Przełożona karmelitanek wysłała siostrę Anastazję na pół roku do małej wioski w Bieszczady i list do przełożonego dominikanów w Krakowie. Przełożony dominikanów nie zrobił nic, bo listu nie przeczytał. SB przejęło go po drodze. Romans miał trwać. Niezakłócony. Głównie ze względów ideologicznych.
l trwał. W opustoszałych chatach pasterzy w Bieszczadach, w hotelu w Rzeszowie, w Krakowie, dokąd Anastazja nocą przyjechała na dwie godziny autostopem. Trwał też dzięki czytanej poczcie i dzięki podsłuchiwanym regularnie telefonom.
Przełożona karmelitanek, zaniepokojona brakiem reakcji z Krakowa, pojechała tam osobiście. Tydzień później brat Andrzej został przeniesiony do Świnoujścia. Miało być jak najdalej od Bieszczad i miało to być poniżające. Nie mógł odprawiać mszy. Dwa fakultety. Akademia papieska. Najlepsze kazania w Krakowie. Takiego plebana nie było dotąd w Polsce.
Gdy on trafił do Świnoujścia, ktoś, przez przypadek oczywiście, podrzucił kopię anonimu SB w refektarzu klasztoru w Lublinie. Świat miał dowiedzieć się o nich. l się dowiedział. Siostra Anastazja stała się balastem. Ideologicznym balastem. Zresztą to była najczystsza prawda. Nie można szantażować całego zakonu z powodu jednej nimfomanki w habicie, która nie potrafi tego załatwić inaczej.
Nagle nikt z nią nie rozmawiał. Nie wolno było jej wejść do kaplicy wieczorem, co dotychczas zawsze robiła. Dostawała upomnienia za wszystko. Dokuczano jej na każdym kroku. Któregoś dnia na stole w refektarzu leżał otwarty list od niego. Pełen czułości, miłości i wyznań. Gdy usiadła na swoim miejscu, miała wrażenie, że wszyscy patrzą na nią z obrzydzeniem.
Ten terror trwał ponad pół roku. Nie wyrzekła się go. Wręcz przeciwnie. Z każdym doznanym poniżeniem, z każdą przykrością od świata utwierdzała się, że warto go kochać.
Jego świat doświadczał jeszcze gorzej. Któregoś dnia podrzucono zużytą prezerwatywę do konfesjonału, w którym słuchał spowiedzi. Ktoś do skrzynki plebani podrzucił otwartą kopertę z wycinkami z gazet ze zdjęciami kilkunastoletnich dziewczynek wykorzystywanych przez pedofili. „Oburzone" parafianki pisały regularnie do biskupa. W ciągu 6 miesięcy przenoszono go kilkanaście razy z miejsca na miejsce. Mimo to kochał ją nieustannie tak samo. Czekał. Nie wiedział na co, ale wierzył, że to musi się skończyć. Jak czas w czyśćcu. Ten czas też się kiedyś kończy i potem jest zbawienie.
Pewnego dnia siostra Anastazja zniknęła. Tego samego dnia ktoś wyprowadził z garażu klasztoru samochód. Pojechała do Częstochowy. W drodze powrotnej, na prostej, suchej jezdni, dwa kilometry od przychodni w Poczesnej, jej samochód zjechał na lewą stronę. Prosto pod ogromną duńską chłodziarkę. Nie było śladów hamowania. Jej samochód wbił się dosłownie pod chłodnicę ciężarówki. Zginęła na miejscu. Zmasakrowana. Nikt z Lublina nie przyjechał nawet, aby ją zidentyfikować.
SB postarało się, aby wyniki sekcji zwłok stały się powszechnie znane w okolicy i w Lublinie. Siostra Anastazja miała alkohol i valium we krwi, a w macicy spiralę.
Miesiąc później była Wigilia. Po Pasterce, gdy już wszyscy byli w domach i witali nowo narodzonego Jezusa, do małego kościoła w Białowieży przyszedł brat Andrzej. Z kamiennej misy u wejścia do kościoła nabrał do butelki po oranżadzie wody. Zbliżył się do ołtarza, postawił na nim butelkę ze święconą wodą, butelkę z wódką i mały plastikowy pojemnik z czarnym tuszem. Wysypał garść tabletek. Z marynarki wyjął igielnik do robienia tatuażu. Czarny tusz z plastikowego pojemnika zmieszał z wodą święconą. Oparł się o stół. Stanął dokładnie naprzeciwko krzyża. Zaczął tatuować.
Rano kobiety przyszły zapalić świece przed mszą. Poczuły zapach wódki przy ołtarzu i znalazły tam brata Andrzeja. Na okrwawionym przedramieniu jego lewej ręki można było odczytać niewyraźny napis: Boga nie ma…
Pielęgniarka przestała opowiadać. Drzwi gabinetu otworzyły się i sanitariusz w białym kitlu wypchnął wózek z mężczyzną. Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że uśmiechnął się do mnie, przejeżdżając obok. Pielęgniarka zgasiła niedopałek w ziemi doniczki z pożółkłą paprotką. Podeszła do wózka i wypchnęła go w milczeniu z poczekalni.
Pielęgniarz spojrzał na mnie i stojąc w drzwiach gabinetu lekarskiego, czekał, aż wejdę. Nie wszedłem.
W tej poczekalni zrozumiałem, że jeśli nawet cierpię przez miłość do Natalii, to ta miłość była piękna, spełniona i nikt jej nie potępiał. Miłość jest zawsze taka. Tak naucza przecież Kościół. Chyba że nie odpowiada to kurii. Wtedy trzeba ją zniszczyć, podeptać, opluć, sponiewierać, napiętnować, splugawić i poniżyć. Najlepiej niszczy się taką miłość w imię miłości do Boga. To już się sprawdziło tyle razy w historii.***************************************************************************************
Tego samego wieczoru ojciec, poproszony przeze mnie, zabrał mnie karetką do domu. Mój pokój czekał na mnie. Moje biurko, moje książki, fotografia matki nad kontaktem, listy od Natalii, przewiązane zieloną wstążką, na półce nad biurkiem. Czysta, pachnąca pościel. Poczułem coś, co ludzie normalnie nazywają radością. Przez krótką chwilę tylko, ale wiem, że znowu była we mnie. Wróciłem. Z jednym postanowieniem: zapchać tę czarną dziurę w duszy. Zapchać, uszczelnić i tak żyć, aby się więcej nie otworzyła.
Byłem inny. Cichy. Małomówny. Zamyślony. Wylękniony. Nie piłem. Czytałem. Budziłem się i czytałem. Do wieczora.
Wiesz, że książki mogą być jak bandaż lub gips?
Ojciec przyzwyczaił się do mojego milczenia. Przychodził do mnie do pokoju i siedział ze mną. Nic nie mówił, tylko siedział. Cieszył się.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek u drzwi. Nikogo nie było za drzwiami. Na wycieraczce leżał pakunek w szarym papierze, przewiązany różową gumką. Ojciec przyniósł mi to do pokoju. Rozpakowałem. Moje dwa indeksy owinięte byty białą kartką zapisanego na maszynie papieru. Decyzją dziekanów obu uczelni przywrócono mi prawa studenta. Tak po prostu. Ani słowa wytłumaczenia.
Podszedłem do okna. Ulicą szedł, podpierając się laską, ojciec Natalii. Nie odwrócił się. Na parkingu przy piekarni wsiadł do czarnej wołgi i odjechał.
W październiku było znowu jak dawniej. Tylko Natalii nie było. To znaczy była, tylko nie mogła przyjść. Tak sobie to ustaliłem. Ustaliłem sobie, że po prostu ona nie może być ze mną. Ale w ogóle jest. Zdarzało się, że zapominałem o tym i jej czasami wypatrywałem. Szczególnie po egzaminach. Wychodziłem z sali i rozglądałem się za nią. Taki nawyk. Chciałem, aby mnie przytuliła. Zawsze to przecież robiła.
Do stołówki nie chodziłem. Byłem tylko raz. Zaraz w październiku. Dwa tygodnie po rozpoczęciu roku akademickiego. Podali taką samą zupę. Dostałem ataku astmy.
Wiesz, że astmatycy muszą gdzieś wyjść, gdy mają swój atak? Nawet jeśli tam, gdzie wychodzą, jest mniej powietrza, oni i tak muszą wyjść. Taki syndrom pogoni za tlenem. Paradoksalny, sama ucieczka bowiem i bieg odbierają tlen.
Wiesz, że nawet w więzieniach pozwalają astmatycznym więźniom wyjść z celi w trakcie ataku? Czasami tylko do mniejszej celi i bez okien. Ale nawet to działa. Bo to tylko syndrom i tylko w mózgu, a nie w płucach i oskrzelach.
Читать дальше