– I zrobię to ponownie, jeżeli któryś z nich znów przyczepi się do ciebie – oświadczył, zapominając na razie, tak jak na to liczyłam, o samochodzie. W jego błękitnych oczach rozgorzał szafirowy płomień, a podbródek zadrżał. – Mój Boże, Peabody, nie oczekujesz chyba, że będę stał spokojnie, podczas gdy jakiś ordynarny policjant znęca się nad moją żoną?
– Nie oczekuję, mój drogi, i właśnie z tego powodu nie możesz ze mną pójść. Cała rzecz w tym, żeby mnie aresztowano i sponiewierano. Jeśli zostaniesz oskarżony o atak na policjanta, odwróci to uwagę opinii publicznej od naszej walki o prawo głosu dla kobiet i…
– Do diaska, Peabody! – przerwał mi Emerson, tupiąc nogą. Czasem pozwala sobie na takie dziecinne demonstracje.
– Czy możesz mi nie przerywać, mój drogi? Chciałam ci właśnie…
– Nigdy mi nie dajesz dokończyć zdania! – wybuchnął.
– Podaj mi, proszę, moją parasolkę, Gargery – zwróciłam się do lokaja, który już otwierał przede mną drzwi.
– Oczywiście, madam – odparł natychmiast, a na jego bezbarwnej, lecz sympatycznej twarzy pojawił się uśmiech. Gargery uwielbia te nasze małe, lecz namiętne sprzeczki. – Jeżeli wolno zauważyć – dodał – bardzo pani do twarzy w tym kapeluszu.
Spojrzałam w lustro. Był to całkiem nowy kapelusz i również sądziłam, że jest mi w nim do twarzy. Kazałam go ozdobić karmazynowymi różami i liśćmi z zielonego jedwabiu. Stłumione barwy, uważane za odpowiednie dla dojrzałych kobiet, dają fatalny efekt przy mojej bladej karnacji i kruczoczarnych włosach. Nie widzę powodu, by niewolniczo poddawać się modzie, jeśli rezultat mnie nie zadowala. Poza tym karmazynowa czerwień to ulubiony kolor Emersona. Gdy poprawiałam ostatnią szpilkę, przy moim odbiciu w lustrze pojawiła się jego twarz. Musiał się pochylić, ma bowiem sześć stóp wzrostu, a ja jestem znacznie niższa. Wykorzystując fakt, że Gargery stoi za nim, pogłaskał mnie ukradkiem i powiedział z uśmiechem:
– Niech ci będzie. Baw się dobrze, kochanie. Jeżeli nie wrócisz na herbatę, natychmiast pędzę na policję i wykupuję cię z aresztu.
– Nie waż się zjawiać przed siódmą – ostrzegłam go. – Liczę na to, że wrzucą mnie do Czarnej Marii, może nawet w kajdankach.
– Chciałbym zobaczyć jegomościa, który potrafi coś takiego zrobić – mruknął Gargery, nie całkiem sotto voce .
– Ja również – oświadczył mój mąż.
Był to typowy listopadowy dzień w starym, kochanym Londynie – szary, ponury i wilgotny. Przyjechaliśmy z Kent zaledwie przed tygodniem, bo Emerson chciał sprawdzić pewne informacje w British Museum. Zamieszkaliśmy w Chalfont House, miejskiej rezydencji, należącej do brata Emersona, Waltera, oraz jego żony Evelyn, która odziedziczyła ją po dziadku. Młodsi Emersonowie woleli swoją wiejską posiadłość w Yorkshire i chętnie udostępniali nam Chalfont House, gdy pilne sprawy wzywały nas do stolicy.
Choć cieszy mnie ruch i miejska krzątanina, moim duchowym domem jest Egipt, i kiedy wdychałam niezdrową mieszaninę węglowego dymu i wilgoci, tęskniłam do czystego błękitu nieba, suchego gorącego powietrza i emocji kolejnego sezonu wykopalisk. Nasz wyjazd tego roku nieco się opóźnił, głównie za sprawą opieszałości Emersona w kończeniu długo oczekiwanej książki. Dzięki temu jednak mogłam zająć się inną bliską memu sercu sprawą. Podążając raźno przed siebie z nieodłączną parasolką w jednej ręce i łańcuchem w drugiej, czułam uniesienie.
Dążenia kobiet do uzyskania prawa głosu popierałam od dawna, jednak obowiązki zawodowe nie pozwalały mi na aktywny udział w ruchu sufrażystek. Zresztą ten ruch nie był jak dotąd zbyt aktywny ani skuteczny, ograniczając się do corocznego wręczania Parlamentowi petycji, która była lekceważona lub odrzucana. Politycy i mężowie stanu składali obietnice tylko po to, by je potem łamać.
W tym roku jednak powiał w Londynie odświeżający wiatr z północy. Społeczno-polityczna Unia Kobiet, założona w Manchesterze przez Emmeline Pankhurst i jej dwie córki, postanowiła – całkiem sensownie, moim zdaniem – przenieść swoją główną kwaterę do centrum życia politycznego. Spotkałam panią Pankhurst przy paru okazjach, nie miałam jednak wyrobionej opinii ani na jej temat, ani na temat SPUK – aż do wstrząsających wydarzeń z 23 października, które wzburzyły mnie do głębi. Kobiety, które w pokojowy sposób pragnęły przedstawić Parlamentowi swoje nadzieje i oczekiwania, zostały siłą usunięte z tego bastionu męskiej dominacji. Popychano je, tarmoszono, przewracano na ziemię i nawet aresztowano! Panna Sylvia Pankhurst wraz z innymi bojowniczkami o sprawę po dziś dzień marniała w więzieniu. Dlatego też, kiedy tylko dotarła do mnie wieść o kolejnej demonstracji, postanowiłam okazać czynne poparcie uwięzionym kobietom i ich ruchowi.
Tak naprawdę popełniłam drobne oszustwo, mówiąc Emersonowi, iż moim celem jest Downing Street. Obawiałam się, że znudzony czekaniem lub lękając się o moje bezpieczeństwo, mógłby podążyć za mną, a wolałam, by nie wiedział, gdzie się naprawdę udaję, bo Unia postanowiła tym razem demonstrować przed domem pana Geoffreya Romera przy Charles Street, niedaleko Berkeley Square.
Obok ministra skarbu, pana Asquitha, był to nasz najbardziej zajadły i najskuteczniejszy przeciwnik w Izbie Gmin. Zręczny i wytrawny mówca, posiadał staranne klasyczne wykształcenie i dysponował znacznym majątkiem. Dostąpiliśmy kiedyś z Emersonem zaszczytu obejrzenia jego znakomitej kolekcji egipskiej, a przy tej okazji uznałam za swój obowiązek rzucenie kilku kąśliwych uwag na temat nierespektowania praw kobiet. Jednak jeszcze bardziej zdenerwowały go kąśliwe uwagi Emersona na temat niegodziwości prywatnego zbieractwa. Więcej nas nie zaproszono. Nie mogłam się doczekać chwili, gdy przykuję się do poręczy schodów prowadzących do domu Romera.
Obawiałam się spóźnienia, lecz gdy dotarłam na miejsce, zastałam wszystko w kompletnym bezładzie. Nikt się do niczego nie przykuł, tu i tam stały grupki zdezorientowanych kobiet, a w pewnym oddaleniu ujrzałam kilka pogrążonych w konwersacji pań. Była to najwyraźniej narada przywódczyń, bo usłyszałam głos Emmeline Pankhurst.
Już miałam do nich dołączyć, kiedy spostrzegłam znajomą sylwetkę. Należała do młodego mężczyzny, odzianego w prążkowane spodnie, surdut i cylinder. Ciemna opalenizna i grube czarne brwi upodabniały go do Araba lub Hindusa, był to jednak Anglik, mój własny syn, Walter Peabody Emerson, lepiej znany ogółowi pod przydomkiem „Ramzes”.
Ujrzawszy mnie, przerwał rozmowę z jakąś młodą kobietą i powitał mnie w swej irytującej manierze, z akcentem nabytym w Oksfordzie, gdzie przez jeden semestr studiował filologię klasyczną u profesora Wilsona.
– Dzień dobry, mamo. Czy pozwolisz, że ci przedstawię pannę Christabel Pankhurst, której chyba nie miałaś do tej pory okazji poznać?
Była młodsza, niż myślałam, ledwie po dwudziestce – jak dowiedziałam się później – i całkiem ładna. Mocno zarysowane wargi i śmiałe spojrzenie przydawały indywidualności jej okrągłej twarzy, okolonej ciemnymi włosami. Gdy wymieniałyśmy uścisk dłoni, mamrocząc zwyczajowe powitania, zastanawiałam się, jak Ramzes ją poznał – i kiedy. Uśmiechała się do niego i wywracała oczami w sposób świadczący o tym, że nie jest to ich pierwsze spotkanie. Mój syn, niestety, zazwyczaj podoba się kobietom o bardzo zdecydowanym charakterze.
– Co tutaj robisz? – zapytałam. – I gdzie jest Nefret?
– Nie mam pojęcia, gdzie jest moja „siostra”, by użyć określenia, na które tak nalegasz, choć nie uzasadnia go ani prawo, ani więzy krwi…
Читать дальше