Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”
Здесь есть возможность читать онлайн «Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22” — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Przyjęcie do druku mojego opowiadania wywarło oczywiście na wszystkich duże wrażenie, choć nikt z wyjątkiem Księcia Danny'ego nigdy nie słyszał o magazynie „Story" (prawdopodobnie to właśnie od Danny'ego po raz pierwszy się o nim dowiedziałem i niewykluczone, że zaoferowałem je redakcji właśnie za jego namową). Honorarium za I Don't Love You Anymore wyniosło – nie miałem pojęcia, ile oczekiwać – dwadzieścia pięć dolarów.
Zacząłem wkrótce gorączkowo rachować. Napisanie opowiadania zajęło mi tylko dwa dni, w czasie kiedy rozpraszała mnie wojna. Gdybym zabrał się ostro do roboty, wyobrażałem sobie, mógłbym z łatwością machnąć cztery opowiadania na tydzień, średnio szesnaście na miesiąc. Sprzedając je po dwadzieścia pięć dolarów za sztukę zarabiałbym wkrótce tyle samo, ile wyciągałem jako porucznik w służbie bojowej za oceanem.
Żywiłem wielkie nadzieje.
Miałem oto w ręku przekonujący dowód, że czeka mnie świetlana przyszłość. Nawet moi przyszli teściowie byli ze mnie dumni i dali się złapać na haczyk. Wkrótce po weselu, podróży pociągiem do Los Angeles i podjęciu studiów na anglistyce, uzyskałem kolejne, jeszcze wyraźniejsze, potwierdzenie przyszłych triumfów.
Otrzymanie dobrych stopni na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w 1945 roku okazało się śmiesznie łatwe (Art Buchwald, studiujący tam w tym samym czasie, miał, jak się później dowiedziałem, poważne trudności z nauką, ale ja ich nie miałem). Niesamowicie trudne było za to załatwienie mieszkania.
Po mniej więcej tygodniowym pobycie w luksusowym hotelu Ambassador, gdzie spędziliśmy drugą część naszego miodowego miesiąca (Ambassador był jednym z najbardziej znanych hoteli w LA; w jego kuchni dwadzieścia trzy lata później podczas kampanii wyborczej w Kalifornii zastrzelony został Robert Kennedy), zamieszkaliśmy w wielkiej sypialni w małym pensjonacie przy South Figueroa Street między Washington Boulevard i jakąś inną aleją. Hotel Ambassador opłaciliśmy z zebranych podczas wesela datków, których lwia część pochodziła od rodziny mojej żony. Początek miodowego miesiąca spędziliśmy w przedziale nocnego pociągu z Nowego Jorku do Chicago, następnie zaś w przedziale innego pociągu, który przez trzy kolejne dnie i noce pędził z Chicago do Los Angeles. Podróż nie była zbyt ciekawa. Dużo czytaliśmy. Wagon obserwacyjny i wagon klubowy szybko nam się znudziły. Pulmanowska prycza w przedziale ekspresu Twentieth Century Limited, a potem w ekspresie Chief albo Super Chief z Chicago do Los Angeles nie była idealnym weselnym łożem. W pociągu znajdował się salon piękności i Shirley poszła tam raz, żeby się uczesać i zrobić manikiur.
Pensjonat, do którego się wprowadziliśmy, poleciło nam uczelniane biuro zakwaterowania. Należał do pary pomarszczonych białowłosych staruszków, państwa Hunterów, którzy mieszkali na miejscu. Przebiegająca obok linia tramwajowa prowadziła w jedną stronę na uczelnię, w drugą do Pershing Square w śródmieściu Los Angeles, skąd można było dotrzeć różnymi autobusami na dowolne odbywające się w sezonie wyścigi konne. Mogliśmy tam również znaleźć chińskie i meksykańskie restauracje.
W małżeństwie naszych gospodarzy pani Hunter grała niewątpliwie pierwsze skrzypce. Schludny pan Hunter w jasnoniebieskim albo jasnoszarym zapinanym swetrze, z nie schodzącym nigdy z wypielęgnowanej bladej twarzy zagadkowym uśmiechem mijał mnie zawsze bez słowa niczym jakiś nieszkodliwy duch, kiedy w ciągu całego roku akademickiego, jaki tam spędziliśmy, krzyżowały się nasze drogi. W przeciwieństwie do niego pani Hunter dopadała szparko moją żonę, gdy byłem rano na uczelni, i próbowała nawrócić ją na wiarę chrześcijańską, w konkretnym wydaniu pewnej kalifornijskiej sekty, której, co wyznała mi w wielkim sekrecie, zapisała już dom oraz wszystko, co posiadała. W tym czasie w mieście przebywał jakiś żydowski ewangelista – były rabbi, który przeszedł ostatnio, co napawało ją dumą, na wiarę Chrystusa – i jej zdaniem, bardzo byśmy skorzystali, słuchając mszy, które odprawiał w radiu, i uczestnicząc w jego nabożeństwach. Wyznała poza tym Shirley, że pan Hunter nie zaspokaja, czy też może nigdy nie zaspokajał jej seksualnych żądzy i że bywają, czy też może bywały okresy w jej życiu, kiedy te żądze doprowadzały ją do takiej rozpaczy, że chciała usiąść na lodowym torcie, czy też może usiadła na nim, by je ostudzić. Nigdy nie mieli dzieci.
W naszym pokoju nie było aneksu kuchennego i choć mieliśmy prawo korzystać w ograniczonym stopniu z kuchni (ograniczonym w zasadzie do lodówki), woleliśmy tego nie robić, aby nie dać się wciągać w dziwne rozmowy. Na rogu Washington Boulevard była dobra grecka knajpka i obiady jedliśmy przeważnie tam oraz w kilku pobliskich lokalach. W weekendy wybieraliśmy się do tak słynnych i powszechnie uczęszczanych miejsc, jak Brown Derby albo Romanoff s, w nadziei, że ujrzymy jakąś wielką gwiazdę filmową, a właściwie jakąkolwiek gwiazdę filmową. (Zobaczyliśmy tylko jedną, Rosalind Russell; ja nigdy bym jej nie rozpoznał z powodu wąskiego podbródka, ale udało się to mojej Shirley). W tej okolicy Washington Boulevard znajdowały się również warsztaty cmentarnych kamieniarzy.
Biorąc pod uwagę raczej cieplarniane i dostatnie dzieciństwo Shirley, trudno mi dziś uwierzyć, że zdołała spędzić ze mną w takich warunkach cały rok, że w ogóle zgodziła się spróbować i że pozwoliła jej na to matka, Dottie.
– Nie pojedziecie do Anglii! – brzmiała stanowcza odpowiedź Dottie, kiedy cztery lata później, w roku 1949, dostałem stypendium Fulbrighta na Oksfordzie i Shirley przekazała jej tę ekscytującą wiadomość. Pojechaliśmy.
Jako pozbawiony przyjaciół i rodziny żonaty student pierwszego roku, nie bardzo miałem się z kim spotykać i prowadziliśmy w Kalifornii nader skromne życie towarzyskie. Na kampusie działo się wiele ciekawych rzeczy, zwłaszcza między męskimi i żeńskimi korporacjami studenckimi, ale my nie braliśmy w tym udziału. Mam wrażenie, że jeszcze cięższe życie mieli młodsi studenci, którzy wstępowali na uczelnię, na każdą uczelnię, bezpośrednio ze szkoły średniej. W porównaniu z nami byli bardzo młodzi i nie było ich wcale słychać ani widać w kłębiącym się na uniwersytecie tłumie weteranów, którzy prawie wszyscy mieli tak jak ja po dwadzieścia dwa lata i więcej. Byliśmy starsi, więksi i lepiej oczytani, mieliśmy bogatsze doświadczenia i bardziej garnęliśmy się do nauki (chyba że graliśmy w futbol).
Zakwalifikowanie się do jakiejś uniwersyteckiej drużyny przez któregokolwiek z tych młodszych studentów musiało wydawać się marzeniem ściętej głowy. Drużyny futbolowe składały się głównie ze starszych młodzieńców, którzy grali w nich jeszcze przed wojną i w ciągu następnych lat rozwijali mięśnie i masę kostną, doskonaląc często swoje umiejętności w klubach wojskowych. Chodzili jak w letargu na wybrane wcześniej zajęcia, starając się zachować status studenta do momentu, kiedy będą bardziej potrzebni. Podczas moich studiów na Uniwersytecie Południowej Kalifornii nasza drużyna awansowała do finału Różowego Pucharu z zawodnikami tylnej linii, których średni wiek wynosił, jak sądzę, dwadzieścia cztery lata. Facet będący podporą zespołu miał chyba dwadzieścia sześć. Zawodnik grający w drużynie naszych przeciwników z Alabamy, Harty Gil-mer, był kimś w rodzaju gwiazdy jeszcze przed wojną. Jako student dostałem dwa bilety na wielki mecz. W tamtym czasie nie znosiłem już organizowanego na stadionach dopingu i szydziłem z takich rzeczy, jak uniwersytecki duch i drużyny klakierek. Ponieważ Shirley nie zdołała wykrzesać w sobie zainteresowania futbolem i było jej obojętne, komu przypadnie w udziale Różowy Puchar, sprzedałem swoje dwa bilety po dwadzieścia pięć dolarów jakiejś parze z Alabamy i przepuściliśmy tę forsę, spędzając cały dzień na miejscowych wyścigach konnych, w Santa Anita albo Hollywood Park.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.