– My tu ze sobą mamy woreczek naszej ziemi – głową wskazał stroiciela, który snuł się pod ścianami z workiem przy piersi. Skaut założył okulary i przyjrzał się uważnie workowi.
– To wyście przyjechali chyba na deka sprzedawać tę ziemię. A po ile cenicie? Kargul zmierzył rozmówcę pełnym oburzenia spojrzeniem: ktoś taki śmiał zwracać się do niego jako do swego kolegi-rolnika! – Aj, Bożeńciu, czego to ludzie z głodu nie wymyślą – westchnął.
– Taż niech wam wreszcie zaświta w tej łepecie, że nie wszystko jest do sprzedania… Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, a Kaźmierz wciąż kręcił się po podjeździe Funeral Home braci Malec, nie tracąc nadziei, że FBI pomoże im jakoś spełnić ostatnią wolę Johna. -Kaźmierz – usłyszał za plecami bas Kargula.
– Czas zaczynać! -Aj, Władek, miej sumienie. Ta Sirley to jedynaczka. Należy sia na najbliższą rodzinę zaczekać.
– Kaźmierz, taż ona nic o pogrzebie nie wie! – Obiecał ten mały September dziewuchnę odnaleźć.
– Potrzebne nam to jak zającowi dzwonek przy ogonie -mruknął Kargul.
– Majątek byłby większy do podziału…
– Żeby jego wilcy, no! – rozsierdził się Pawlak tym cynicznym przejawem materializmu.
– Mnie dusza omal że z zawiasa nie wyrwie sia, a ten cudze majątki liczy! Wziął zamach, jakby chciał łokciem ugodzić w żebra Kargula, ale w tym momencie w drzwiach Funeral Home stanął Malec One; i z ponurym uśmiechem równie życzliwie co stanowczo zaprosił ich na rozpoczęcie ceremonii. Z niewidocznych głośników sączy się niesłyszalnie – słyszalna muzyka, na ścianach holu wisi kilkanaście zegarów, z których każdy wskazuje inną godzinę, by uprzytomnić tym, którzy przyszli tu spotkać się z drogim nieboszczykiem, że i dla nich jest już gdzieś ustalona godzina, na której zatrzyma się zegar ich życia; złocone litery – A, B, C, D, E, F – pokazują wejścia do poszczególnych parlorów; w każdym z tych saloników przyjmuje swych gości inny nieboszczyk. Ponieważ w Ameryce życie winno zawsze zwyciężać śmierć, a smutek jest czymś niestosownym, to uczestnicy ceremonii nie są traktowani jak żałobnicy, a raczej jako grono przyjaciół które zebrało się, by spotkać się z kimś, kto udaje się tylko w dłuższą od innych podróż. Było to ostatnie party przed długą wycieczką w nieznane… Jeśli na tym ostatnim party było dużo gości, bracia Malcowie bez trudności pozbywali się dzielących parlor składanych ścian. Powstawało wówczas coś w rodzaju dużego living-roomu, pełnego wygodnych kanapek i foteli, pokrytych sztuczną skórą. Po ścianach wiła się sztuczna zieleń, tworząc nastrój rajskiej gęstwiny. Obrazy w złoconych ramach przedstawiały zachodzące nad morzem słońce lub szczyty gór pokryte wiecznym lodowcem… Lada chwila Malec One wskaże gościom wejście do parloru, gdzie będą mogli spotkać się po raz ostatni z Johnem Pawlakiem i przekonać się naocznie, że nieboszczyk, który wychodzi spod ręki braci Malec wygląda jak żywy! Pawlak przeciskał się wśród ciżby stłoczonych w przedsionku gości, gorączkowo szukając stroiciela z workiem ziemi. Jeśli nie mógł zapewnić swemu bratu obecności córki, to przynajmniej niech ta ziemia z Polski zapewni mu spokój w mogile i połączy z rodziną. Po drodze musiał się wymówić od roli „toastmistrza” na weselu Steve'a, a prezesce klubu Wiernych Polek odmówić udziału w „karciance” pod pretekstem, że nie mają jak dojechać.
– No problem – przekonywała go ubrana kanarkowo prezeska.
– Moja kara czeka na ciebie.
– Kara?! – Pawlak przerażony zamrugał oczami – A za coż ta kara? September, chcąc zażegnać nieporozumienie, wyjaśnił, że miss Petronela Zięba chce im pożyczyć własny samochód czyli „car”.
– Zgadza się! – gorliwie przytaknęła prezeska Zięba.
– Moja kara stoi tam na kornerze! Ja ją wam wyczendżuje! A wy się mną w Polsce zajmiecie.
– Jak pani będzie w Polsce, proszę uprzejmie nas odwiedzić – Ania zapraszała prezeskę w imieniu swoim i dziadków.
– A lotnisko jest tam gdzieś blisko was? – dopytywała się Petronela Zięba.
– Bo my możemy wyczendżować na wycieczkę czarter! – Uchowaj Boże! – Kaźmierz uniósł w górę ręce, jakby chciał błagać niebo, by odsunęło od nich takie nieszczęście jak lotnisko.
– Taż kury by nam nieść sia przestali! Jak raz pegeerowski aeroplan latał nad nami, tak nasze kabany bezlitośnie od tego hurkotu z wagi nam pospadali, jak deszczki porobiwszy sia.
– Wy tam w Polsce z jednym macie przynajmniej spokój – stwierdził Rotmistrz – że czarnych nie macie! Pan nie ma pojęcia, co my mamy z tym „asfaltem”! – Aj, człowiecze, taż brat mi opowiadał, że przez tych czarnych to on prosto omal kołowaty nie został sia – Kaźmierz przytoczył głośno opowieść Jaśka z okresujego pierwszych kroków w Ameryce. -Jak on w Detroit u Forda robił, tak żeby z powrotem do domu trafić, tak on kredą po murze taką kreskę ciągnął,: a te Nygry specjalnie mu te krede zmazywały! – Najgorsze, że oni są nietykalni – denerwował się Rotmistrz.
– Miałem dom, który stracił połowę na wartości, bo się wprowadzili czarni! A wyrzucić ich nie wolno! Wy tego w Polsce nie macie.
– Jak to nie? – zaprotestował gwałtownie Kargul.
– A partia? Czerwoni taka sama zaraza jak czarni. Nietykalni są! Ze zdumieniem zauważył, że Rotmistrz kładzie palec na ustach; oglądając się w stronę stojącego w rogu holu stroiciela.
– Wy tam wracacie – powiedział szeptem – a ten w kącie to agent! Będziecie spaleni! Pawlak i Kargul równocześnie wybałuszyli na Rotmistrza oczy: jaki niby z Frania agent? Czyj? Skąd to wiadomo?! Rotmistrz nie miał wątpliwości, że Franciszek Przyklęk został tu przysłany przez „bezpiekę” w charakterze agenta. On sam się zresztą głupio zdemaskował: po co w Ameryce stroiciel, skoro tu mniej fortepianów niż w Polsce? A w dodatku był na tyle głupi, że wszystkim naokoło chwalił się swoim absolutnym słuchem. A komujest potrzebny absolutny słuch, jak nie temu, kto ma zadanie podsłuchiwać rozmowy w środowisku polonijnym? Proszę tylko spojrzeć na tejego uszy! Sterczą jak radary! I ten absolutny słuch! Czy to nie najlepszy dowód, że przybył tu w roli stacji nadawczo-odbiorczej? Do Kargula i Pawlaka przydreptał członek Klubu Weteranów I wojny światowej. Z dumą pokazał najpierw swoje zdjęcie w mundurze niemieckiej armii cesarza Wilhelma, w której przyszło mu służyć jako mieszkańcowi Jarocina i spytał w imieniu swoim i swoich kolegów, ile też w Polsce kosztuje nagrobek z prawdziwego marmuru.
– Wedle państwowej ceny? – upewniał się Pawlak.
– Za bony – rzeczowo odparł Weteran.
– Wedle kursu PKO.
– Ot, kłopot serdeczny -zmartwił się Kaźmierz szczerze.
– Taż mnie skąd wiedzieć, jak ja jeszcze nigdy za dolary nie umierał.
– A znalazłby pan dla mnie ładną kwaterę w starym kraju? – Aj, człowiecze – ożywił się nagle Pawlak, jakby ujrzał rozkwitły zielenią wiosenny pejzaż – tam brzózki, bzy, słowiki. Tam odpocząć to bezlitośnie serdeczna przyjemność. Nie to, co tu… Weteran miał łzy w oczach, gdyż westchnienie Pawlaka poruszyło najgłębsze struny jego duszy. -Tak myślałem – powiedział eks-żołnierz cesarza Wilhelma.
– Tu żyć, tam umierać.
– Ostrzegam pana, panie Kasztelan, że popełnia pan błąd – surowo skarciła Weterana kobieta-sowa.
– Oni tam pod bolszewicką okupacją zapomnieli nawet rozmawiać po naszemu! Byłam w Polsce i pytam policemana, czy ten bus stopuje na tym kornerze, a ten policeman nic nie rozumie! Weteran odwrócił się plecami do przedstawicielki Towarzystwa Pań Pomocy Serdecznej, jako że Weterani I wojny nie byli przez Towarzystwo zapraszani na „karcianki” ani zabawy.
Читать дальше