– Tylko to, że składa pani fałszywe zeznania. Usiłuje pani wprowadzić w błąd milicję. Za fałszywe zeznania grozi surowa kara. A jak się komuś robi fałszywe alibi, to być może jest się jego wspólnikiem.
– Zeznawałam prawdę. Mogę na to przysiąc.
Porucznik sięgnął do teczki i wyjął stamtąd protokół zeznań Lisowskiej.
– Zeznała tutaj pani i podpisała to zeznanie, że Franek Karate raz czy dwa razy popijał w barku z tym Szwedem, który mówi po polsku, Markiem Dańcem. Ale ani słówkiem pani nie wspomniała, że na kilka minut przed wykryciem zbrodni Franek zjawił się w restauracji i podszedł do barku. Pani mu dała jakąś paczkę. Następnie Bujak nie zszedł na dół, tylko wewnętrznymi drzwiami udał się do recepcji hotelowej. Tak było, czy pani nadal zaprzecza?
Bufetowa przed chwilą czerwona i zadzierżysta, teraz zbladła i ucichła. Milczała i niespokojnie wpatrywała się w oficera milicji.
– Wszystkich wypytywałem, czy Franciszek Bujak był w krytycznym czasie w budynku hotelowym. Wszyscy zaprzeczyli. Twierdzili, że Karate wyszedł z „Nosala” przed dziewiątą. Być może Franek nie ma z tym morderstwem nic wspólnego. Jego obecność w tym czasie w restauracji mogła być przypadkowa. Ale dlaczego pani go osłania?
– Ja… ja… – jąkała się bufetowa – zupełnie o tym zapomniałam. To naprawdę był moment. Wyszedł tymi drzwiami od recepcji, podszedł do mnie i zaraz wrócił tam do hotelu. Wyleciało mi to zupełnie z głowy.
– Czego chciał? Co mu pani dała?
– Przyszedł z prośbą, abym mu pożyczyła butelkę winiaku.
– Jak to pożyczyła? Pani prowadzi barek czy wypożyczalnię alkoholu?
– Pan rozumie, u nas alkohole są bardzo drogie. Mamy na nie marżę 300 procent. On mnie prosił, żebym mu pożyczyła jedną butelkę, a on na drugi dzień rano mi odniesie.
– Odniósł?
– Tak. Jakieś piętnaście minut przed tym, nim po mnie przyszedł milicjant.
– Siedzi w kawiarni?
– Nie. Podjechał swoim maluchem, oddał winiak i wyszedł. Mówił, że się bardzo spieszy.
– Pytał, czy byliście przesłuchiwani? Mówił coś o tej zbrodni?
– Nie. Spieszył się jak do pożaru. Wpadł, postawił flaszkę na ladzie, powiedział „dziękuję pani Lisowska” i już go nie było. Chciałam go zatrzymać, odpowiedział, że nie ma czasu.
– Tym razem pani daruję – powiedział porucznik. – Proszę podpisać te nowe zeznania. A na przyszłość radzę od razu mówić całą prawdę.
– Kiedy ja o tym zapomniałam.
– Wypożyczalnię także radzę zlikwidować. To się może skończyć ładną grzywną, nie mówiąc o konsekwencjach służbowych.
– Ja nigdy… tylko wtedy. Frankowi Karate trudno czegoś odmówić. On także mi nieraz robił różne grzeczności.
– W zielonym kolorze?
– To ja już pójdę – pani Lisowska wolała nie wtajemniczać oficera milicji z jakich to grzeczności korzystała.
Z kolei trzeba było wezwać na przesłuchanie recepcjonistkę, która poprzedniego wieczoru pełniła dyżur w hotelu „Nosal”. Dotychczas bowiem przesłuchiwano pracowników lokali gastronomicznych. To, jak się okazało, było niewystarczające.
Recepcjonistka, Halina Wesołowska, doskonale znała Franka Karate. Przecież kręcił się koło gości hotelowych każdego dnia. Pamiętała także, że wczoraj waluciarz wszedł do recepcji przed godziną dziewiątą i zapytał, czy pewien Niemiec z Republiki Federalnej jest w swoim pokoju. Po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, Franek poszedł na górę. Zszedł stamtąd gdzieś po godzinie, recepcjonistka nie patrzyła na zegarek, i udał się do restauracji. Wrócił stamtąd trzymając w ręku butelkę wódki i znowu poszedł na górę.
– Jak długo mógł bawić w restauracji?
– Niedługo. Może pięć, może dziesięć minut. Nie zwracałam specjalnie na niego uwagi. Byłam wtedy zajęta zestawianiem arkusza dziennego.
– A ten Niemiec?
– Kazał się obudzić o szóstej rano i wyjechał.
– Nie wie pani dokąd?
– Mówił, że wraca do domu. Przez Czechosłowację. Był samochodem. Taki biały mercedes. Stał przed hotelem.
Po wyjściu pani Wesołowskiej z pokoju, oficer milicji zamyślił się. Miał dwóch podejrzanych. Ale morderca był jeden. Tylko który z nich? Franek przez dziesięć minut, jak to zeznała recepcjonistka, kręcił się po terenie restauracji. Pożyczenie winiaku także zajęło parę minut. Ale na cios karate i zerwanie bransoletki z ręki wystarczą sekundy. Osoby waluciarza śledztwo nie może pomijać. Trzeba jak najprędzej odszukać ich obu. Zarówno Franciszka Bujaka, jak też Andrzeja Szaflara.
A przede wszystkim trzeba zdać sprawozdanie z dotychczasowych ustaleń komendantowi. Porucznik zabrał ze sobą teczkę z zeznaniami i swoimi notatkami i udał się do gabinetu zwierzchnika.
– Miałem – powiedział komendant – telefon z Warszawy. Z Komendy Głównej MO. Są bardzo zainteresowani tą sprawą. Ci Szwedzi to jacyś wpływowi goście. Już w KG MO była interwencja Ministerstwa Spraw Zagranicznych, aby sprawę jak najprędzej wyjaśnić i aby obywatele szwedzcy mogli się jak najszybciej udać do ojczyzny. Aż się dziwię, kiedy ci Szwedzi zdążyli to załatwić?
– Pewnie z samego rana, jeszcze przed przyjściem do nas połączyli się telefonicznie ze swoją ambasadą, a ta z ministerstwem. To rzeczywiście grube ryby. Dwaj wielcy przemysłowcy. Jeden kieruje dużym koncernem łożysk tocznych i silników elektrycznych, drugi ma własną stalownię.
– Komenda Główna zawiadomiła mnie że do Zakopanego delegują podpułkownika Janusza Kaczanowskiego dla przejęcia śledztwa. Więc ten kamień spada nam z serca. Byle tylko nie na odcisk.
– Podpułkownik przyjeżdża z całą ekipą, czy sam? – w głosie porucznika komendant wyczuł wyraźny żal, że odbiera mu się takie ciekawe śledztwo.
– Mówili o pułkowniku. Czy przyjedzie ze swoimi ludźmi, zobaczymy.
– Kiedy podpułkownik ma się zjawić?
– Tego nie powiedzieli. Przypuszczam, że przyjedzie rannym pociągiem.
– Pan major go zna?
– Osobiście nie. Ale słyszałem, że uważają go za asa nad asami. Dotychczas pracował w Stołecznej Komendzie MO. Albo go stamtąd wypożyczyli, albo został służbowo przeniesiony do KG MO.
W tej chwili weszła sekretarka i zaanonsowała.
– Podpułkownik Kaczanowski chciałby się widzieć z panem majorem.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o ciemnej, opalonej, nieco pociągłej twarzy i lekko falujących ciemnych włosach, przyprószonych na skroniach siwizną. Z wiekiem, Kaczanowski był dobrze po pięćdziesiątce, kontrastowały oczy. Bardzo niebieskie i młode. Miał na sobie dobrze skrojony popielaty garnitur.
– Melduję komendantowi swój przyjazd – wesoło powiedział – pobiłem chyba rekord. O jedenastej powiedzieli mi, że mam jechać do Zakopanego. O dwunastej już siedziałem w samolocie, a samochód z Krakowa podrzucił mnie tutaj w półtorej godziny. Łamiąc wszystkie przepisy” kodeksu drogowego.
– Młodszy stopniem melduje się – major pośpieszył na spotkanie gościa.
– Podobno jakąś Szwedkę zamordowaliście i dlatego musiałem się tłuc pod Giewont.
– Właśnie u mnie jest porucznik Stanisław Motyka, który zaczął śledztwo – komendant dokonał prezentacji.
– Mam przy sobie teczkę z protokółami. Poza tym rozmowy są nagrane na magnetofon. Mogę od razu przekazać panu pułkownikowi cały materiał.
– Nie spieszcie się tak, poruczniku – Kaczanowski machnął ręką – pogadamy o tym później.
– Czy pułkownik ma zapewniony nocleg? – zainteresował się komendant – telefonowano z Warszawy o pana przyjeździe, ale nic nie wspomniano o kwaterze.
Читать дальше