła, że nie zniesie sam na sam z Fallon. To była ostatnia osoba, na towarzystwo której miała ochotę, nawet podczas przerażającej wędrówki ze świetlicy do sypialni. Znów zaczęła pisać.
Proszę Cię , mamo , nie zamartwiaj się tym morderstwem . Niedorzeczność tego zdania uderzyła ją natychmiast, gdy zobaczyła je na papierze. Musi unikać tego budzącego emocje, splamionego krwią słowa. Spróbowała jeszcze raz.
Proszę Cię , mamo , nie martw się tym , co czytasz w gazetach . Naprawdę nie ma takiej potrzeby . Jestem całkiem bezpieczna i w gruncie rzeczy nikt chyba nie wierzy , że Pearce została rozmyślnie zabita .
To nie była prawda, oczywiście. Niektórzy musieli tak myśleć, bo co by tu robiła policja? Trudno przypuszczać, żeby trucizna dostała się do pożywienia przypadkiem albo żeby Pearce, ta bogobojna, pryncypialna i nudna Pearce, sama wybrała taką efektowną śmierć w męczarniach. Pisała dalej:
Nadal odwiedzają nas policjanci z lokalnego wydziału zabójstw , ale już coraz rzadziej . Są bardzo mili dla nas , studentek , i nie sądzę , żeby kogoś podejrzewali . Biedna Pearce nie była zbyt lubiana , ale to absurd myśleć , że ktoś tutaj mógłby chcieć jej zrobić krzywdę .
Читать дальше