Günter Grass - Kot i mysz
Здесь есть возможность читать онлайн «Günter Grass - Kot i mysz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Kot i mysz
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Kot i mysz: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kot i mysz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Kot i mysz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kot i mysz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Mahlke powinien był skinąć głową i uspokoić chłopców. Ale on szepnął zduszonym głosem:
– Nie, chłopcy, większość w rejonie Kowel-Brody-Brzeżany. I w kwietniu, kiedy zamknęliśmy pierwszą armię wojsk pancernych koło Buczacza.
Jeszcze raz musiałem odkręcić wieczne pióro. Chłopcy chcieli mieć wszystko na piśmie i gwizdnięciem wezwali jeszcze dwóch dalszych uczniaków z deszczu do poczekalni. Zawsze te same chłopięce plecy służyły jako podkładka do pisania. Malec chciał się wyprostować i podać także swój zeszyt, ale reszta zaoponowała: jeden musi się poświęcić. I Mahlke wypisywał coraz bardziej drżącym pismem – pot wystąpił mu znowu na skórę – Kowel, Brody, Brzeżany, Czerkasy i Buczacz. Połyskujące, umorusane twarze, wciąż nowe pytania:
– Czy pan był także pod Krzywym Rogiem? – Wszystkie gęby rozdziawione. W każdej brak zębów. Oczy po dziadku ze strony ojca. Uszy po rodzinie matki. Każdy miał dziurki w nosie.
– A dokąd pana teraz przenoszą?
– Głupi, tego mu przecież nie wolno mówić, po co pytasz?
– Zakład, że do wojsk inwazyjnych.
– Nie, zachowują go sobie na po wojnie.
– Spytaj go, czy był też u führera?
– Był pan?
– Czy nie widzisz, że to kapral?
– Czy nie ma pan przy sobie swojej fotografii?
– Bo my zbieramy.
– A jak długo ma pan jeszcze urlop?
– Właśnie, jak długo?
– Czy jutro jeszcze pan tu będzie?
– A może pana urlop już się kończy?
Mahlke wyrwał się. Potknął się o tornistry. Moje pióro zostało w poczekalni. Długotrwały bieg w pochylonej postawie. Bok przy boku przez kałuże: deszczowa pogoda łączy. Dopiero za boiskiem sportowym chłopcy pozostali w tyle. Jeszcze długo wołali za nami, nie spieszno im było do szkoły. Jeszcze dziś pragną mi zwrócić pióro.
Dopiero pomiędzy ogródkami działkowymi za Neuschottland odetchnęliśmy spokojniej. Byłem wściekły i moja wściekłość rodziła nową wściekłość. Wskazującym palcem trąciłem przynaglająco w przeklęty lizak i Mahlke zdjął go szybko z szyi. Wisiał na sznurowadle, jak swego czasu śrubokręt. Mahlke chciał mi go dać, ale ja nie przyjąłem.
– Zostaw, dziękuję za ulęgałki.
Ale on nie wyrzucił metalowego cacka w mokre krzaki, schował je do tylnej kieszeni spodni.
Jak się wydostać z tej sytuacji? Agrest tuż za prowizorycznymi płotami był niedojrzały; Mahlke zaczął go zrywać obu rękami. Szukałem odpowiedniego pretekstu. On zajadał i wypluwał skórki.
– Poczekaj tutaj pół godziny. Musisz koniecznie zabrać prowiant, inaczej nie wytrzymasz długo na krypie.
Gdyby Mahlke powiedział: „Tylko wróć”, byłbym zwiał. Ale on ledwo kiwnął głową, kiedy odchodziłem, dalej rwał oburącz agrest, sięgając palcami pomiędzy deski płotu, i pełnymi ustami zmuszał mnie do uległości: deszczowa pogoda łączy.
Otworzyła mi ciotka Mahlkego. Dobrze, że jego matki nie było w domu. Mógłbym wziąć od nas coś do jedzenia. Pomyślałem jednak: od czego ma rodzinę? Byłem też ciekaw, co powie ciotka. Ale rozczarowała mnie. Stała przepasana kuchennym fartuchem i nie zadawała żadnych pytań. Przez otwarte drzwi pachniało czymś, od czego cierpły zęby: w domu Mahlkego gotowano rabarbar.
– Chcemy urządzić Joachimowi małą uroczystość. Do picia mamy dosyć, ale gdybyśmy byli głodni…
Bez słowa przyniosła z kuchni dwie kilowe puszki boczku razem z otwieraczem. Ale to nie był ten sam, który Mahlke przyniósł z krypy, kiedy znalazł w kambuzie puszki z żabimi udkami. Podczas gdy przynosiła jedzenie i zastanawiała się, co by tu jeszcze – u Mahlków szafy były zawsze dobrze zaopatrzone, mieli krewnych na wsi, czerpali z pełnego – przestępowałem w korytarzu niespokojnie z nogi na nogę i oglądałem sobie tamto podłużne zdjęcie, które przedstawiało ojca Mahlkego z palaczem Labudą. Lokomotywa nie była pod parą.
Kiedy ciotka wróciła z siatką na zakupy i gazetą do zapakowania puszek, powiedziała:
– A gdybyśta chcieli jeść boczek, musita go trochę podgrzać. Bo inaczej za tłusty i będzie was cisnął w dołku.
Gdybym spytał odchodząc, czy był ktoś i dowiadywał się o Joachima, odpowiedziałaby mi zapewne przecząco. Ale ja nie spytałem, powiedziałem tylko w drzwiach:
– Serdeczne pozdrowienia od Joachima – chociaż Mahlke nie polecił mi pozdrowić nikogo, nawet swojej matki.
Mahlke także nie był niczego ciekaw, kiedy znalazłem się znowu naprzeciw jego munduru, między ogródkami działkowymi, we wciąż padającym deszczu, i powiesiwszy siatkę na płocie zacząłem sobie rozcierać czerwone pręgi na palcach. Wciąż jeszcze pochłaniał niedojrzały agrest i zmusił mnie, abym tak jak ciotka zatroszczył się o jego zdrowie:
– Zepsujesz sobie żołądek!
Kiedy powiedziałem: – Chodźmy już! – Mahlke zerwał trzy garście owoców z ociekających wodą krzaków, napełnił nimi kieszenie spodni i podczas kiedy obchodziliśmy łukiem Neuschottland i osiedla pomiędzy Wolfsweg a Bärenweg, wypluwał co chwila twarde skórki. Obżerał się też jeszcze na tylnym pomoście przyczepnego wozu tramwajowego, kiedy przejeżdżaliśmy obok zasnutego deszczem lotniska.
Drażnił mnie tym swoim agrestem. I deszcz już ustawał. Szarość stała się bardziej mleczna, zachęcała, żeby wysiąść i zostawić go z jego agrestem. Ale powiedziałem tylko:
– U was w domu już dwa razy pytali o ciebie. Faceci w cywilu.
– Tak? – Mahlke w dalszym ciągu wypluwał skórki między listwy podłogi. – A moja matka? Domyśla się czegoś?
– Twojej matki nie było, tylko ciotka.
– Pewnie poszła po zakupy.
– Nie sądzę.
– No, to była u Schielków i pomagała przy prasowaniu.
– Niestety, nie była tam.
– Chcesz trochę agrestu?
– Zabrano ją do Hochstriess. Właściwie nie chciałem ci mówić. Dopiero tuż przed Brösen agrest mu się skończył. Ale jeszcze w drodze przez plażę, którą deszcz pokrył deseniem, przeszukiwał obie przemoczone kieszenie. Kiedy zaś Wielki Mahlke usłyszał, jak morze pluszcze uderzając o brzeg, kiedy zobaczył je i dostrzegł w oddali zarysy wraku i cienie kilku statków na redzie, powiedział – a horyzont przeciął kreską jego obie źrenice:
– Nie przepłynę.
Tymczasem ja już zdjąłem spodnie i buty.
– Tylko nie zaczynaj teraz z jakimiś historiami.
– Naprawdę nie mogę, brzuch mnie boli. Przeklęty agrest. Kląłem i klnąc szukałem, aż znalazłem w kieszeni marynarki jedną markę i trochę drobnych. Pobiegłem z tym do Brösen i u starego Krefta wypożyczyłem na dwie godziny łódkę. Nie było to wcale takie łatwe, jak się teraz przy pisaniu wydaje, chociaż Kreft wiele nie pytał i pomógł mi zepchnąć łódkę na wodę. Kiedy przybijałem do brzegu, Mahlke tarzał się w mundurze po piasku. Musiałem go kopnąć, żeby wstał. Drżał, pocił się, wpychał sobie pięści w okolicę żołądka; ale pomimo niedojrzałego agrestu na pusty żołądek do dziś jakoś nie mogę uwierzyć w te jego bóle.
– Idź między wydmy, no, jazda!
Poszedł zgięty w pół, powłócząc nogami po piasku, i zniknął za kępami wydmuchrzycy. Może mógłbym dojrzeć jego czapkę, ale patrzyłem w kierunku mola, chociaż żaden statek nie przybijał ani nie odbijał. Wprawdzie Mahlke wrócił jeszcze zgięty, ale pomógł mi uporać się z łódką. Posadziłem go na rufie, położyłem mu na kolanach siatkę z konserwami i wetknąłem w łapę otwieracz, zawinięty w gazetę. Kiedy za pierwszą, a potem za drugą mielizną morze pociemniało, powiedziałem:
– Teraz ty mógłbyś trochę powiosłować.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Kot i mysz»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kot i mysz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Kot i mysz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.