Pewnego dnia – byli już bardzo blisko Częstochowy – przejeżdżająca obok kolumny pielgrzymów kosiarka zraniła poważnie dwóch uczestników. W małej wiejskiej przychodni w Poczesnej nie byto nikogo. Lekarz na urlopie, do Myszkowa daleko. Sprowadzili więc weterynarza. Z weterynarzem przyszła siostra Anastazja. Zakonnica, karmelitanka z Lublina. Drugi ranny uczestnik był z jej grupy.
Zdenerwowana, młoda dziewczyna w letnim szarym habicie, w sznurkowych mokasynach i drucianych okularach. Mówiła bardzo cicho. Prawie szeptem.
Weterynarz orzekł, że potrzebna jest transfuzja krwi dla jednego rannego, a drugiego trzeba odesłać do Myszkowa. Oboje zadeklarowali, że oddadzą swoją. Po kilku minutach weterynarz wyszedł z laboratorium na zapleczu i powiedział:
– Macie państwo identyczne grupy krwi. l identyczne odczynniki Rh.
Patrzył zafascynowany, gdy Anastazja rozpięła habit, odsłoniła lewe ramię i oddawała krew płynącą powoli do plastikowego pojemnika.
Do końca pielgrzymki, dotąd niewiedzący nawet o swoim istnieniu, znajdowali się nagle obok siebie. Przy porannych modlitwach Andrzeja Anastazja klęczała w tłumie przy ich obozowisku, modląc się z nim. Posiłki nagle przygotowywali razem. W trakcie wieczornych ognisk była na dystans, ale zawsze w pobliżu.
Następnego dnia mieli być w Częstochowie. To było ich ostatnie obozowisko. Wieczorem Andrzej poszedł pomodlić się do małego kościółka na skraju wsi, w której rozbili obozowisko. Przed ołtarzem na cementowym podwyższeniu klęczała i ze schyloną głową oraz prawą dłonią na lewej piersi modliła się Anastazja.
Podszedł cicho i przykląkł przy niej. To nie miało wcale być tak! Wcale nie chciał, aby ich ciała się dotknęły. Ale przykląkł zbyt blisko i dotknęły się. Ona się nie odsunęła.
Oboje modlili się o to samo. Później sobie to powiedzieli. Z jednej strony chcieli czuć tę bliskość. Z drugiej prosili Boga, aby wyzwolił ich z tego pragnienia. Wtedy też, tam, już tam, w pierwszym momencie, w tym wiejskim kościele po raz pierwszy odczuli zagrożenie świata. Nagle do kościoła wszedł pleban, aby zgasić świece. Odsunęli się gwałtownie od siebie w panice. Już tam, w zupełnie pierwszych minutach wiedzieli, że świat tego nie zaakceptuje.
Jeszcze w Częstochowie, tuż przed końcem pielgrzymki, dotknął jej dłoni. Aby to poczuć, l zapamiętać. Zaraz potem uciekł i spędził noc na modlitwach. Cierpiał z powodu niewiarygodnego rozdarcia.
Wyobrażasz sobie zdradę wobec wszechwiedzącego Boga? Tego nie można w żaden sposób ukryć. To nie chodzi o to, że nie można ukryć czynów. Nie można ukryć myśli! Pragnień, wzruszeń, marzeń.
Potem zabijali tę miłość, jak tylko się dało. On uciekł do Rzymu. Wybłagał trzymiesięczny pobyt naukowy. Ta ucieczka nie miała sensu. Każdego dnia budził się rano i czekał na list od niej.
Miał przecież nie czekać! Czekał.
Miała przecież nie pisać! Pisała.
Nie mógł tego wytrzymać, gdy tytułowała listy: „Bracie Andrzeju".
Z Rzymu wracał pociągiem. Nie wysiadł w Krakowie. Wysiadł dopiero w Lublinie. Chciał jej powiedzieć, że to nie tak miało być. Miał wszystko przygotowane. Już od Wiednia w pociągu ćwiczył, co jej powie. Każde słowo.
Stanął przed jej klasztorem. Wyszła do niego. Nawet nie zaczął. Nie powiedział ani słowa. Stali w bramie i nie patrzyli na siebie. Stali ze schylonymi głowami jak skazańcy i patrzyli w ziemię. Bali się swoich myśli. Grzechem było już to, że w ogóle tam byli. Grzechem było to, że myślał o niej prawie nieustannie od tego kościółka pod Częstochową. Grzechem było, że śniła mu się. Grzechem było, że wcale nie była siostrą Anastazją. Grzechem było, że we śnie miała usta, których dotykał palcami.
W pewnym momencie Anastazja cofnęła się do klasztoru. Po chwili wróciła. Wzięła go za rękę i zaczęli biec. Zatrzymali się w jakimś parku. Stanęła za drzewem i zbliżyła usta do jego ust. Rozsunęła jego wargi językiem i przepychała go przez jego zaciśnięte w zdumieniu i podnieceniu zęby. Zakonnica w habicie całowała pod drzewem zakonnika w habicie prawie w centrum Lublina!
Ten pocałunek był jak inicjacja. Potem byt już tylko grzech. Spotykali się prawie wszędzie w Polsce. Im dalej od Lublina i Krakowa, tym lepiej. Trzymali się za ręce, tylko gdy byli sami. Publicznie jedynie ukradkiem przelotnie się dotykali. Dawali sobie znać, że się pragną. Nie rozmawiali o Bogu, chociaż cały czas czuli jego potępienie. Dopiero po pierwszej nocy, rok od pocałunku w parku, pierwszej prawdziwej nocy z nagością, rozkoszą i bezwstydem on powiedział jej, że kocha ją bardziej, niż boi się kary. Jakiejkolwiek kary.
Przełożona karmelitanek w Lublinie dowiedziała się o romansie siostry Anastazji z anonimu wysłanego przez oficera SB, który od dawna inwigilował brata Andrzeja. Brat Andrzej był rewelacyjnym obiektem. Wyjazdy do Rzymu, wizyty ekumenicznych wycieczek ze Stanów, kontakty z młodzieżą oazową. To, że odmówił współpracy? Takie młodzieńcze i romantyczne. Teraz już miał nie odmówić. Teraz już nie powtórzy się to, co stało się w trakcie tej prowokacji z obozem wojskowym. Skompromitował ich wtedy zupełnie. Poleciało przez niego kilka głów, i to nawet na Rakowieckiej w Warszawie.
Powołali go na ten obóz wbrew prawu. To był stan wojenny. Prawa można było ustanawiać wieczorem i zmieniać rano. Przysłali mu zawiadomienie o letnim obozie wojskowym dla słuchaczy seminarium duchownego. To była oczywista, szyta grubymi nićmi prowokacja. Jedna z kolejnych szykan, aby go złamać. Zakonników nie wolno przecież było powoływać na żadne wojskowe obozy szkoleniowe.
Takich jak on było więcej. Zebrali ich na poligonie w pobliżu Drawska. Cały pluton. Tak samo naiwnych lub niedoinfor mowanych zakonników jak on.
Spędził w tej jednostce koło Drawska dokładnie 11 godzin. Na wieczornym apelu pijany kapral kazał im się modlić. Wykrzykiwał jak komendy musztry zachrypłym głosem strofy Ojcze nasz i kazał im chórem powtarzać. On stał tam w szeregu z innymi i milczał, dusząc w sobie pogardę dla siebie, że jeszcze ciągle tam jest. W pewnym momencie kapral krzyknął:
– Amen. Powiedziałem amen, koty. Głośniej, kurwa, amen.
Wyszedł wtedy z szeregu, podszedł do kaprala i z całej siły go spoliczkował. Przewrócił się już po pierwszym uderzeniu w twarz. Skopanego, ze złamanym żebrem, rozciętą sprzączką wojskowego pasa głową i krwawiącego z nosa i uszu zanieśli na opatrunek do baraku przy ich namiotach. W nocy zemdlał od krwotoku. Musieli zawieźć go do szpitala. Wydało się. Interweniował episkopat. Jakiś ważny esbek na Rakowieckiej w Warszawie musiał na krótko iść na urlop, a brat Andrzej, trochę wbrew swojej woli, przeszedł do historii opozycji w Polsce.
Ale to wtedy była amatorszczyzna prowincjonalnych krakowskich detektywów, jak mawiało się w Warszawie. Teraz podpisze bez jednego ciosu i jednej kropli krwi. Nie będą musieli mu wybijać żadnych zębów. A episkopat? Episkopat nie kiwnie nawet palcem. Episkopat nie dopuści przecież do tego, aby wierni dowiedzieli się o tym, że „brat zakonnik z doktoratem z Watykanu bezkarnie bzyka zakonnicę z Lublina".
Читать дальше