– Co się stało? – Usiadł na drugim i nadaremnie rozglądał się za papierosem.
– Pani Zimorowiczowa wyrzuciła mnie z mieszkania – w oczach Renaty zabłysły łzy – za to, że, jak powiedziała, spotykam się z mężczyznami…
– Widziała mnie z panią wczoraj wieczorem przed domem, czy tak?
– Tak.
– I ma pani pewnie za złe, że mnie pani wtedy pocałowała, tak?
– Tak. – Renata spuściła wzrok. – Wyzwała mnie od ostatnich rozpustnic żyjących z kontaktów z bogatymi bandytami…
– Mnie wzięła za bandytę? – Popielski uśmiechnął się i odebrał od Hanny tacę z dzbankiem i z filiżankami.
– Gorzej – szepnęła Renata. – Wzięła pana za mojego opiekuna, za człowieka, który mną frymarczy, za…
– Alfonsa – dokończył Popielski.
Renata umilkła i siedziała ze spuszczonym wzrokiem. Nie miała makijażu, a i tak jej cera była gładka i jasna jak porcelana, nie miała pantofli na wysokim obcasie, które wysmuklają zwykle łydkę, a i tak kształt jej nogi był nienaganny, miała na sobie tylko skromną prostą sukienkę, a i tak Popielski czuł w lędźwiach, jakby przed nim siedziała królowa haremu w podwiązkach i w koronkowej bieliźnie.
– Pomogę pani, panno Renato – powiedział poważnie. – Umieszczę panią u mojego znajomego na Kleparowskiej. Będzie pani mogła tam mieszkać, dopóki nie znajdzie się czegoś odpowiedniejszego…
Renata zamarła w milczeniu. Jednak jej myśli nie spoczęły ani na chwilę, o czym mówiły gwałtowne ruchy palców. Przebiegały one po kolanach jakby w jakichś pianistycznych improwizacjach. Nagle się splotły, a dziewczyna znów zastygła w jakimś paraliżu.
– Dziękuję, wprawdzie przyszłam do pana po pomoc, ale nie przyjmę tej propozycji – powiedziała po długiej chwili. – To nie uchodzi. Samotna kobieta ma zamieszkać u mężczyzny? Tak się nie godzi…
– Droga panno Renato – tłumaczył łagodnie i dobitnie, jakby znów obydwoje wrócili do roli nauczyciela i uczennicy – na Kleparowie wszystko uchodzi. To po pierwsze. Po drugie, mój znajomy nie będzie nastawał na pani cześć z powodu starego jak świat: jest wielbicielem pięknych chłopców, którzy zresztą u niego często bywają. Kiedyś nawet tej swojej do nich słabości omal nie przypłacił życiem. Jakiś ulicznik wgniótł mu czaszkę świecznikiem, a potem go okradł. Kilka dni później złapałem owego bandytę wraz z łupem. Baletmistrz Szaniawski, bo to jest właśnie ów mój znajomy, ma wobec mnie ogromny dług wdzięczności, który z radością spłaca. To jest podstawowy powód, dla którego jest pani u niego całkowicie bezpieczną. Żadna kobieta nie jest dla niego obiektem erotycznych zabiegów, a tym bardziej kobieta pozostającą pod moją opieką.
Renata podrapała się nerwowo po szyi, na której pojawiły się różowe plamy.
– Bardzo panu dziękuję, panie profesorze, za wszystko, co pan dla mnie zrobił. – Spojrzała na niego z wątłym i sztucznym uśmiechem.
– Idziemy. – Podniósł się z fotela. – Niechże się pani wzmocni kawą, a ja w tym czasie się ubiorę.
Wyszedł do gabinetu nieco zaniepokojony wzrokiem Renaty. Przysiągłby na wszystko, że patrzyła w stronę widocznych spod jego bonżurki kłębiących się gęstych i ciemnych włosów na klatce piersiowej. Odrzuciwszy z trudem tę myśl jako nierealne marzenia starszego pana, zaczął się ubierać. Nie trwało to długo, ponieważ zgodnie ze starym zwyczajem wieczorem zawsze przed pójściem spać przygotowywał sobie garderobę na następny dzień. Wszystko leżało na specjalnym krześle: od skarpetek po kapelusz. Wszystko dobrane kolorystycznie: buty tego samego koloru co pasek, a krawat w barwnej harmonii z marynarką.
Ubrał się zatem bardzo szybko w nowy, jasny garnitur i po chwili stał już na rogu Ogrodu Jezuickiego z ciężką walizą u nogi i zlęknioną nieco Renatą u boku. Rozglądał się wokół za dorożką, nie zdając sobie sprawy, że na jego karku spoczywa pełen politowania i złości wzrok Leokadii, która od dawna nie spała i przez uchylone drzwi sypialni przysłuchiwała się ich rozmowie.
W końcu dorożka się pojawiła. Fiakier, usłyszawszy adres rozsławiony przez batiarską piosenkę, nie bez pewnego niepokoju spojrzał na nie ogolonego i poranionego pana i na jego piękną towarzyszkę. Zaciął konia i ruszył wzdłuż uniwersytetu w stronę ulicy Brajerowskiej, by z niej dostać się na Janowską.
Tę parę różniącą się wyraźnie wiekiem fiakier wziąłby, podobnie jak pani Zimorowiczowa, za ulicznicę i jej alfonsa, gdyby nie skromny strój kobiety i brak makijażu na jej bladej twarzy. Aby rozszyfrować stan i profesję dziwnych porannych pasażerów, dorożkarz zwolnił i bacznie się przysłuchiwał ich rozmowie.
– Musi pani jeszcze o czymś wiedzieć, panno Renato – łagodnie odezwał się mężczyzna. – Proszę się, broń Boże, nie zgorszyć tym, co teraz powiem…
Kobieta gwałtownie nabrała powietrza w płuca, a różowe plamy na jej szyi, które już były prawie znikły, teraz nabrały barwy prawie że purpurowej.
– Ciekawe, co ma mi pan do powiedzenia pięć minut przed umieszczeniem mnie u swojego przyjaciela. – Szarpnęła się gniewnie w budzie. – Może to, że będę się jakoś musiała panu odwdzięczyć, co? Może pan wróci do swych poprzednich amorów, których już pan próbował w tej podłej knajpie, co?
Popielski siedział bez ruchu i sztywno. Chciał pogłaskać Renatę po dłoni, ale bał się, by nie odebrała tego gestu jako lubieżnego. Jego towarzyszka wkrótce się uspokoiła. Spojrzała na niego smutno.
– Przepraszam pana, panie profesorze, tyle ostatnio przeżyłam, taka jestem rozbita!
Fiakier był tak zdumiony tytułem, którym jego pasażerka obdarzyła swego towarzysza, że zbyt późno skręcił w Janowską, zawadził dyszlem o latarnię i omal go nie złamał. Nigdy by nie sądził, że ten zwalisty łysy alfons o złamanym nosie jest profesorem!
– Nic nie szkodzi, rozumiem panią – odezwał się mężczyzna nikotynowym basem. – Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że pani podejrzenia wywołują u mnie jakiś ból czy niechęć… Ale ad rem. Proszę się nie zgorszyć u baletmistrza… Czym? No cóż, za chwilę pani powiem, bo już przyjechaliśmy. No to tutaj, panie przewoźniku! Zatrzymaj pan budę!
Ponieważ dorożkarz bardzo chciał się dowiedzieć, co miałoby mianowicie zgorszyć jego pasażerkę, zatrzymał się nader niechętnie. Byli na rogu Janowskiej i Kleparowskiej koło szynku, o którym cały Lwów śpiewał piosenki.
Popielski zapłacił, chwycił walizę, podał ramię Renacie i poprowadził ją do bramy, w której na drugim piętrze mieściło się mieszkanie baletmistrza Juliusza Szaniawskiego.
Na półpiętrze Popielski się zatrzymał. Chciał powiedzieć Renacie prawdę o przeznaczeniu mieszkania właśnie teraz – chciał to jej wyszeptać na ucho w ciemności i z bliska, by choć przez chwilę poczuć ciepło jej ciała, by choć przez moment na swoich ustach poczuć jej oddech. Czuł się jak satyr, który ukradkiem dotyka gładkiej kobiecej skóry albo laską podnosi dziewczynom sukienki.
– Pan Szaniawski – szeptał i chłonął jej bliskość – w mieszkaniu tym urządza sobie schadzki. Wyłącznie do tego mu ono służy. Proszę się zatem nie gorszyć, kiedy przypadkiem pani ujrzy jakiegoś nie całkiem ubranego mężczyznę!
– Dziękuję za ostrzeżenie. – Renata zacisnęła zęby. – Jakoś to muszę przecierpieć.
Popielski nie mógł już dłużej stać tak blisko Renaty, by nie wzbudzać jej podejrzeń, iż chce realizować swe sprośne plany z knajpy Gutmana. Stanął pod drzwiami i wybił na nich rytm Marsza Radetzkiego.
Читать дальше