Ale patrząc na reprodukcję ujrzałem nagle wyraźniej zarysy całej sprawy. Chciałem odzyskać obraz i poznać tę kobietę, o ile nadal żyła. Chciałem dowiedzieć się, gdzie, kiedy i przez kogo została namalowana.
– Czy zamieścicie to w jutrzejszym numerze?
– Chyba nie – odparła Betty Jo. – Fotograf twierdzi, że kopia, którą zrobił, nie wypadnie w druku najlepiej.
– Przydałaby mi się nawet kiepska odbitka. Oryginał musi wrócić do rąk policji.
– Możesz chyba poprosić Carlosa o jeden egzemplarz.
– Poproś go sama, dobrze? Ty go znasz. Może udałoby mi się dzięki temu odszukać Freda i pannę Biemeyer.
– Ale jeśli ci się uda, podasz mi szczegóły, zgoda?
– Nie zapomnę o tobie. – Zdałem sobie podświadomie sprawę z dwuznaczności tego zdania.
Betty Jo odniosła odbitkę do serwisu fotograficznego. Usiadłem na jej krześle, oparłem ramiona o biurko i położywszy na nich głowę zapadłem w sen. Musiałem przeżywać w nim jakieś gwałtowne awantury czy może ich zapowiedź. Kiedy dziewczyna dotknęła dłonią mego ramienia, zerwałem się na równe nogi, sięgając w kierunku ukrytego pod marynarką futerału po rewolwer, którego nie miałem przy sobie.
Betty Jo cofnęła się gwałtownie, unosząc lekko dłonie z rozstawionymi palcami.
– Przestraszyłeś mnie.
– Przepraszam.
– Carlos robi dla ciebie odbitkę. Ja tymczasem muszę niestety zasiąść do maszyny. Chcę dokończyć ten artykuł, by mógł wejść do popołudniowego wydania. A propos – czy mogę w nim wspomnieć o tobie?
– Proszę, ale bez nazwiska.
– Jesteś skromny.
– Nie bardzo. Ale pracuję jako prywatny detektyw. I chcę zachować swą prywatność.
Przeniosłem się za biurko redaktora działu miejskiego i znów oparłem głowę na ramionach. Już od dość dawna nie spałem w pokoju, w którym przebywała oprócz mnie dziewczyna. Oczywiście ten pokój był duży i dość dobrze oświetlony, a dziewczyna miała na głowie zupełnie inne sprawy.
Tym razem obudziła mnie wołaniem, stojąc w pewnej odległości.
– Panie Archer?
Stał obok niej jakiś młody Murzyn. Pokazał mi wykonaną przez siebie czarno-białą odbitkę. Była dość zamazana i szara, jakby jasnowłosa kobieta cofnęła się jeszcze dalej w czasie, poza zasięg promieni słońca. Ale można było rozpoznać jej rysy.
Podziękowałem fotografowi i zaproponowałem, że mu zapłacę. Odmówił, popychając ku mnie powietrze otwartymi dłońmi. Wrócił do pracowni, a dziewczyna ponownie zasiadła do maszyny. Napisawszy kilka słów przerwała nagle, zdjęła dłonie z klawiatury i opuściła je na kolana.
– Nie wiem, czy uda mi się w końcu sklecić ten artykuł. Nie mogę wspomnieć o Fredzie Johnsonie ani o tej dziewczynie. W tej sytuacji nie bardzo mam o czym pisać, prawda?
– Będziesz miała.
– Ale kiedy? Za mało wiem o tych ludziach. Gdyby kobieta z portretu żyła, a mnie udało się do niej dotrzeć, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Mogłabym uczynić ją centralną postacią swojego artykułu.
– I tak możesz to zrobić.
– Ale byłoby o wiele lepiej, gdybym mogła napisać wyraźnie, kto to jest i gdzie przybywa. I że żyje – jeśli żyje. Może nawet dołączyć wywiad.
– Niewykluczone, że wiedzą to państwo Biemeyer – powiedziałem. – Być może kupili ten portret z pobudek osobistych.
Zerknęła na zegarek.
– Jest po północy. Nie mam odwagi dzwonić do nich tak późno. Tak czy owak nie jest pewne, czy cokolwiek wiedzą. Ruth Biemeyer dużo mówi o swej przyjaźni z Richardem Chantry, ale wątpię, czy kiedykolwiek łączył go z nią bliski związek.
Nie oponowałem jej. Nie chciałem rozmawiać w tym momencie ze swymi klientami. Od chwili, kiedy mnie wynajęli, zasięg całej sprawy ogromnie się rozszerzył i nie liczyłem na to, że będę w stanie wszystko im wkrótce wyjaśnić. Ale miałem ochotę raz jeszcze pociągnąć za język panią Chantry.
– Natomiast Chantry’ego łączył bliski związek z własną żoną – powiedziałem.
– Myślisz, że Francine Chantry zechce ze mną porozmawiać?
– Trudno będzie jej odmówić teraz, kiedy w grę wchodzi morderstwo. Którym zresztą bardzo się przejęła. Być może wie wszystko o tej kobiecie z portretu. Przecież sama często pozowała mężowi.
– Skąd wiesz? – spytała Betty Jo.
– Od niej.
– Mnie nigdy o tym nie mówiła.
– Bo nie jesteś mężczyzną.
– Więc jednak to zauważyłeś?
Przejechałem wraz z Betty Jo wzdłuż opustoszałego wybrzeża i dotarłem pod dom pani Chantry. Był cichy i ciemny. Na parkingu nie stał ani jeden samochód. Przyjęcie skończyło się.
Może niezupełnie. Usłyszałem cichy głos kobiecy; jęk bólu lub rozkoszy, który urwał się gwałtownie, gdy podeszliśmy pod drzwi frontowe. Betty Jo odwróciła się do mnie.
– Co to było?
– Mogła to być pani Chantry. Ale wszystkie kobiety wydają w pewnych sytuacjach podobne odgłosy.
Wypuściła powietrze z cichym, gniewnym sykiem zniecierpliwienia i zapukała do drzwi. Zapaliła się nad nimi lampa.
Po dość długiej chwili drzwi otworzyły się i wyjrzał przez nie Rico. Miał koło ust plamę od szminki. Zauważył, że mu się przyglądam, i wytarł ślad grzbietem dłoni. Rozmazał w ten sposób czerwoną plamę, która biegła teraz w dół, przecinając podbródek. W spojrzeniu jego czarnych oczu widniała wrogość.
– O co chodzi?
– Chcemy zadać pani Chantry kilka pytań – odparłem,
– Pani Chantry już śpi.
– Niech ją pan obudzi.
– Nie mogę. Miała ciężki dzień. Ciężki dzień i ciężką noc. – Smuga szminki na policzku nadała jego słowom komicznie lubieżny wydźwięk.
– Proszę spytać, czy nas przyjmie. Jak pan zapewne wie, prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa.
– Niech pan powie, że to my, pan Archer i panna Siddon – powiedziała Betty Jo.
– Wiem, kim państwo są.
Rico wprowadził nas do salonu i zapalił lampy. Ciemna, orla głowa i długi, brązowy szlafrok nadawały mu wygląd zapalczywego, średniowiecznego mnicha. W pustym pokoju unosiły się stęchłe opary dymu z papierosów. Wydawało mi się, że słyszę docierający spoza nich gwar rozmów prowadzonych na przyjęciu. Większość poziomych płaszczyzn – między innymi klawiaturę wielkiego fortepianu – zajmowały puste i do połowy opróżnione szklanki. Wszystko w tym pokoju – z wyjątkiem wiszących na ścianach obrazów, okien, ukazujących bardziej uporządkowany świat, którego nawet morderstwo nie było najwyraźniej w stanie zmienić – kojarzyło się z nieuchronnym kacem.
Obszedłem salon, przyglądając się portretom i próbując przy pomocy dostępnych amatorowi środków ustalić, czy obraz Biemeyerów był dziełem tego samego malarza. Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie, a Betty Jo stwierdziła, że ona również jest bezradna.
Ale odkryłem, że mord popełniony na Grimesie, a także – być może – zabójstwo Whitmore’a, wywarło mimo wszystko subtelny wpływ na portrety, a może na moją reakcję. W oczach spoglądających na mnie modeli dostrzegłem podejrzliwość, a także pewnego rodzaju lęk, lęk pełen rezygnacji. Niektórzy z nich patrzyli na mnie jak więźniowie, inni – jak sędziowie, jeszcze inni – jak uwięzione W klatce zwierzęta. Zastanawiałem się, czy któryś z nich – i który – odzwierciedlał stan umysłu człowieka, który je namalował.
– Czy znałaś Chantry’ego, Betty Jo?
– Właściwie nie. Należał do wcześniejszej epoki. Prawdę mówiąc widziałam go tylko raz.
– Kiedy?
Читать дальше