Pragnęła zachować wszystkie wspomnienia, co do jednego. Przerażało ją, że jego twarz zaciera jej się w pamięci. Nadal dzwoniła na jego telefon komórkowy, płaciła operatorowi co miesiąc, byle móc czasem usłyszeć jego głos nagrany w poczcie głosowej. Z domu zniknął jego zapach, a ubrania dawno wyrzuciła. Starała się więc zachować każdy, najmniejszy nawet ślad po mężu. Gerry był dla niej przecież całym światem. A teraz przestał istnieć. I dlatego kompletnie się zagubiła.
Po wyjściu z biura zajrzała do „Hogana”. Coraz lepiej się czuła w towarzystwie Daniela. Ustąpiło skrępowanie towarzyszące tamtej kolacji. Dawniej nie miała przyjaciół wśród mężczyzn, oprócz, oczywiście Gerry’ego, z którym łączyło ją przecież więcej. Dlatego zażyłość z Danielem z początku tak ją dziwiła. Z czasem zrozumiała, że przyjaźń z wolnym mężczyzną wcale nie musi mieć romantycznego podtekstu. Nawet jeżeli facet jest przystojny.
Przywitała go uśmiechem.
– Wybierasz się na bal? – zapytała i zmarszczyła nos. On też zmarszczył nos.
Roześmiała się.
– I znów zakochane pary będą się obnosiły ze swoim szczęściem. Podsunął jej stołek barowy, usiadła.
– Możemy w ogóle nie zwracać uwagi na innych.
– To po co iść? – Daniel usiadł obok i oparł kowbojski but o szczebelek jej stołka. – Chyba nie sądzisz, że będę cały wieczór rozmawiał tylko z tobą? Już się nagadaliśmy. Nie sądzisz, że może mnie to nudzić?
– W porządku! – Holly udawała, że się obraziła. – Zresztą i tak miałam zamiar cię ignorować.
– No, no! – Daniel potarł czoło i oznajmił: – W takim razie na pewno się wybiorę.
Holly przybrała poważny ton.
– Bo chyba powinnam się tam pokazać. Daniel przestał się śmiać.
– No, to chodźmy.
Uśmiechnęła się.
– Myślę, że i tobie ten bal dobrze zrobi – dodała cicho. Odwrócił wzrok.
– Jakoś się trzymam – powiedział nieprzekonująco. Pocałowała go na pożegnanie w czoło.
– Danielu Connelly, już przestań zgrywać silnego macho. Mnie nie nabierzesz.
Miotała się, spóźniona, po sypialni, wybierając strój na bal. Najpierw przez dwie godziny się malowała, potem się popłakała, rozmazała i musiała poprawiać makijaż.
– Kopciuszku, zajechał królewicz! – zawołała Sharon z dołu. Serce jej załomotało. Całkiem zapomniała, po co wybiera się na ten bal. Teraz zobaczyła wszystko w czarnych barwach.
Nie powinna iść, bo cały wieczór przepłacze albo przesiedzi przy stoliku z tak zwanymi przyjaciółmi, którzy nie odezwali się do niej od śmierci Gerry’ego.
Powinna iść, bo podpowiada jej to intuicja.
Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy.
– Weź się w garść. Dasz radę – szepnęła do swojego odbicia w lustrze. Powtórzyła to sobie kilka razy. Podskoczyła, kiedy skrzypnęły drzwi.
– Przepraszam – powiedziała Sharon, zaglądając do pokoju. – Och, Holly, pięknie wyglądasz! – zawołała.
– Koszmarnie – pożaliła się.
– Przestań tak gadać – zezłościła się Sharon. – Ja wyglądam jak balon i nie narzekam. Dostrzeż wreszcie w sobie atrakcyjną laskę! – Uśmiechnęła się do Holly w lustrze. – Zobaczysz, będzie dobrze.
– Dziewczyny, pospieszcie się – poganiał je z dołu John. – Taksówka czeka. Musimy jeszcze podjechać po Toma i Denise.
Przed zejściem na dół wyjęła z szuflady toaletki listopadowy list od Gerry’ego, który otworzyła kilka tygodni temu. Potrzebowała otuchy. Wyjęła kartkę z koperty i przeczytała:
W tym miesiącu Kopciuszek musi iść na bal. Będzie wyglądał olśniewająco i bawił się wspaniale, tak jak zawsze. Tylko tym razem nie w białej sukni. PS Kocham Cię…
Holly westchnęła i zeszła na dół.
– Och… – zdumiał się Daniel. – Przepięknie wyglądasz, Holly.
– Jak strach na wróble – zbyła go Holly, a Sharon spojrzała na nią karcąco. – Ale dziękuję – dodała szybko. Denise pomogła jej wybrać czarną suknię zapinaną z tyłu na szyi, z gołymi ramionami i wysokim rozcięciem pośrodku.
Zabrali się siedmioosobową taksówką. Ruch był wyjątkowo mały, toteż biorąc jeszcze po drodze Toma i Denise, dotarli do hotelu w rekordowym czasie.
Podeszli do stolika przy wejściu. Siedząca tam kobieta przywitała ich z uśmiechem.
– Witajcie, Sharon, John, Denise. Och, witaj Holly! Jak to dobrze, że mimo wszystko przyszłaś…
Przeglądała listę gości, zaznaczając nazwiska.
– Chodźmy do baru – zaproponowała Denise i wzięła Holly pod rękę. Kiedy szli przez salę, do Holly podeszła kobieta, która nie odzywała się do niej przez wiele miesięcy.
– Tak mi przykro z powodu Gerry’ego. To był wspaniały człowiek.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się, ale Denise pociągnęła ją dalej. W końcu dotarły do baru.
– Witaj, Holly – usłyszała za plecami znajomy głos.
– Witaj, Paul – powiedziała, odwracając się do biznesmena, który sponsorował ten bal na cele dobroczynne. Był wysoki, zażywny, miał czerwoną twarz zapewne z powodu wysiłku związanego z prowadzeniem interesów na tak wielką skalę. Poza tym sporo wypił.
– Wyglądasz ślicznie jak zawsze. – Pocałował ją w policzek. – Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję.
– Nalegam. – Wezwał gestem barmana. – Na co masz ochotę?
Holly poddała się.
– W takim razie proszę białe wino.
– I temu twojemu nieszczęsnemu mężowi też postawię drinka – dodał ze śmiechem, rozglądając się za Gerrym. – Co on pije?
– Jego tu nie ma – powiedziała Holly i poczuła się dziwnie.
– Co za safanduła! Co on kombinuje? – spytał Paul na cały głos.
– Umarł na początku roku – wyjaśniła spokojnie Holly, z nadzieją, że nie wprawi go tym w zakłopotanie.
– O kurczę! – Paul poczerwieniał teraz jak burak. Spojrzał w bok. – Bardzo mi przykro.
– Dziękuję – powiedziała Holly, licząc w myślach sekundy, zanim będzie mogła przerwać rozmowę. Ale Paul i tak po chwili odszedł, mówiąc, że musi zanieść żonie coś do picia. Holly została sama przy barze, Denise odeszła do grupy stojącej z kieliszkami w dłoniach. Wzięła więc swoje wino i ruszyła w ich stronę.
– Przybywam! – zadudnił w progu tubalny głos. Holly odwróciła się i zobaczyła Jamiego. Był urodzonym balowiczem. – Znów się wbiłem w strój pingwina, bo liczę na pyszną zabawę!
Wykonał kilka tanecznych kroków, ściągając na siebie spojrzenia gości. Podszedł do grona, w którym stała Holly. Witał się z mężczyznami uściskiem dłoni, a z kobietami pocałunkiem w policzek. Kiedy podszedł do Holly, zerknął kilka razy na Daniela, cmoknął ją w policzek i czmychnął. Wściekła Holly usiłowała nad sobą zapanować. Żona Jamiego, Helen, uśmiechała się do niej nieśmiało, ale nie podchodziła.
Holly zaśmiewała się właśnie z anegdoty opowiadanej przez Sharon, kiedy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Odwróciła się i zobaczyła Helen, stojącą ze smutną miną.
– Witaj – powiedziała wesoło.
– Co słychać? – spytała Helen cicho, dotykając jej ręki.
– Wszystko w porządku – odparła z uśmiechem. – Szkoda, że nie słyszałaś tej opowieści. Jest bardzo śmieszna.
– Chodzi mi o to, jak sobie radzisz po…
– Po śmierci Gerry’ego?
Helen się wzdrygnęła.
– Nie chciałam walić tak prosto z mostu.
– Dlaczego? Pogodziłam się z tym, co się stało.
– Długo cię nie widziałam i zaczęłam się martwić.
Читать дальше