I tutaj nastąpiło połączenie dwóch opowieści – o Bójce i Bekierskim. Popielski, rozpoczynając ten wątek, przyznał z niejakim smutkiem, że tajemnicę odczytania liczb Charona Bójko zabrał do grobu i to, co teraz on, Popielski, powie, ma charakter czysto hipotetyczny. Otóż nie wiadomo, czego się Bójko dowiedział o Lubię Bajdykowej i Lii Kochównie, ale prawdopodobnie z liczb Charona wyczytał datę i okoliczności ich śmierci. Poszedł z tymi informacjami do Bekierskiego, aby poprosić go o fundusze na dalsze badania. Potrzebował bowiem maszyny liczącej oraz stałych współpracowników, hebraistów i matematyków, którzy by zestawiali biblijne frazy w kwadraty magiczne. A tacy specjaliści nie będą wszak pracować za darmo.
Hrabia odmówił. Wtedy Bójko zaszantażował go ujawnieniem informacyj o matce Żydówce. Hrabia znów odmówił, po czym dotkliwie pobił Bójkę. Kwadraty magiczne, które ten zaprezentował Bekierskiemu, pozostały w rękach hrabiego. Bekierski zaczął je pilnie studiować. Zafascynowała go zagadka liczb Charona.
Tymczasem Bójko, pozbawiony zupełnie nadziei na fundusze na dalsze badania, przystąpił do zbrodniczej części planu. Zamordował mianowicie i Lubę Bajdykową, i Liję Kochównę, a kwadraty magiczne wysłał na policję jako osobliwe nekrologi. Po co? Bo chciał się pochwalić światu wiekopomnym odkryciem! Liczył, że ktoś odczyta jego rewolucyjne przesłanie i może dołączy, by wspólnie poprowadzić dalsze eksploracje! Szukał bogatego ekscentryka, który by sfinansował badania. Najpierw wysyłał hebrajskie kwadraty do prasy okultystycznej i bulwarowej z prośbą o publikację, pisząc, iż są tam zaszyfrowane proroctwa. Niczego mu nie opublikowano. Toteż zaczął mordować i miał nadzieję, że ktoś z przekupnych funkcjonariuszy sprzeda kwadraty magiczne prasie i wkrótce jego tajne komunikaty staną się powszechnie znane. Lecz się przeliczył. Policjanci nie byli łasi na brudne pieniądze brukowców, a kwadraty magiczne odkrył nie zamożny finansista, który chce władzy nad ludzkim życiem i światem, lecz Popielski. Ten dzięki poszukiwaniom w oddziale ewidencji ludności dotarł do Bójki. Matematyk, chcąc uniknąć stryczka, już w czasie pierwszego spotkania przymilał się do detektywa, wychwalając pod niebiosa jego talent matematyczny, po czym zaproponował mu wspólne badania nad największym wynalazkiem ludzkości.
– Nie obawiałem się, że podejrzany ucieknie – mówił Popielski. – Ubogi dystrakt [80], oberwaniec z kępkami włosów sterczących nad uszami jest wszędzie łatwy do wytropienia. Tymczasem Bójko zrozumiał, że grunt mu się pali pod nogami, i tego samego dnia napisał do „Wieku Nowego” list, w którym ujawniał żydowskie pochodzenie hrabiny Bekierskiej. Potem zatelefonował do Bekierskiego z żądaniem pieniędzy za odwołanie swych rewelacyj. Telefoniczne polecenie zanotował kamerdyner Bekierskiego, pan Stanisław Wiącek. Na drugi dzień hrabia, powróciwszy zapewne z jednej ze swoich erotycznych eskapad, które w okolicznych wsiach urządzał sobie wcale często, natrafił na dziennikarzy pytających go o matkę Żydówkę. Kiedy przeczytał notatkę lokaja, już wiedział, kto ujawnił tajemnicę jego życia, której publiczne objawienie zamknęło mu drogę do politycznej kariery. Wymknął się zatem chyłkiem z pałacu i pojechał do Lwowa. Po jego wyjeździe kamerdyner Wiącek natychmiast zatelefonował do mnie z obawą, iż życiu Bójki zagraża niebezpieczeństwo, ponieważ pan poznał źródło informacyj o pochodzeniu swojej matki. Niestety, nie było mnie w domu i wiadomość ta dotarła do mnie dopiero wieczorem. Pobiegłem czym prędzej do mieszkania Bójki i zastałem w nim zamordowanego gospodarza i pobrudzonego olejem Bekierskiego. Tak było. Quod erat demonstrandum [81] .
– Kłamiesz, ty kanalio! – wrzasnął Bekierski. – Wszystko jest sfingowane! Lałem na ciebie jak koń, a ty się teraz mścisz!
Publiczność zahuczała, sędzia krzyknął ostro na oskarżonego, a Popielski usiadł z westchnieniem politowania. Po jego wystąpieniu wszystko ułożyło mi się w oczywistą i zwartą całość. Tej żelaznej logice wydarzeń nie mógł nie ulec również i obrońca Bekierskiego. Jego wystąpienie było teraz chwiejne i niepewne. Po zapytaniu Popielskiego o kilka niuansów dotyczących jego znajomości ze Stanisławem Wiąckiem zadał nieprzekonujące pytanie retoryczne.
– Na moim kliencie spoczywa zarzut zamordowania Leona Bójki – mówił, osuszając czoło chusteczką. – Czyż nie zastanawia Wysokiego Sądu i panów przysięgłych to, że mój klient, czyli rzekomy morderca, miał ręce powalane olejem? Czy nie jest to zbyt oczywisty dowód? Czyż nie jest dziwne, że inne części jego garderoby nie uległy pobrudzeniu? Wszak przesunięcie wiadra pod głowę wiszącego człowieka i następnie opuszczenie go tak, aby ta głowa się zanurzyła w oleju, może spowodować znaczny rozprysk płynu, którym można powalać resztę ubrania! Tymczasem mój klient miał pobrudzone tylko ręce, które jakże łatwo mógł do beczki wsadzić mu ktoś trzeci! Mój znakomity kolego – zwrócił się do prokuratora Szumiły – to dowód jak z broszurowej powieści tajemnic!
– Mamy też inny – odparł oskarżyciel. – Coś, co byłoby za trudne dla czytelników broszur kryminalnych.
– Co mianowicie?
– Trzeci kwadrat magiczny – Szumiło wyjął z teczki kartkę, na której widniała macierz o sześcioliterowym boku – znaleziony w gabinecie hrabiego Bekierskiego podczas rewizji po dwóch dniach od momentu aresztowania. Ten dowód zbrodni jest bezdyskusyjny. Proszę świadka, pana Edwarda Popielskiego, o objaśnienie kwadratu.
* * *
Stanisław Wiącek patrzył na Popielskiego, ale niczego z jego wywodów nie rozumiał. Nie słyszał spokojnego, donośnego głosu detektywa, bo wciąż w jego głowie dźwięczało ojcowskie „Skłamałeś, no to cierp!”. „Żadne cierpienie nie będzie zbyt wielkie – myślał – bym odkupił grzech nielojalności wobec hrabiego”.
Nagle zesztywniał i zacisnął pięści. Przypomniał sobie swoje zaniedbanie sprzed miesięcy. Nazajutrz po aresztowaniu pana Popielski dostarczył mu ten właśnie kwadrat magiczny i nakazał umieścić w biurku Bekierskiego. Detektyw był – co nie uszło uwagi kamerdynera – senny, blady i zmęczony. „Też by pan tak wyglądał, gdyby pan tworzył przez całą noc hebrajskie kwadraty” – powiedział. Stanisławowi wydało się zgoła nieprawdopodobne, iż hrabia, zaciekły antysemita, miałby trzymać w biurku żydowskie szpargały. Jego zdumienie było tak wielkie, że zapomniał się i podrzucił zapisaną kartkę do biurka pana gołymi rękami – wbrew wyraźnemu zaleceniu, by użyć do tego rękawiczek. I teraz patrzył na ten kwadrat magiczny i oczyma wyobraźni widział na nim odbitkę daktyloskopijną swoich palców.
Popielski skończył objaśniać i oddał kartkę prokuratorowi. Ten włączył ją do akt, gdzie zniknęła na zawsze wśród innych dokumentów. Żaden daktylotechnik już z niej nie zbierze odcisków palców.
Wiącek otworzył dłonie. Przy kciuku przez kilka sekund drgał mały mięsień. Nikt tego nie zauważył. Nikt nie patrzył na Wiącka. Bóg go ocalił.
POPIELSKI POWIÓDŁ PO SŁUCHACZACH spokojnym spojrzeniem. Oto po raz czwarty w życiu staje przed poważnym audytorium, które musi przekonać do swoich racyj. Jego pierwszy wykład matematyczny – ongiś na Uniwersytecie Wiedeńskim – przerwał ponury zwiastun epilepsji, drugi – niedawno wygłoszony na Uniwersytecie Jana Kazimierza – został zmiażdżony przez złośliwego profesora, trzeci, przedstawiony kolegom w gabinecie Kocowskiego, niósł nadzieję właściwego tropu, czwarty, na sali sądowej, będzie – tego był pewien – jego wielkim triumfem.
Читать дальше