Günter Grass - Kot i mysz

Здесь есть возможность читать онлайн «Günter Grass - Kot i mysz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kot i mysz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kot i mysz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść wchodząca w skład tzw. Trylogii Gdańskiej to losy dorastających chłopców wpisane w tło wojennych realiów miasta. Popularność, jaką zdobyła książka, spowodowała jej przeniesienie na ekran.

Kot i mysz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kot i mysz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wyglądało to zabawnie, bo poza tym nie miał nic na sobie. Nagi, kościsty, ze skórą jak zawsze spaloną przez słońce, siedział skulony w cieniu. Tylko na kolana padał blask. Długi, na wpół sztywny członek i jądra rozpłaszczone na przeżartym rdzą żelazie. Ręce między ściśniętymi kolanami. Włosy kosmykami opadające na uszy, ale wciąż jeszcze, mimo nurkowania, przedzielone po środku. Twarz, a raczej mina Zbawiciela – a poniżej, jako jedyna część „ubrania”: wielki, bardzo wielki lizak, zwisający nieruchomo o dłoń pod obojczykiem.

Po raz pierwszy jabłko Adama, które, jak do dziś przypuszczam, było motorem i hamulcem Mahlkego – choć miał również motory zastępcze – zyskało całkowity równoważnik. Cicho spało pod skórą i przez pewien czas nie musiało się poruszać, bo to, co sprawiało mu ulgę i wisiało w postaci dobrze wyważonego krzyża, miało swoją prehistorię; już w tysiąc osiemset trzynastym roku, kiedy złoto oddawano za żelazo, zostało zaprojektowane, chwytliwe dla oka i w duchu klasycystycznym, przez poczciwego, starego Schinkla; potem wprowadzono małe zmiany w latach siedemdziesiąt-siedemdziesiąt jeden, małe zmiany w latach czternaście-osiemnaście i obecnie. Nie miało jednak nic wspólnego z rozwiniętym z krzyża maltańskiego orderem „Pour le merite”, chociaż schinkelowski płód był pierwszym odznaczeniem, które z piersi powędrowało na szyję i obwieściło zasadę symetrii.

– No, Pilenz! Wcale ładne cacuszko, co?

– Klasa, daj dotknąć.

– Uczciwie zasłużone, no nie?

– Zaraz pomyślałem sobie, że tyś je zwędził.

– Co znaczy zwędził? Nadano mi je wczoraj, ponieważ z konwoju do Murmańska zatopiłem pięć łajb i prócz tego krążownik klasy „Southampton”…

Wpadliśmy w idiotyczny nastrój, chcieliśmy udowodnić sobie, że jesteśmy w doskonałych humorach, wyryczeliśmy wszystkie zwrotki pieśni: „Płyniemy przeciw Anglii”, wymyślaliśmy nowe, w których zamiast tankowców i transportowców dziurawiliśmy „śródokręcia” pewnych dziewcząt i nauczycielek z gimnazjum im. Gudrun, przez ręce złożone w trąbkę ogłaszaliśmy komunikaty nadzwyczajne z częściowo nieprzyzwoicie przeinaczonymi, częściowo bombastycznie wyolbrzymionymi cyframi zatopień, bębniliśmy pięściami i piętami w pokład mostku: krypa dudniła, brzęczała, zeschnięte łajno odpadało, mewy wróciły, ścigacze wchodziły do portu, ponad nami wędrowały na horyzoncie piękne białe chmury, zwiewne jak pióropusze dymu, ruch, szczęście, migotanie, rybki nie tańczyły, było nadal pogodnie, wprawdzie chrząstka skakała, ale nie z powodu krtani, nie, bo cały Mahlke był ożywiony i po raz pierwszy trochę niedorzeczny, bez zbawicielskiej miny, bzikował, zdjął sobie cacko z szyi, ceremonialnym gestem przyłożył końce wstążki z obu stron ponad biodrami i zabawnie naśladując pozycję nóg, ramion i przekrzywionej głowy dziewczyny, ale nie jakiejś określonej, tylko tak w ogóle, zawiesił wielki metalowy lizak na członku i jądrach: ale order zdołał zakryć zaledwie jedną trzecią jego narządów płciowych.

Tymczasem twój numer cyrkowy zaczął mnie powoli irytować – zapytałem go, czy ma zamiar zatrzymać zdobycz, powiedziałem, że najlepiej byłoby, gdyby ukrył ją w swojej kabinie pod mostkiem, pomiędzy białą sową, gramofonem i Piłsudskim.

Wielki Mahlke miał inne plany i przeprowadził je. Bo gdyby Mahlke schował order pod pokładem; albo lepiej, gdybym nigdy nie przyjaźnił się z Mahlkem; albo jeszcze lepiej, gdyby jedno i drugie zbiegło się razem: gdyby ów przedmiot znikł w kabinie telegrafisty, a ja tylko luźno, z ciekawości i ponieważ chodziliśmy do tej samej klasy, byłbym związany z Mahlkem – wtedy nie musiałbym teraz pisać, nie musiałbym mówić do ojca Albana: „Czy to moja wina, że Mahlke później…” Ale ja piszę, bo muszę się od tego uwolnić. Wprawdzie przyjemnie jest uprawiać akrobacje na papierze – ale co mi pomogą białe chmury, wietrzyk, w precyzyjnym szyku wchodzące do portu ścigacze i stado mew, odgrywających rolę greckiego chóru; co mi po czarodziejskich sztuczkach z gramatyką; i gdybym nawet wszystko pisał małą literą i bez interpunkcji, musiałbym i tak powiedzieć: Mahlke nie ukrył zdobyczy w dawnej kabinie telegrafisty byłego polskiego minowca „Rybitwa”, nie powiesił jej pomiędzy marszałkiem Piłsudskim i czarną Matką Boską, ponad gramofonem-gruchotem i rozkładającą się białą sową, złożył tylko na dole krótką półgodzinną wizytę z lizakiem na szyi, podczas gdy ja liczyłem mewy, chełpił się – jestem tego pewien – przed swoją Madonną pięknym orderem, wyniósł go znowu przed luk w dziobie na światło dzienne, nałożył na siebie i swoje cacko spodenki kąpielowe, popłynął razem ze mną w wyrównanym tempie z powrotem na plażę i na oczach Schillinga, Hottena Sonntaga, Tulli Pokriefke i chłopców z tercji przeszmuglował metalowy przedmiocik w ściśniętej ręce do swojej kabiny w kąpielisku dla mężczyzn.

Jeśli o mnie chodzi, to tylko połowicznie i półgębkiem poinformowałem Tullę i jej towarzyszy, potem również zniknąłem w swojej kabinie, przebrałem się szybko i złapałem Mahlkego na przystanku dziewiątki. Przez całą drogę tramwajem starałem się go namówić, żeby oddał order – jeżeli w ogóle chce to zrobić – osobiście kapitanowi, o którego adres można się będzie wystarać.

Myślę, że wcale mnie nie słuchał. Staliśmy stłoczeni na tylnym pomoście. Wokoło nas ścisk, jak zwykle w późne popołudnie niedzielne. Pomiędzy przystankami otwierał rękę, którą trzymał między swoją a moją koszulą, i obaj patrzyliśmy w dół na ciemny metal z mokrą jeszcze, pomiętą wstążką. Koło Gut Saspe Mahlke przyłożył sobie na próbę order do węzła krawatu i nie zawiązując wstążki próbował przejrzeć się w szybie na pomoście jak w lustrze. Póki tramwaj stał na mijance, czekając na wóz z przeciwnej strony, spoglądałem uparcie ponad uchem Mahlkego, ponad zaniedbanym cmentarzem w Saspe i pokrzywionymi sosnami nadbrzeżnymi, ku lotnisku i miałem szczęście: gruby trójmotorowy Ju 52 powoli schodził do lądowania i dopomógł mi.

Ale niedzielni pasażerowie tramwaju i tak nie zwróciliby chyba uwagi na przedstawienie, które urządził Wielki Mahlke. Z małymi dziećmi i zwiniętymi płaszczami kąpielowymi na rękach, zmęczeni plażowaniem, staczali głośne boje ponad ławkami. Między przednim a tylnym pomostem tramwaju przelewał się głośny, to cichnący, to nasilający się, to znów dławiony płacz dzieci, przechodzący w senne kwilenie, unosiły się wyziewy, które potrafiłyby skwasić mleko.

Na końcowej stacji Brunshoferweg wysiedliśmy i Mahlke rzucił przez ramię, że ma zamiar zakłócić poobiednią drzemkę dyrektora Waldemara Klohsego; zamierza pójść sam – nie ma też sensu czekać na niego.

Klohse mieszkał – o czym wszyscy wiedzieliśmy – przy Baumbachallee. Towarzyszyłem jeszcze Wielkiemu Mahlkemu przez wykaflowany tunel pod torami kolejowymi, a potem puściłem go samego: szedł zygzakami, nie śpiesząc się. W lewej ręce trzymał końce wstążki pomiędzy kciukiem a wskazującym palcem i kręcił młynka orderem, jakby to było śmigło pchające nas ku Baumbachallee.

Przeklęty plan i przeklęte wykonanie! Gdybyś był cisnął to świecidełko między konary lip: w tej willowej dzielnicy, ocienionej liściastymi drzewami, było dosyć srok, które pochwyciłyby je i zaniosły do swoich kryjówek, do srebrnych łyżeczek, pierścionków i broszek, do wielkiej ptasiej rupieciarni.

W poniedziałek Mahlkego nie było w szkole. W klasie coś przebąkiwano. Profesor Brunies miał lekcję niemieckiego. Nad otwartym tomem Eichendorffa znowu ssał tabletki cebionu, które powinien był rozdzielić pomiędzy uczniów. Od strony katedry

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kot i mysz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kot i mysz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kot i mysz»

Обсуждение, отзывы о книге «Kot i mysz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x