Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem

Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2016, Жанр: foreign_antique, foreign_prose, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Nad Niemnem: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Nad Niemnem»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Nad Niemnem — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Nad Niemnem», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Świeżo skoszoną trawę grabiami zgarniał i w małą kopicę na dziedzińcu składał człowiek dość wysoki, bosy, w ciemnej, do kolan sięgającej kapocie i wielkiej, baraniej czapce. Ta czapka tworzyła mu jakby drugą głowę i uderzający stanowiła kontrast z resztą ubrania. Stary być musiał czy osłabiony, bo ruchy miał powolne i przygarbione plecy. Grabie jego nieustannie, ale powoli posuwały się po ziemi, a od połowy ogrodu słyszeć już można było rozmowę, którą prowadził z kimś niewidzialnym, za domem znać i płotem dziedzińca stojącym.

— Apelacja już, chwalić Boga, podana i mucha poniesie to, co pan Korczyński w wyższej instancji wygra! — prędko i zapalczywie mówił głos niewidzialnego człowieka.

— A ja sto razy Fabianu mówiłem i sto pierwszy powtórzę, że mucha naje się tym, co my od pana Korczyńskiego wygramy — powoli i monotonnym głosem odpowiedział człowiek grabiący skoszoną trawę.

— Czemuż to tak? — wybuchnęło zza płotu popędliwe zapytanie. — Czy to Anzelm dla naszej powszechności dobra nie życzy?

— Życzę — brzmiała odpowiedź — ale powiadam: po cudze nie sięgaj!

— A jak pokaże się, że wygon nie cudzy, tylko nasz? A Bóg mnie ubij na duszy i ciele, że pokaże się tak, a nie inaczej...

— Fabiana adwokat zbałamucił i Fabian wierzy...

— Jeszcze ten nie urodził się, kto by potrafił mnie zbałamucić! Do sąsiada po rozum nie pójdę i nawet u Anzelma jego nie poproszę, choć Anzelmowi jeszcze ta mądrość z głowy nie wywietrzała, co jej kiedyś od wielkich panów nabrał...

Głos niewidzialnego człowieka przybierał wciąż popędliwości, aż przy ostatnich słowach stał się rozgniewany i zgryźliwy. Grabiący trawę z jednostajną wciąż powolnością zaczął:

— Niechaj mnie Fabian wielkimi panami oczu nie wypieka... ja ich dwadzieścia lat nie widziałem i do śmierci już pewno nie obaczę...

— Wszystko równo. Czego się człowiek za młodu nauczy, to i na starość mruczy — dojadał głos zza płota.

Wtem niewielki, kudłaty pies z żółtą sierścią i wydłużonym tak jak u lisa pyskiem, który dotąd spokojnie leżał na rozrzuconej przed stajnią słomie, zerwał się i z głośnym szczekaniem ku ogrodowi poskoczył. Z ogrodu na dziedziniec wbiegła para koni, ciągnąc za sobą pług w ten sposób, że łatwo mógł zaczepić o płot albo świron i zepsuciu ulec. Człowiek w baraniej czapce głowę podniósł.

— A toż co? A gdzież Janek? — na widok samopas pędzących koni żywiej przemówił.

Ale w tejże chwili za czepiającym się już płotu pługiem przyskoczył Jan, bez czapki, która w ogrodzie na trawie leżała, zaczerwieniony i zdyszany. Jednym zamachem rąk pługowi nadał właściwy kierunek, lejce podjął i konie, które głosowi jego posłuszne były jak dzieci, przed stajnią zatrzymał. W mgnieniu oka przy stryju znalazł się i za ramię go pochwycił.

— Stryjaszku! Żeby stryjaszek wiedział, jakie mnie dziś szczęście spotkało...

Ręce jego drżały, głos dygotał — w palcach ściskał kapotę starego, który z rąk grabie wypuścił.

— A toż co? Kto tam w sadzie?

Żółty pies, minąwszy pług i konie, ze szczekaniem wpadł do ogrodu.

— Mucyk! — rzucając stryja wołał za nim Janek — pójdź tu, Mucyk!...

— Daj pokój Mucyku! Kto to taki? Pani jakaś? Czego ona...

Z dłoni sobie daszek nad oczami robił i w głąb ogrodu patrząc, usiłował rozpoznać rysy kobiety, dokoła której zwijał się poszczekując uspokojony już Mucyk.

Jan stryja za rękę chwycił.

— Z Korczyna... panna Justyna. Stryj wie... ta, co to ja stryju zawsze opowiadałem... Niech stryj idzie i przywita się...

Ze zdziwieniem i prawie przerażeniem przygarbiony człowiek cofnął się ku domowi.

— A toż co? — zawołał — z Korczyna... na co? Po co? Dla jakiej przyczyny?...

— Bardzo jej upodobało się u nas, przyszła spocząć... niechże stryj idzie...

Ale stary plecami przyparł się do ściany domu.

— Na co mnie? Nie pójdę... kiedy ją przywiodłeś, to idźże do niej sam...

— Kiedy mnie konie odprząc i nakarmić trzeba! — gwałtownie szeptał Jan i za obie już ręce opierającego się pociągał. — Stryjku, stryjaszku, mój mileńki! Mój rodzony! Proszęż iść... prędko... ona w gościnę do nas przyszła... proszę iść...

— Wariat ty, Janek, czy co? Ze wszystkim jak u wariata oczy błyszczą... czego ty mnie tam ciągniesz?... sam idź!

— A konie! I czy to pięknie, żeby stryj sam gościa w swojej chacie nie przywitał?... Proszęż już iść... prędzej... mój rodzony!...

Bosy i przygarbiony człowiek otulał się swą kapotą, głową w wielkiej baraniej czapce trząsł przecząco, do ściany wciąż się przypierał, ale przemoc, którą ten oszalały w tej chwili chłopak na nim wywierał, była widoczna. Wyrywając ręce swoje z jego dłoni, wpół z gniewem, wpół ze zgryzotą zawołał:

— A puśćże już! Niechajże choć buty wdzieję! Ze wszystkim wariat!

— Pójdzie stryj?

— A już pójdę... ale niech buty wdzieję...

Zniknął w głębi domu: Jan wpadł jeszcze od ogrodu.

— Niech panienka będzie łaskawa, siędzie, zaraz stryj przyjdzie... ja konie odprzęgę...

I rzucił się ku stajni, do koni.

W dużym tym ogrodzie, który był zarazem owocowy, warzywny i kwiatowy, a także łąką i pasieką, znajdowała się jedna tylko ławka, przy ścianie domu pod dwoma oknami stojąca, z wąskiej, na dwu słupkach opartej deski złożona i tak długa, że dziesięć osób rzędem na niej usiąść by mogło. Tuż przed nią wyrastał z trawy szereg sztywnych malw, a nieco na prawo pszczoły nad błękitnymi ulami i różowymi makami brzęczały. Z tej ławki podniosła się wysoka i kształtna kobieta, z głową czarnymi warkoczami owiniętą i śniadą twarzą, o rysach wydatnych, którą rzeźwiące powietrze pola oblało teraz świeżym rumieńcem. Pomiędzy malwami, sama do pysznie rozwiniętego kwiatu podobna, stała w nieśmiałej trochę postawie, a szare jej oczy z dala już wpatrywały się w zbliżającego się ku niej człowieka. Nie był on dla niej całkiem nieznany. Zasłyszała coś była o przeszłości jego, wspólnej z przeszłością Korczyńskich, z tą przeszłością, o której teraz prawie nigdy nie wspominano w Korczynie, lecz której niestarte pamiątki tkwiły w sieroctwie Zygmunta, w wiecznej żałobie jego matki, w położeniu, sposobie życia i posępności oczu Benedykta. Domyślała się także czegoś, czegoś więcej nad przelotną znajomość, co niegdyś zachodzić musiało pomiędzy człowiekiem tym i Martą. Z bliska, pomimo ruchów ociężałych i przygarbionych pleców, mniej staro wyglądał on niż z daleka. Z twarzy jego o rysach ściągłych i regularnym profilu poznać można było, że nie miał więcej jak lat pięćdziesiąt, ale była to twarz cierpiąca i zamyślona, z cerą od słońca trochę zaróżowioną, z zapadłymi policzkami i spłowiałym błękitem oczu. Ze sposobu, w jaki zbliżył się do nieznanej sobie kobiety, z ukłonu, jaki jej oddał, znać było, że dworne obyczaje nie były mu całkiem obce. Uchylił nieco baraniej czapki, lecz wnet ją znowu włożył na głowę.

— Jestem Anzelm Bohatyrowicz — powolnym swym i monotonnym głosem wymówił — przepraszam, że w czapce ostanę, ale taką mam głowę, która lęka się przeziębienia...

Było w nim coś obojętnego i przymuszonego, kiedy dłonią swą dotknął ręki, którą śpiesznie podała mu Justyna. Wzrokiem twarz jej omijał, a pod krótkim, siwiejącym wąsem bladawe jego usta zarysowywały linię surową. Jednak dwornym znowu gestem wskazał ławkę mówiąc:

— Proszę, bardzo proszę sieść i odpocząć...

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Nad Niemnem»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Nad Niemnem» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Eliza Orzeszkowa - Wesele Wiesiołka
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Złota nitka
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - W ogniu pracy i łez…
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Początek powieści
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Zefirek
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Silny Samson
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem, tom pierwszy
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem, tom trzeci
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Nad Niemnem, tom drugi
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Nad brzegiem Renu stali...
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Magon
Eliza Orzeszkowa
Eliza Orzeszkowa - Gloria victis
Eliza Orzeszkowa
Отзывы о книге «Nad Niemnem»

Обсуждение, отзывы о книге «Nad Niemnem» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x