Sztorm był coraz bliżej.
Temperatura szybko spadała. Wiał coraz silniejszy, groźny wiatr. W ciągu trzech minut osiągnął prędkość huraganu – dwudziestu pięciu węzłów.
Z rosnącym niepokojem nacisnął koło sterowe.
Nie zareagowało.
Nagle uświadomił sobie, że wysokie fale wynoszą rufę nad powierzchnię wody, uniemożliwiając działanie steru. Łódź znieruchomiała w niewłaściwym położeniu, kołysząc się niepewnie. Pokonał następną falę i kadłub opadł ciężko na wodę. Dziób niemal się zanurzył.
– Dalej… ruszaj – szepnął. Poczuł pierwsze dotknięcie strachu. Wszystko trwało za długo. Z każdą chwilą niebo stawało się coraz ciemniejsze, deszcz zacinał z ukosa gęstymi, nieprzeniknionymi falami.
Minutę później ster wreszcie zareagował i łódź zaczęła się obracać.
Powoli… powoli… żaglówka była za bardzo wychylona na bok…
Z przerażeniem zobaczył, że ocean wokół niego podnosi się z potwornym rykiem… tworząc olbrzymią falę biegnącą wprost na łódź.
Nie mogło mu się udać…
Przytrzymał się steru, gdy woda spadła z ogromną siłą na bezbronny kadłub, wzbijając białe pióropusze piany. „Happenstance” przechyliła się jeszcze bardziej. Pod Garrettem ugięły się nogi, ale nadal mocno trzymał ster. Gdy wyprostował się z trudem, następna fala uderzyła w łódź.
Woda zalała pokład.
Żaglówka walczyła przez chwilę, aby zachować równowagę w silnych podmuchach wiatru, ale nabierała coraz więcej wody. Prawie minutę fale wlewały się na pokład, przypominając rwącą rzekę. Wtem wiar na chwilę ucichł i „Happenstance” cudem zaczęła odzyskiwać równowagę. Maszt znowu kierował się ku ciemniejącemu niebu. Ster zaczął reagować i Garrett obrócił koło z całej siły. Wiedział, że musi jak najszybciej obrócić łódź.
Błyskawica. Siedem mil.
Radio trzeszczało. „Powtarzam, wiatry do czterdziestu węzłów, powtarzam wiatry do czterdziestu węzłów, w porywach do pięćdziesięciu”.
Garrett wiedział, że jest w niebezpieczeństwie. Nie sposób było zapanować nad łodzią przy takim silnym wietrze.
Żaglówka obracała się powoli, walcząc z dodatkowym obciążeniem i rozszalałymi falami. Woda u stóp Garretta miała nieledwie sześć cali. Prawie się udało…
Nagle huraganowy wiatr zaatakował z przeciwnego kierunku, wstrzymując obrót i kołysząc „Happenstance” jak zabawką. Właśnie w chwili, gdy łódź była najbardziej bezradna, wielka fala rozbiła się o pokład. Maszt pochylił się w stronę oceanu.
Tym razem wiatr nie przestał wiać.
Marznący deszcz bił z ukosa, oślepiając go. „Happenstance”, zamiast się wyprostować, pochyliła się jeszcze bardziej… Żagle były ciężkie od wody. Znowu stracił równowagę… Pokład znalazł się pod takim kątem, że tym razem Garrett nie zdołał wstać. Jeśli teraz uderzy następna fala…
Garrett jej nie zobaczył.
Niczym zadający cios kat, fala uderzyła z potworną siłą o łódź, przewracając ją na bok, wpychając maszt i żagle pod wodę. „Happenstance” była stracona. Garrett trzymał się steru, wiedząc, że jeśli go wypuści z rąk, znajdzie się w oceanie.
Łódź szybko nabierała wody, jak olbrzymie tonące zwierzę.
Musiał się ratować. Miał sprzęt ratunkowy, w tym tratwę. To była jego jedyna szansa. Cal po calu przedzierał się do kabiny, przytrzymując się wszystkiego po drodze, walcząc z oślepiającym deszczem, walcząc o życie.
Błyskawica i grom, prawie jednocześnie.
Wreszcie dotarł do kabiny i szarpnął za klamkę. Bez skutku. Zrozpaczony, ustawił szeroko stopy dla lepszego chwytu i szarpnął mocniej. Rozległ się trzask i do środka wlała się woda. Zrozumiał, że popełnił straszliwy błąd.
Woda szybko wypełniła kabinę. Garrett zobaczył, że tratwa ratunkowa, umocowana na ścianie kabiny, znalazła się pod wodą. Uświadomił sobie, że już nie może zapobiec pochłonięciu łodzi przez rozszalały ocean.
Ogarnięty paniką, odwrócił się do drzwi kabiny, ale zatrzymała go wpadająca do środka woda. „Happenstance” tonęła. Po kilku sekundach kadłub był do połowy zanurzony w oceanie.
Kamizelki ratunkowe…
Znajdowały się pod siedzeniami na rufie.
Rozejrzał się i stwierdził, że były jeszcze nad powierzchnią wody.
Walcząc jak szalony, dotarł do relingu przy burcie. Gdy chwycił się i podciągnął, woda sięgnęła mu do piersi, a nogi kopały ocean. Zaklął w duchu. Wiedział, że powinien był wcześniej założyć kamizelkę.
Trzy czwarte łodzi znajdowało się już pod wodą. Szła na dno w zastraszającym tempie.
Przedzierał się do siedzeń, trzymając relingu, resztkami sił pokonując napór wody i własną słabość. Był po szyję zanurzony w wodzie i wreszcie dotarło do niego, że sytuacja jest beznadziejna.
Nie mogło mu się udać.
Woda sięgnęła podbródka, kiedy wreszcie przestał walczyć. Spojrzał do góry. Był wyczerpany, ale nie mógł uwierzyć, że wszystko się skończy w ten sposób.
Puścił reling i odpłynął kawałek od łodzi. Ciążyły mu kurtka i buty. Młócił nogami wodę, unosząc się na falach, i patrzył, jak „Happenstance” powoli ginie w falach. Potem, gdy zimno i wyczerpanie zaczęły stępiać jego zmysły, odwrócił się i próbował płynąć w stronę brzegu.
Teresa siedziała z Jebem przy stole. Przerywając i zaczynając od początku, relacjonował jej wszystko, o czym wiedział.
Później przypomniała sobie, że początkowo słuchała go z ciekawością. Nie wątpiła, że Garrett ocalał. Był doświadczonym żeglarzem, doskonałym pływakiem. Był zbyt ostrożny, zbyt pełen życia, by pokonał go ocean i wiatr. Jeśli komuś miało się udać, to tylko jemu.
– Nie rozumiem. Po co wypływał, skoro wiedział, że nadchodzi sztorm?
– Nie wiem – odparł cicho Jeb, nie patrząc jej w oczy.
Teresa zmarszczyła brwi. Wszystko wydawało jej się takie nierzeczywiste.
– Czy powiedział coś, zanim wypłynął?
Jeb pokręcił przecząco głową. Unikał wzroku Teresy, jakby coś przed nią ukrywał. Teresa rozejrzała się po kuchni – była posprzątana. Przez otwarte drzwi widziała porządnie zasłane łóżko, a przy nim na stoliku dwa bukiety kwiatów.
– Nie rozumiem. Nic mu się nie stało, prawda?
– Tereso – powiedział Jeb przez łzy – znaleźli go wczoraj rano.
– Jest w szpitalu?
– Nie – zaprzeczył cicho.
– To gdzie jest? – spytała, nie chcąc pogodzić się z prawdą.
Jeb nie odpowiedział.
Nagle zabrakło jej tchu. Zaczęła drżeć na całym ciele. Garrett, co ci się stało? Dlaczego cię tu nie ma? Jeb pochylił głowę. Nie widziała jego łez, ale usłyszała tłumiony szloch.
– Tereso… – urwał.
– Gdzie on jest?! – zawołała, zrywając się na równe nogi.
Usłyszała odgłos przewracającego się na podłogę krzesła.
Jeb patrzył na nią w milczeniu. Otarł łzy wierzchem dłoni.
– Wczoraj znaleźli jego ciało.
Poczuła gwałtowny ból w piersi.
– Odszedł, Tereso.
Na plaży, na której wszystko się zaczęło, Teresa wspominała wydarzenia sprzed roku.
Pochowali Garretta obok Catherine, na małym cmentarzu, niedaleko jego domu. W czasie pogrzebu Jeb i Teresa stali obok siebie, otoczeni ludźmi, z którymi Garrett dzielił życie. Koledzy ze szkoły, byli uczniowie z kursów nurkowania, pracownicy ze sklepu. Była to skromna uroczystość. Chociaż zaczął padać deszcz, gdy pastor skończył mówić, zebrani jeszcze długo zostali po jej zakończeniu.
Stypa zgromadziła w domu Garretta przyjaciół i znajomych. Jeden po drugim podchodzili, składali kondolencje, wspominali. Kiedy wyszli ostatni, Teresa i Jeb zostali sami. Jeb wyjął z szafy pudło i poprosił ją, żeby usiadła przy nim.
Читать дальше