– Skarbeńku, wyglądasz bosko! – Marco odsunął się i z dłońmi przyłożonymi do piersi, podziwiał swoje dzieło. – Ta peruka idealnie do ciebie pasuje.
– Miejmy nadzieję, że Monaldo da się na to nabrać.
– A teraz – powiedział Marco, przybliżając się do mnie z konspiracyjnym błyskiem w oku. – Zdradź mi swój plan, dziewczyno – szpiegu?
Poprawiając sięgającą tyłka perukę, powtórzyłam Marcowi wszystkie informacje, jakie Monaldo podał Felixowi przez telefon.
– Najpierw pojedziemy do Victorii, wślizgniemy się do garderoby i poszukamy czerwonej torebki z krokodylej skóry czekającej na toaletce Larry'ego. Potem zabierzemy forsę na pustynię, gdzie mam się spotkać z Marsuccimi. Felix wysiądzie wcześniej, żeby sfotografować jak przekazuję forsę mafiosom.
Hm… kiedy powiedziałam to wszystko głośno, wydało mi się trochę… nieprawdopodobne. Miałam się za Jamesa Bonda, czy co? Marco absolutnie nie podzielał moich obaw.
– Normalnie jak w Bondziel Czad! Nie mogę się już doczekać, żeby opowiedzieć o wszystkim Madonnie.
– Nie! – Obróciłam się szybko w jego stronę. – Nie możesz nikomu nic mówić. Jeśli Ramirez się o tym dowie, żywcem obedrze mnie ze skóry. Nie wspominając już o tym, co mogłaby zrobić moja matka. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ruszyła za mną uzbrojona w paralizator? Musisz mi obiecać, że nikomu nic nie piśniesz.
– Ale…
Obiecaj! – rozkazałam, opierając dłonie na biodrach. Ponieważ byłam teraz od niego jakieś pięć centymetrów wyższa, dał za wygraną.
– Dobrze – burknął, żałośnie wydymając dolną wargę. – Obiecuję.
Kazałam mu jeszcze dać słowo honoru i dopiero wtedy poczułam się trochę spokojniejsza. Trochę. Obligowanie Marca do dochowania tajemnicy jest równie skuteczne, co zamalowywanie mazakiem rysek na ulubionych czarnych czółenkach. W najlepszym wypadku, jest to rozwiązanie tymczasowe. Ale nie miałam wyboru. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Marco zdoła utrzymać język za zębami wystarczająco długo, żebyśmy mogli z Felixem dotrzeć na pustynię. Wtedy będzie za późno, żeby powstrzymali mnie mama czy Ramirez.
Nie żebym po cichu na to nie liczyła. Kiedy wpatrywałam się w moje „zrobione” odbicie w lustrze, ta część mnie, która wolała pozostać w jednym kawałku, prosiła: Niech mnie ktoś powstrzyma!
Spotkaliśmy się z Felixem na parkingu dokładnie o siódmej dwie. Zgodnie z planem, chciał być na miejscu na długo przed Marsuccimi. Spojrzał na mnie i byłam pewna, że ciśnie mu się na usta jakiś złośliwy komentarz.
– Nie denerwuj mnie – ostrzegłam, – Te buty mają trzynastocentymetrowy obcas. Mogę nimi zabić.
Uśmiechnął się, ale powstrzymał od uwag, unosząc dłonie w obronnym geście. Dał parkingowemu kwitek (oraz pięćdziesiąt centów napiwku, sknera) i dziesięć minut później byliśmy już w drodze.
Kiedy jechaliśmy Piętnastką, kręciłam się niespokojnie na siedzeniu, a mój żołądek zawiązał się w supeł. Tak naprawdę, nie jestem wielką fanką przebieranek.
Zeszłego lata, kiedy badałam sprawę zaginięcia mojego byłego chłopaka, Richarda, Dana namówiła mnie, żebyśmy przebrały się za prostytutki i zmusiła do włożenia żarówiastego spandeksu, Ale nie to było jeszcze najgorsze. Ukoronowaniem wieczoru był trup. Jako że w dzisiejszym przedstawieniu byłam jedyną nieuzbrojoną aktorką, pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nie będzie powtórki z rozrywki.
Przygryzając uszminkowane wargi, rozważałam, czy nie lepiej powiedzieć Felixowi, żeby zawrócił i zapomnieć o całej sprawie. Jednak zanim się zdecydowałam, wjechaliśmy na parking dla pracowników Victoria Club. Z przodu nadal stały dwa lincolny, a od kiedy byłam tu ostatnio, przybyło jeszcze z półtuzina samochodowych wraków. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że zniknął SUV Ramireza. Modliłam się, żeby Bruno miał wolny wieczór. (I żeby nie spędzał go, próbując wytropić pewną blondynkę, która mu nawiała).
Wpatrywałam się w tylne drzwi klubu, kiedy Felix zgasił silnik. Powtarzałam sobie, że dam radę to zrobić. Byłam twardą laską. Byłam niebezpieczna. Miałam misję do wypełnienia. Nie brałam zakładników.
– Gotowa? – zapytał Felix, biorąc aparat z tylnego siedzenia.
– Jasne! – odparłam śmiało, choć moje ciało było odmiennego zdania. Miałam stopy z ołowiu, a tyłek przykleił mi się do siedzenia.
– Naprawdę chcesz tam wejść? – zapytał. Skinęłam głową. – Uhm.
– Wiesz, jeszcze nie jest za późno, żeby zmienić zdanie. Jeśli nie jesteś pewna, możemy odwołać całą akcję.
Czy byłam pewna? Nie. Nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniały mi się moje śliczne, skórzane, dziesięciocentymetrowe szpilki od Gucciego, z noskami tak wąskimi, że siniały mi od nich małe palce. Jeśli mogłam przeżyć odcięcie dopływu krwi do palców w imię mody, mogłam także przeżyć supeł w żołądku w imię ratowania ojca.
– Nie, jestem pewna – skłamałam. – Idziemy.
Jakimś cudem udało mi się poderwać wrośnięty w siedzenie tyłek. Podeszłam do tylnych drzwi klubu, odprowadzana obiektywem aparatu Felixa.
Dobiegająca zza ściany głośna muzyka wylała się na zewnątrz, kiedy otworzyłam drzwi. Zamrugałam, wchodząc do kiepsko oświetlonego wnętrza. Żałowałam, że nie mogę ściągnąć ciemnych okularów. Przystanęłam na chwilę, żeby się rozejrzeć. Byłam za kulisami. Po prawej miałam różne dźwignie i liny, nad którymi czuwał facet w bejsbolówce, z papierosem zwisającym z kącika ust. Po lewej była garderoba. Stukanie obcasów, szum suszarek do włosów i plotki mieszały się z tanecznymi rytmami.
Ruszyłam w lewo, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Niewielka garderoba była wypełniona toaletkami z podświetlanymi lustrami, zastawionymi kosmetykami i perukami na podstawkach. Przy drzwiach znajdował się wieszak na kółkach. Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Chudy, czarnoskóry facet zrobiony na Tinę Turner przebiegł obok mnie, wołając, że teraz jego kolej. Dwie odziane w żółte cekiny „dziewczęta” siedzące przy jednej z toaletek, przymocowywały sobie pióra do głów i plotkowały o jakiejś Molly. (Która najwyraźniej spała z połową facetów w klubie).
Przez chwilę rozglądałam się w poszukiwaniu czerwonej torebki z krokodylej skóry. W końcu wypatrzyłam ją przy toaletce w głębi garderoby. Pochyliłam głowę, wyminęłam porozrzucane na podłodze buty i cekiny, porwałam torebkę i szybko się wycofałam, na wypadek, gdyby któraś z dziewcząt w cekinach chciała mnie o coś zapytać.
Torebka była znacznie cięższa, niż się spodziewałam i musiałam nieść ją w obu rękach. Zanim dotarłam do tylnych drzwi klubu, moje serce dudniło głośniej od muzyki, a żołądek zamienił się w węzeł gordyjski.
Wyszłam na dwór i szybko się rozejrzałam, żeby sprawdzić, czy w czasie kiedy byłam w środku na parkingu, nie pojawił się czarny SUV Ramireza. Nie pojawił się, więc pobiegłam (pobiegłam to może za dużo powiedziane, bo byłam w butach na trzynastocentymetrowym obcasie) do neona i wskoczyłam na fotel pasażera.
– Jedź! – zawołałam. Felix odłożył aparat i posłusznie ruszył z parkingu, skręcając w prawo. Na Fremont głośno odetchnęłam z ulgą. Może zbyt głośno, biorąc pod uwagę, że byliśmy dopiero na półmetku operacji „Przechytrzyć mafię”. Zabranie torebki było łatwiejszą częścią zadania. Teraz musiałam stanąć oko w oko z odpowiednikami członków rodziny Soprano, gdzieś na pustyni, gdzie nie wiadomo ile pokoleń „wypadków przy pracy” leżało pogrzebanych w płytkich grobach.
Читать дальше